Felietony

Lepiej nie znaczy wcale dobrze, czyli o małym zwycięstwie i wielkiej fecie

Maciej Sikorski
Lepiej nie znaczy wcale dobrze, czyli o małym zwycięstwie i wielkiej fecie
3

Gdyby ktoś powiedział mi kilka dni temu, że inwestorzy dosłownie oszaleją na punkcie akcji Panasonica, to skwitowałbym to śmiechem. Wczoraj przyszłoby mi przeprosić za swoje zachowanie, ale to wcale nie oznacza, że do obecnej sytuacji japońskiej korporacji lub jej przyszłości podchodzę z mniejszym s...

Gdyby ktoś powiedział mi kilka dni temu, że inwestorzy dosłownie oszaleją na punkcie akcji Panasonica, to skwitowałbym to śmiechem. Wczoraj przyszłoby mi przeprosić za swoje zachowanie, ale to wcale nie oznacza, że do obecnej sytuacji japońskiej korporacji lub jej przyszłości podchodzę z mniejszym sceptycyzmem – stare porzekadło głosi, że jedna jaskółka wiosny nie czyni i tej mądrości zamierzam się trzymać.

Wyniki finansowe Panasonica staną się chyba ciekawostką tygodnia (choć w tym przypadku lepiej być ostrożnym – mamy dopiero wtorek, a życie potrafi zaskoczyć). Zamiast prognozowanych przez analityków kilkunastu miliardów jenów strat, firma zanotowała w IV kwartale ubiegłego roku kilkadziesiąt miliardów jenów zysku (odpowiednio 17 i 61). W przeliczeniu na amerykańską walutę, firma zarobiła blisko 660 milionów dolarów. Wystarczy sobie przypomnieć wyniki japońskiego giganta z ostatnich kwartałów (a nawet lat), by zrobić wielkie oczy.

Niektórzy już pogrzebali Panasonica (kwaterę obok zajmuje Sharp) i wykreślili tę firmę z korporacyjnej mapy świata IT, a tu nagle nieoczekiwany zwrot akcji. Pojawiają się bardzo pozytywne komentarze, zapowiedzi powrotu i zdania w stylu Najgorsze za nami, teraz już tylko do przodu. Wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej całemu zagadnieniu, by dojść do wniosku, że dobra karta może się szybko odwrócić – Panasonic zawdzięcza dobre wyniki czynnikom, które trudno uznać za solidne podstawy i trwałe źródło wzrostu.

Na poprawę sprzedaży, a co za tym idzie wyników finansowych wpłynęło m.in. osłabienie jena. Niekorzystny kurs japońskiej waluty (przynajmniej z punktu widzenia eksporterów) przez dłuższy czas pozostawał zmorą nie tylko Panasonica oraz Sony, ale też pozostałych producentów elektroniki z Kraju Kwitnącej Wiśni. Drogi jen i kataklizmy (tsunami w Japonii, powódź w Tajlandii) poważnie uderzyły np. w Sony, które liczyło straty w miliardach dolarów. Ten scenariusz okazał się jednak uniwersalny dla rynku japońskiego. Kurs uległ w końcu zmianie i firmy poprawiły swoje wyniki. Problem polega jednak na tym, że jen może znowu podrożeć, a to kolejny raz wpłynie niekorzystnie na raport Panasonica. Przejdźmy zatem dalej.

Budżet Panasonica podreperowała wyprzedaż aktywów. Takie działania mają, cytując klasyka, plusy dodatnie oraz plusy ujemne. Nie ma oczywiście sensu utrzymywać oddziałów, które wydają się mało perspektywiczne, generują spore straty lub nie pasują do obecnej/planowanej strategii rozwoju firmy. Japońscy producenci na przestrzeni dekad rozrośli się do monstrualnych wręcz rozmiarów, co z biegiem czasu stało się ich wadą i ciężką kulą u nogi. Brutalna prawda jest taka, że chore organy czasem lepiej usunąć, by nie doprowadziły do zgonu. Panasonic zaczął więc usuwać (nie są jedyni na tym polu), co dało pozytywne rezultaty i to w dwójnasób: firma nie tylko nie musi dokładać do nierentownych oddziałów, ale jeszcze zarobiła na ich sprzedaży.

Wspomniany plus ujemny polega na tym, że nie można w nieskończoność sprzedawać majątku firmy i to źródło dochodów kiedyś się skończy. Proces jest godny pochwały do chwili, w której pod młotek idą problematyczne aktywa. Gorzej, jeżeli decydentom Panasonica spodoba się ten sposób na podkręcanie wyników i w ciągu kilku lat z firmy zostanie niewiele – wówczas może się stać łakomym kąskiem dla konkurencji (choćby ze względu na patentowe portfolio) i różnie się to może skończyć. Do realizacji takiego scenariusza jest oczywiście daleko, ale warto mieć na uwadze, że z cięciami (jak i ze wszystkim) nie można przesadzić, bo przez przypadek można np. amputować zdrową kończynę. A przeprosiny w takiej sytuacji prawdopodobnie nie wystarczą.

Terminologię rodem z Ostrego dyżuru można jeszcze odnieść do zwalniania pracowników. Redukcja ich liczby jest konieczna, jeżeli myśli się o poważnej restrukturyzacji biznesu. Skoro część oddziałów firmy jest sprzedawana/zamykana, to zwolnienia są czymś naturalnym. Panasonic na przestrzeni ostatniego roku zlikwidował kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy (ale to tylko część zwolnionych – redukcja etatów trwa już od kilku lat i przewidziane są kolejne jej etapy) i w dłuższej perspektywie zapewnił sobie w ten sposób spore oszczędności.

Ciecia tego typu mogą przynosić pozytywne efekty przez jakiś czas (jeżeli eliminowana jest biurokracja, to trudno szukać wad tych działań), ale z pracownikami jest jak z aktywami – lepiej nie przesadzać. Przykład firmy, która pozbyła się znacznej części załogi i w przyszłości może mieć z tego powodu poważny problem, stanowi Nokia. Finowie także zanotowali zyski w poprzednim kwartale, ale nie ulega wątpliwości, że totalne rozbicie drużyny (i to na każdym szczeblu) budującej tę korporację, może nią zachwiać, a nawet doprowadzić do wywrotki. Panasonic nie jest w tym przypadku wyjątkiem i zwolnienia są i będą dla nich sporym wyzwaniem.

Mamy zatem trzy czynniki, które zagwarantowały japońskiemu producentowi niespodziewanie dobre wyniki, ale jasnym jest, że na takim paliwie daleko się nie zajedzie. Potrzebne są nowe technologie oraz innowacyjne produkty (podczas CES 2013 często wspominano o Panasonicu – zobaczymy, czy zdołają przekuć medialny szum w satysfakcjonującą sprzedaż), dobry marketing (tu przegrywają na całej linii) oraz konsekwencja w działaniu (sprzedaż ich smartfonów w Europie stanowi sztandarowy przykład tego, jak nie powinno się robić biznesu). W przeciwnym razie, łatwo można zostać wygryzionym przez konkurencję.

Panasonic chciał podbić Europę swoimi smartfonami

Decydenci Panasonica mogą się pocieszać tym, że inni również mają problemy (w tym gronie znajdziemy nie tylko japońskie korporacje, ale też np. tajwańskie HTC, czyli Chińczyków wyspiarzy), lecz humor natychmiast psują firmy koreańskie (przede wszystkim cień wszechobecnego Samsunga) i chińskie (Chińczycy kontynentalni radzą sobie dużo lepiej i zasługują na uwagę, ponieważ kontynuują proces przemeblowywania zastanej rzeczywistości). Japończycy mają zatem podstawy ku temu, by z niepokojem patrzeć na zmiany, jakie zagwarantują im sąsiedzi z Zachodu.

Nie chcę być posądzany o defetyzm, brak wiary w długofalową poprawę sytuacji japońskich korporacji (na czele z firmą Panasonic) oraz deprecjonowanie ich obecnych osiągnięć, ale moim skromnym zdaniem, powodów do entuzjazmu, a nawet szalonego tańca zwycięstwa, do którego posunęli się inwestorzy, nie jest zbyt wiele. Cena papierów wartościowych Panasonica w ciągu jednego notowania poszła do góry o kilkanaście procent i pewnie rosłaby dalej, gdyby nie z góry narzucony limit (100 jenów). Wspomina się, że tak spektakularnego wzrostu firma nie zanotowała na przestrzeni kilku minionych dekad. Czy Japończycy faktycznie pochwalili się danymi, które można uznać za nagły zwrot?

W tym miejscu można wspomnieć korporację Apple i sytuację na giełdzie po prezentacji ich wyników finansowych za ostatni kwartał 2012 roku. Olbrzymie zyski szły w parze z potężnymi spadkami i choć Tim Cook zbagatelizował problem (przynajmniej oficjalnie), to nie ulega wątpliwości, że giełda kolejny już raz pokazała, iż rządzi się swoimi prawami. Przykład Panasonica tylko to potwierdza. Ogłaszana przez japońską korporację dobra nowina jest im pewnie potrzebna, ponieważ w ten sposób może uspokoić analityków, akcjonariuszy i przede wszystkim samą siebie. Oby tylko wszyscy nie uwierzyli, że kryzys faktycznie został zażegnany, bo to się zapewne bardzo źle skończy...

Źródło zdjęcia: komorkomania.pl

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu