Zaznaczę od razu, że żyjemy w naprawdę pięknych czasach. Mimo bezrobocia, konfliktów zbrojnych, klęsk głodu, biedy, my jako szczęśliwcy należący do wz...
Kreacja potrzeb - czyli dlaczego i ja i Ty gonimy własne ogony?
Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...
Zaznaczę od razu, że żyjemy w naprawdę pięknych czasach. Mimo bezrobocia, konfliktów zbrojnych, klęsk głodu, biedy, my jako szczęśliwcy należący do względnie elitarnej grupy osób, które mają prąd, smartfona, tablet, komputer, gdzie spać i co zjeść, możemy korzystać z dobrodziejstw, które są znakiem naszych czasów. Jako społeczeństwo informacyjne zmieniliśmy to, jak dystrybuowane są wiadomości przeznaczone do użytku masowego, a także i to, jak komunikujemy się ze sobą nawzajem. Głównym kryterium rozwoju jest rzecz jasna szybkość - dzisiaj możemy połączyć się z niemal każdym miejscem na Ziemi prawie właściwie natychmiast.
Internet to nic nowego, idea znana od nieco ponad 50 lat działa do dzisiaj i jest rozwijana. Jeszcze dekadę temu korzystanie z Internetu równało się zasiadaniu w fotelu przy biurku i przewijanie stron w przeglądarce komputera. Dzisiaj Internet oplata nas nie tylko kablami, ale także i niesie się w powietrzu, czy to dzięki mobilnym technologiom komunikacyjnym, czy też Wi-Fi. Komputer ustępuje powoli miejsca smartfonowi jako pierwszej linii "konsumpcji Internetu", co nie oznacza, że rynek komputerów się stacza. Wręcz przeciwnie - i ewoluuje i specjalizuje się. Hybrydy są dowodem na to, że pecety są sprzętem naprawdę uniwersalnym, natomiast laptop, czy "stacjonarka" to niezbędne narzędzie profesjonalnej pracy.
W tytule rozpocząłem jednak nieco inny wątek. Potrzeba jest tym, co pcha nas do sklepu, do łazienki, do lodówki, do łóżka. Człowieka definiują potrzeby, gdyż to one motywują nas do działania. To, że chcę gdzieś mieszkać w Rzeszowie motywuje mnie do pracy, bowiem praca daje mi pieniądze, którymi zapłacę za mieszkanie, natomiast mieszkanie da mi poczucie bezpieczeństwa i miejsce, gdzie mogę ową pracę wykonywać - drzewko potrzeb można sobie dowolnie rozwijać i łączyć.
Skupmy się na tych potrzebach, które pchają nas ku zakupowi konkretnych dóbr. Potrzebujecie smartfona? Owszem! Życie bez Internetu dzisiaj, to jakby zamalować okna czarną farbą i zostawić sobie malutką dziurkę, przez którą będziemy zdolni obserwować jeden punkt - czyli stosunkowo niewiele. A przeważnie to dzięki smartfonom właśnie jesteśmy szybko trafić na ważną dla nas informację. Czyli z potrzebą na smartfony dyskutować nie będę - bo jest ona oczywista i wynika ze specyfiki naszego społeczeństwa nastawionego głównie na konsumowanie informacji.
Ze strony producentów natomiast, rynek wygląda trochę jak balonik. Ów balonik najciężej nadmuchuje się na samym początku, potem już jest z górki, lecz i rynek - zarówno jak i balon mają swoją granicę, po przekroczeniu której: rynek będzie rósł wolniej, stanie w miejscu lub zacznie się kurczyć, a balonik po prostu pęknie. Stąd producenci dwoją się i troją, by owych baloników mieć jak najwięcej. Tu wchodzi na scenę kreacja potrzeb.
Prawda jest taka, że ludzie obecnie mają zaspokojone wszystkie podstawowe potrzeby. Jesteśmy czyści, pijemy czystą wodę, jedzenia jest mnóstwo, zimno nam niestraszne, z ciemnościami damy sobie rade. Żyjemy w genialnych czasach i nie oszukujmy się, wbrew temu, co się mówi - nigdy nie żyło nam się tak komfortowo. Zatem firmy, które chcą nam coś sprzedać, a niekoniecznie trafiają w nasze realne potrzeby, muszą je uprzednio wykreować. Potem już jest łatwiej.
Dajmy na to taki phablet. Duży, ciężki, czasem nieporęczny. Potrzebny? Smartfon do tej pory wystarczał, nikt nie jęczał, że 4,5 cala to mało. Phablety natomiast zaczynają się od 5,5 cala w górę i przyjmując, że tablety zaczynają się od granicy 7 cali, to mamy nieco wąski zakres. Czy ekrany w takim przedziale dają jakieś szczególne możliwości posiadaczowi? I tak i nie. Jeśli mówimy o takich urządzeniach jak Lumia 1320 i 1520, to 6 cali jest absolutnie sztuką dla sztuki. A tego akurat nie lubię. Eksperyment z L1320 w moim wykonaniu był umotywowany zwyczajną ciekawością i dziś sam przed sobą przyznaję, że wystarczyłoby mi to, co oferuje 925, albo 830/930. 4,5 lub 5 cali. 6 w Windows Phone nie pomaga w niczym. Natomiast Samsung z serią Note nieco mocniej sprawę przemyślał i zaoferował klientom naprawdę dobre rozwiązanie, które wykorzystuje rzeczywisty potencjał niemałego ekranu.
Innym problemem z wyświetlaczami jest to, że one ciągle rosną, a piksele w nich mnożą się jak króliki karmione paszą z Levitrą. Mam nadzieję, że czytacie moje teksty i znacie moje stanowisko w tej kwestii. O ile większych przeszkód nie mam w zrozumieniu idei sukcesywnego powiększania ekranów w smartfonach (o ile nie podnosi się zbyt wysoko progu przekątnej dla flagowca), to już ciągłe podnoszenie rozdzielczości powoduje u mnie złośliwy uśmiech. Maksymalną rozdzielczością w smartfonach powinno być Full HD - na takich ekranach do tej granicy można dostrzec jakiekolwiek różnice. Bawić się w wyższe zagęszczenie pikseli nie ma sensu, ludzkie oko nie ma zintegrowanej lupy, by dostrzec pojedyncze piksele. Ponadto, większa ilość pikseli równa się większemu obciążeniu układu graficznego, który wysiorbie nieco więcej energii z akumulatora. Same korzyści z tych pikseli, nie ma co!
A, żeby tylko te piksele rosły, nie byłoby wielkiej tragedii. Urządzenia mobilne, zwłaszcza te z Androidem lubią się ścigać. Bitwa na cyferki w specyfikacji trwa obecnie w najlepsze i po ostatnim moim tekście o Xperii Z3X mam wrażenie, że to wcale tak szybko w miejscu nie stanie. 4 GB RAM w telefonie? Tyle, to ja mam w swoim biednym laptopie kupionym w Play, 2 lata temu stacjonarka wyzionęła ducha po tym, jak zasilacz wpadł na wspaniały pomysł zrobienia sobie zimnych ogni. 4 rdzenie? 8 rdzeni? Hoho...
Producenci ścigają się nie bez powodu. Trochę w tym pomaga Android, który siłą rzeczy będzie wymagał nieco lepszych podzespołów w urządzeniach, niż w przypadku Windows Phone, czy iOS. Możecie się ze mną o to kłócić, proszę bardzo - ale okażcie się przed tym kompetencjami programistycznymi. Wtedy uwierzcie mi, z miejsca przyznam Wam rację będąc pod obstrzałem niewątpliwego majestatu, jakim jest bycie twórcą oprogramowania. Z drugiej strony... bazuje się na niewiedzy konsumenta. Statystyczny Bronisław pójdzie do salonu operatora, zapyta o dobry telefon i otrzyma litanię - specyfikacja, funkcje, cena w abonamencie. Ten ma więcej rdzeni, ten więcej RAM-u, a ten więcej wszystkiego. Pan Bronisław wyjdzie z prostego założenia, że jak czegoś jest więcej, to pewnie jest lepiej. Jak samochód ma więcej koni, to pojedzie szybciej (nie zawsze). Jak do lodówki dadzą więcej Coca-Coli, też jest lepsza. Tok rozumowania podobny.
Smartwatch natomiast jest dla mnie szczytem absurdu, który cały czas uprawia się w świecie nowych technologii. O ile wearables typu Glass, czy smartbands jestem w stanie zrozumieć, to już powielanie funkcji telefonu komórkowego w zegarku i tworzenie niszy na siłę jest co najmniej dziwne. I co najciekawsze, udaje się to sprzedać. Pod przykrywką zdrowego stylu życia, dbania o kondycję i aktywność fizyczną, stworzono hybrydę zegarka ze smartfonem. Hybrydę, która podziała maksymalnie dzień, bo bateria w środku jest tak licha, aż zbiera mi się na litość. Inteligentne zegarki jednak będą się sprzedawać, bo już niemal wszyscy producenci zaczęli mocno dmuchać w ten balonik i siłą rzeczy wykreowali potrzebę. Przy czym dalej nie jestem pewien, czy zegarek wchodzi bardziej w nowe technologie, czy po prostu w galanterię, dodatek, fashion.
Ciągle gonimy własny ogon i dzięki producentom sprzętu nigdy nie uda nam się go złapać. Bo jak już byśmy przestali się kręcić w kółko, z naszych kieszeni nie uciekałyby pieniądze, którymi napędza się takie kolosy jak Apple, Samsung, Microsoft, HTC oraz innych. Na "ewolucję" technologii jesteśmy skazani - pytanie tylko, czy owa ewolucja naprawdę jest dla nas aż tak pożyteczna?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu