Autorskie seriale Netfliksa to jeden z powodów, dla których warto zainteresować się tą usługą. Kapitalny Daredevil, czy niesamowite Stranger Things to przykład, że poza sama usługą, można tworzyć treści na wysokim poziomie. Sięgnąłem niedawno po anime „Netflix original” i nie umiałem się od niego oderwać.
Netflix zaskakuje mnie coraz bardziej. Poza klasycznymi serialami potrafi też zaserwować świetne anime na wyłączność
Najwięcej anime oglądałem pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, jeszcze jako uczeń szkoły średniej. Nie było mody, była natomiast fascynacja Krajem Kwitnącej Wiśni. Oczywiście dla mojego otoczenia były to „chińskie bajeczki”, których nastolatkowi nie wypada już oglądać. Trudno jednak było przekonać znajomych i rodzinę, że anime to nie tylko „Czarodziejka z księżyca”, a japońska animacja potrafi często lepiej poruszyć problemy codzienności niż klasyczne filmy czy seriale. Ale była to przede wszystkim rozrywka, dla mnie również możliwość obcowania z czymś, czego w zwykłej telewizji czy wypożyczalniach kaset uświadczyć nie mogłem.
Życie otaku nie było wtedy usłane różami. Oficjalna dystrybucja anime w naszym kraju kulała, choć na rynku były papierowe magazyny poświęcone tej tematyce. Udało mi się kupić kilka kaset od Planet Manga, wiele obrazów pochodziło jednak od znajomych, którzy gdzieś od kogoś przegrali kasetę - oczywiście o luksusie w postaci polskich napisów mogłem pomarzyć, cieszyłem się gdy napisy były po angielsku (co polecam, z oryginalnymi głosami łatwiej wczuć się w klimat). Później przyszła era płyt i dostęp do filmów czy seriali był zdecydowanie lepszy. Przez te wszystkie lata obejrzałem całą masę kinowych produkcji jak również tych podzielonych na odcinki. Absolutnie mistrzowska Akira czy pierwszy Ghost in the Shell stoją u mnie na półce w formie DVD, ciepło wspominam też takie obrazy jak Armitage III, Ghost in the Shell: Stand Alone Complex, Gundam Wing (też oglądaliście telewizję Hyper?), Cowboy Bebop, Great Teacher Onizuka, czy Neon Genesis Evangelion.
Na łamach Antyweba pisałem jakiś czas temu o fajnej aplikacji Crunchyroll, dzięki której zupełnie legalnie można pooglądać całą masę anime - nawet w wersji darmowej, o ile oczywiście dacie radę wytrzymać wyskakujące co chwilę reklamy. Zupełnie zapomniałem jednak, że przecież na Netfliksie, którego używam od jakiegoś czasu, też można znaleźć japońską animację. Bardzo sceptycznie podchodziłem natomiast do autorskiego anime od twórców serwisu. Niepotrzebnie, znalazłem chwilę wolnego czasu żeby sprawdzić Knights of Sidonia i…totalnie przepadłem, identycznie jak przy Daredevilu czy Stranger Things.
Oczywiście to nie jest tak, że osoby odpowiedzialne za serwis Netflix usiadły i postanowiły zając się japońską animacją. Knights of Sidonia to opowiadająca o mechach (i ich pilotach) seria autorstwa Tsutomu Nihei. Adaptacją w postaci ruchomych obrazków zajęło się natomiast Polygon Pictures. Zaraz na początku pierwszego odcinka pomyślałem „hej, to wygląda trochę jak Ghost in the Shell” - i nie myliłem się, wspomniane studio produkowało część animacji w Ghost in the Shell 2: Innocence. Poza anime Polygon Pictures maczało też swoje palce w grach - tworzyło animacje między innymi do Street Fighter X Tekken, Metroid: Other M, Street Fighter IV, Resident Evil 5 czy Lollipop Chainsaw. Japończycy mieli okazję oglądać już Knights of Sidonia w 2014 i 2015 roku, jeśli chodzi natomiast o streaming, wszelkie prawa do anime posiada Netflix, który umieścił go w usłudze (USA i Kanada) już jakiś czas temu.
Współczuję mieszkańcom Sidonii
Jest rok 3394. Sidonia to ogromnych rozmiarów statek kosmiczny, a w zasadzie jedna z kilku latających kosmicznych kolonii, w której żyją niedobitki ludzi, ocalali po wielkiej wojnie z Gaunami. Po ucieczce z Ziemi i przeniesieniu się na wielkie kosmiczne kolonie, ludzie musieli zmienić swoje nawyki, ucząc się na przykład fotosyntezy - w przeciwnym wypadku umarliby z głodu, bowiem dostęp do normalnego jedzenia jest mocno ograniczony.
Wspomniane Gauny to niewiadomego pochodzenia stwory przybierające różne formy i mimo tego, że prawie wybiły ludzkość, wciąż stanową zagrożenie. W związku z tym na Sidonii szkoleni są piloci wielkich mechów, zwanych Gardami. Maszyny te mają stać na straży statku i odpierać ataki kosmicznych stworów. Poza świetną animacją i muzyką, bardzo w Knights of Sidonia podoba mi się sposób prowadzenia historii. Kiedy po skończeniu pierwszego sezonu myślałem, że akcja trochę się uspokoi, sezon drugi poruszył zupełnie nowy wątek, który rzucił zupełnie inne światło na to, co widziałem w pierwszych 12 odcinkach. W Knights of Sidonia nie znalazłem zbędnych wątków i nawet kiedy akcja wyhamowywała, miało to swoje usprawiedliwienie - czy to w budowaniu głębszej warstwy historii, czy przybliżaniu bohaterów całej opowieści. Bo poza efektownymi starciami w kosmosie, anime opowiada o młodych, wystraszonych pilotach, dla których całe życie kręci się wokół stania na straży ludzkości.
Czy polecam Knights of Sidonia? Zdecydowanie tak. To moim zdaniem jedna z najlepszych rzeczy, jaką zobaczycie na Netfliksie - nie jestem w tej opinii odosobniony, chociażby na serwisei IMDb Sidonia no Kishi ma ocenę 8/10, w 2014 roku sam Hideo Kojima pisał o tej produkcji następująco:
To ten rodzaj anime, którego nie widzieliśmy od jakiegoś czasu, ono ma ten specyficzny duch sci-fi. Uzywając technologii cyfrowych obecnych w grach, stworzono animację, która łączy japońską kulturę mangi, kanji, wielkich robotów i tym podobnych. To, co z tego powstało jest czymś, co mogło narodzić się tylko w Japonii, bez szans na pochodzenie z Hollywood. Japońska kultura straciła swoją „fajność” i Knights of Sidonia może być rycerzem na białym koniu, który ją ocali.
Reklama
Potrzebna Wam lepsza zachęta? Włączajcie więc Netflixa i poznajcie świat tajemniczego Nagate Tanikaze. I nie bójcie się, podobnie jak większość materiałów z serii Netflix Original, anime posiada polskie napisy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu