Gry

Kupujemy mnóstwo gier, w które potem w ogóle nie gramy

Artur Janczak
Kupujemy mnóstwo gier, w które potem w ogóle nie gramy
19

Jakieś dwadzieścia lat temu nikt nie myślał, że dostęp do gier wideo będzie tak prosty, a ceny tak niskie. Oczywiście, nie tyczy się to wszystkich produkcji, ale mimo to sytuacja dla fanów grania jest korzystna. Dziesiątki promocji, wielkie hity za kilkadziesiąt złotych i zestawy paczek z rozmaitymi dziełami elektronicznej rozrywki. Gracze zostali bardzo rozpieszczeni i zaowocowało to sytuacją, że kupujemy mnóstwo rzeczy, w które później w ogóle nie gramy. Wirtualna lub rzeczywista biblioteka robi się coraz większa, a wydawcy cieszą się jak dzieci. Kto by się spodziewał, że przez dwie dekady wszystko tak bardzo się zmieni.

Kiedyś było inaczej

Pamiętam czasy, gdzie każdy nowy tytuł wzbudzał wielkie emocje. Nie było za bardzo w czym wybierać. Królem konsol był PSX, a ludzi z konkretnymi komputerami zdolnymi do odpalenia “zaawansowanych graficznie” gier było niewielu w moim środowisku. Wtedy nikt nie wybrzydzał, tylko brał to, co pojawiło się na horyzoncie. Wiele tytułów okazywało się nic niewarte, a i tak człowiek starał się dokładnie je sprawdzić, aby być pewnym, że to rzeczywiście kiepski kawałek kodu. Mało kto posiadał oryginalne wersje gier, a jeżeli ktoś taki się znalazł, to mocno dbał, aby ten egzemplarz za bardzo się nie zniszczył. Ceny tak szybko nie spadały i uszkodzenie legalnej kopii było dużą stratą.

Większość operowało “zamiennikami”, “piratami” i tak dalej. Nikt się tego nie wstydził, nie uważał, że ich zakup to cokolwiek złego. W końcu robili to “wszyscy”. Żonglowało się płytami, dyskietkami i oczywiście kartridżami. Każdy szukał jakiejś perełki, której mógłby się mocno trzymać i ogrywać miesiącami. Dla jednych to był Tomb Raider, Diablo, StarCraft, inni lubowali w Fallout, Gothic, Final Fantasy, a reszta starała się zostać mistrzami kierownicy w Gran Turismo, Colin McRae Rally czy Formule 1. Nie można też zapomnieć o FIFA i innych produkcjach sportowych. Każdy jednak będzie miał inne doświadczenia i odczucia w tym temacie, rzecz jasna.

Dawniej trzymało się jednej gry

Nikt na siłę się szukał wad, błędów i innych rzeczy, które zdyskredytowałyby daną grę. Człowiek cieszył się ze wszystkiego, co udało się włączyć na konsoli lub PC. Nie oznacza to jednak, że każda produkcja była udana. Nigdy tak nie było, nie jest i nie będzie. Natomiast, chciało się bardziej eksperymentować, dawać kredyt zaufania nawet nieznanym produkcjom. Szukało się nie tylko wciągającej fabuły i olśniewającej grafiki, tylko przede wszystkim źródła dobrej zabawy. Teraz mamy natomiast wojny o piksele, liczbę klatek animacji, jak duży będzie day one patch i wiele więcej.

Za kilkanaście złotych można nabyć coś, co było tworzone przez setki ludzi przez długi czas i to nie pięć lat po premierze. Żyjemy w czasach, gdzie granie stało się powszechne, proste i w dużej mierze tanie. Prawie codziennie można znaleźć różne “specjalne oferty” w sklepach internetowych lub stacjonarnych. Sieci spożywcze, takie jak Lidl czy Biedronka również dostrzegły potencjał i regularnie dodają do swoich “gazetek” z produktami jakieś tytuły dla fanów elektronicznej rozrywki. Doszło więc do przesytu, gdzie nie wiadomo do końca co kupować, w co grać, a co całkowicie odpuścić.

Po co nam, aż tyle gier?

Ilość wydawanych produkcji jest wręcz ogromna i praktycznie nie ma dnia, aby na jakiejś platformie nie miała miejsca premiera kolejnej gry. Wiele z nich to chłam w czystej postaci, ale nie brakuje też ciekawych projektów. Portfel jest ograniczony, ale to nie on jest problemem. Pieniądze zawsze można zarobić, a jedyną walutą, której nigdy nie będziemy mieć więcej, jest czas. Trzeba się pogodzić z faktem, że nie da się wszystkiego spróbować i lepiej świadomie danego tytułu nie kupić. Doskonale wiem, jak dobrymi promocjami są karmieni gracze na każdym kroku. Informacje o “super cenie” pojawiają się wszędzie, a już niedługo pewnie znajdą się i na lodówce. Mimo to, chętnie klikamy w przycisk “Kup” i powiększamy swoje kolekcje. Sam do pewnego momentu brałem paczki z Humble Bundle równie ochoczo, co świeże pieczywo z ulubionej piekarni. Życie jednak w końcu mnie uświadomiło, że ja w te wszystkie gry nie zagram. Może jakieś 5-10% kiedykolwiek uda się włączyć, co i tak będzie dużym sukcesem.

Czemu tak postępujemy? W skrócie, bo nas na to stać. Kiedyś zakup tytułu na PC i konsole wiązał się z wysokimi kosztami, nie licząc piratów, które w sumie aż tak tanie wcale nie były. Bierzemy co dają, kupa wstydu rośnie i działamy dalej. Kolejna promocja, kolejne zakupy, kolejne zbędne produkcje czekające na dobry moment, który nigdy nie nadejdzie. Przecież chyba nikt nie wierzy, że na emeryturze ktoś ogra te setki, jak nie tysiące gier, które kupował przez lata? Większość z nich będzie zapewne w ogóle nie grywalna, bo system nie obsługuje, a to serwery wyłączone albo jeszcze coś innego. Dlaczego więc chcemy rozbudowywać wirtualne i rzeczywiste kolekcje? Żeby nie brakło w co grać?

Przecież i tak zaraz zapowiedzą coś nowego, wyjdzie kolejny dodatek lub wrócimy do innego tytułu. Takie podejście nie ma większego sensu. Całość ociera się mocno o granicę absurdu. Jestem w stanie zrozumieć kolekcjonerów, którzy i tak z reguły celują w rozszerzone edycje z figurkami, przedmiotami i tak dalej. Oni świadomie wybierają dane rzeczy, a nie ślepo biorą to, co zostaje objęte “mega promocją”. Nie wspomnę również o wszystkich tych tytułach, które są rozdawane za darmo. Potem gracze dodają je do kont, poziom Steam idzie w górę i wirtualne ego jest zaspokojone.

 

 

Czas nie jest z gumy

Dzisiaj można zwrócić nie tylko fizyczne egzemplarze, ale również te cyfrowe. Nie tyczy się to wszystkich wydań, ale i tak możliwości są duże. Jeżeli ktoś już ryzykuje z daną grą, to niech ją sprawdzić. Podoba się? Istnieje szansa, że zagrasz w to później? Zostaw sobie, albo od razu oddaj i odzyskaj pieniądze. Nie widzę większego sensu w “kiszeniu” danych produkcji czekając na lepszy moment. Zaoszczędzoną kwotę można wydać na coś innego i na pewno ktoś coś dobrego dla siebie znajdzie. Nie uważam, że takie podejście jest idealne, ale na pewno jest zdrowe.

Posiadanie dla samego “posiadania” danej produkcji to droga donikąd. W pewnym momencie sami zrozumiecie, że lepiej się tego pozbyć “za grosze”, albo ogólnie będziecie żałować swoich zakupów. Wybierajcie mądrze, szczególnie że wcześniej wszystkiego można się dowiedzieć. Mamy YouTube, Twitch, tysiące portali a nawet i gazety. Lepiej jest kupić 5 gier i przejść 5 gier, niż nabyć 30 i nie dotrwać do końca żadnej z nich. Spokojnie, kolejnych raczej nigdy nie braknie. Wszystkiego i tak nie skończycie, nie ma na to czasu, a ten jak wiadomo, dla każdego jest szalenie cenny.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu