Ciekawe rzeczy dzieją się za Oceanem - jeden z kandydatów ubiegających się o fotel prezydenta USA zapowiedział, że pod jego rządami Apple zacznie prod...
Ciekawe rzeczy dzieją się za Oceanem - jeden z kandydatów ubiegających się o fotel prezydenta USA zapowiedział, że pod jego rządami Apple zacznie produkować swój sprzęt w Stanach Zjednoczonych. Koniec z iPhone'ami "made in China", koniec współpracy z Foxconnem. Przynajmniej w obecnej formie - może azjatycki gigant przeniósłby fabryki do USA? Wątpliwe. Tym słowem można też odpowiedzieć na pytanie o ewentualne korzyści z wprowadzenia tej rewolucji. Bo to byłaby rewolucja. Dla Apple raczej destrukcyjna.
Przyznam, że pogubiłem się w poglądach Donalda Trumpa. Amerykanie chyba też mają z tym problem, co widać po komentarzach dotyczących ostatnich wypowiedzi przedsiebiorcy i jednocześnie poważnego kandydata w walce o urząd prezydenta najpotężniejszego kraju świata. Jeżeli ktoś powtarzał wcześniej, że pomysły Trumpa dotyczące gospodarki są słuszne, to może zmienić zdanie po zapoznaniu się z tą wypowiedzią:
We’re going to get Apple to build their damn computers and things in this country instead of other countries.
W wolnym tłumaczeniu: Komputery Apple znowu będą produkowane w USA. Żeby było zabawniej, trzeba wspomnieć, że część komputerów korporacji z Cupertino już teraz jest produkowana w USA. Wiadomo jednak, że to nie ten sprzęt stanowi dzisiaj o sile korporacji - pieniądze przynosi im sprzedaż smartfonów, a te powstają w Chinach. I to miałoby się zmienić. Jak "zachęcić" Apple (a także inne firmy), by powróciły z produkcją do kraju? Podatkami. Jeżeli wytwarzają dobra poza Stanami, to niech za to płacą więcej. Proste? Niby proste...
Przypomniałem sobie rozmowę Jobsa z Obamą. Ten drugi spytał kilka lat temu, co trzeba zrobić, by produkcja iPhone'a wróciła do USA. W odpowiedzi usłyszał, że do tego nie dojdzie. I Trump, nawet jeśli zostanie prezydentem, tego nie zmieni. Nie tylko dlatego, że takie decyzje przekraczają kompetencje prezydenta. Owszem, głowa państwa ma w USA silną pozycję, ale nie jest wszechmocna - zmiany, o których mówił Trump wymagałyby zgody innych polityków, a z tym pewnie byłby problem. Na tym jednak nie koniec.
Ściągnięcie produkcji iPhone'a, szerzej całej elektroniki wytwarzanej dla amerykańskich firm, byłoby technicznie niewykonalne. A przynajmniej bardzo (!) trudne. Media niejednokrotnie podkreślały, że Apple nie produkuje sprzętu w Chinach wyłącznie ze względu na niższe płace (choć te oczywiście są istotnym czynnikiem). Tam po prostu są dzisiaj inne możliwości. Tam skupił się przemysł i tego nie można zmienić jedną decyzją. Apple otworzy swoje fabryki w USA albo Foxconn to dla nich zrobi i... co dalej? Łańcuch dostaw komponentów oparty jest o azjatyckich partnerów. Wzrosłyby koszty, pojawiłyby się zapewne problemy logistyczne. Na amerykańską ziemię musiałaby się przenieść spora część przemysłu.
Tylko czy to o przemysł warto dzisiaj opierać biznes? Apple zarabia miliardy, bo wytwarza smartfony w sensie fizycznym? Te wszystkie jednorożce z Doliny Krzemowej (firmy, których kapitalizacja/wycena liczona jest w miliardach dolarów), to producenci sprzętu, biznesy wytwarzające materialne dobra? Owszem, ktoś może stwierdzić, że to się zawali, a Chińczycy zostaną z silnym przemysłem, czymś realnym, ale przecież spawy mogą się potoczyć w jeszcze innym kierunku: produkcję przejmą roboty, które można postawić gdziekolwiek. A będą je stawiać firmy działające na zlecenie amerykańskich korporacji.
Produkcja w Chinach jest dzisiaj nie tylko łatwiejsza. Ona jest po prostu jedynym słusznym rozwiązaniem z punktu widzenia takich gigantów jak Apple. Szybko można zwiększyć moce produkcyjne, pracownicy są wydajni, nie brakuje inżynierów. USA mogłyby sobie z tym nie poradzić. I to byłby dla kraju prawdziwy wstrząs. Wiele firm mogłoby poważnie ucierpieć na tym eksperymencie. Kto by się cieszył? Paradoksalnie Chińczycy, od których odpłynęłaby produkcja. Bo ich firmy przestają być jedynie podwykonawcami i plagiatorami. Zawirowania w amerykańskim biznesie wykorzystałyby właśnie korporacje z Chin - Europa jest na tym polu zbyt słaba, a giganci z Państwa Środka czekają na okazję, by podkręcić ofensywę.
Na końcu w tym wszystkim jest oczywiście klient: czy byłby zadowolony, gdyby iPhone dotarł do niego później i był droższy (bo nie jest to nieprawdopodobne)? Wątpię. W tym układzie amerykańskiemu obywatelowi nie musi zależeć na tym, by do USA wracały miejsca pracy. Raczej słabo płatne, a w dłuższej perspektywie nieistniejące. Powtórzę: automatyzacja produkcji to nie jest bajka - ona postępuje i za jakiś czas zacznie uderzać w chińskich pracowników. Po co ściągać na siebie tego garba? To pytanie pewnie będą jeszcze zadawać Trumpowi.
Jeżeli USA naprawdę chce odnieść więcej korzyści z działania ich korporacji, powinny rozwiązać problem podatków płaconych przez gigantów. Albo niepłaconych - zdania są tu podzielone...
Źródło grafiki: youtube.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu