Zapraszam na pierwszą odsłonę mojego nowego cyklu, który będzie poświęcony japońskim grom RPG. Część z tych tytułów nigdy nie doczekało się kontynuacji, a mimo upływu lat i tak uważam, że warto byłoby o nich wspomnieć. Sam spędziłem z nimi setki jak nie tysiące godzin. Zahaczę o różne platformy w tym: PSX, SNES, GBA, Dreamcast i inne. Na start zdecydowałem się jednak na produkcję wydaną wyłącznie na sprzęt Sony. Legend of Legaia była pierwszym JRPG-iem, w które dane mi było zagrać i do dziś jestem pełen podziwu, że coś takiego stworzono na szaraku. Technologia 3D była pod koniec lat 90 mocno eksploatowana, ale deweloperzy starali się łączyć ją z elementami 2D. Tutaj natomiast twórcy uderzyli w praktycznie w pełen trójwymiar. Taki zabieg w 1999 roku robił duże wrażenie.
Legend of Legaia to jedna z tych niedocenionych gier, która przegrała z silną konkurencją w postaci Final Fantasy VII-IX, Vagrant Story, Xenogears i innymi. Straszna szkoda, bo według mnie ten tytuł zasługiwał i nadal zasługuje na większe uznanie. Ciekawy system walki, przyjemna, choć w miarę prosta fabuła, duży świat i sporo dodatkowej zawartości. Nie oznacza to jednak, że Legaia była idealna, ale do tego jeszcze dojdziemy. To co mnie urzekło to pojedynki, sposób zdobywania „czarów”, rozległe krainy i dość wysoki poziom trudności. Starcia z bossami były ciężkie i intensywne, ale również bardzo satysfakcjonujące, co zachęcało do dalszej zabawy. Nie zabrakło również questów pobocznych, kilku udanych mini gierek i — jak to w grach z Japonii — łowienia ryb. Wydawać by się mogło, że ta produkcja posiada wszystko, co powinna na tamte czasy. Mimo to nie udało się jej osiągnąć zakładanego sukcesu. Powodów może być kilka.
Wszystkiemu winna była mgła
Fabuła w Legend of Legaia opowiada o losach trójki bohaterów, których zadaniem jest wyeliminować wszechobecną mgłę. Ta sprawiła, że wszystkie istoty zwane Seru zrobiły się agresywne i zaczęły zabijać ludzi. Dość szybko doszło do sytuacji, w której ludzkość musiała się odizolować, a wyjście poza miasto, wieś czy zamek wiązało się z ogromnym ryzykiem. Pierwsze minuty gry przedstawiają młodzieńca o imieniu Vahn, który mieszka w odgrodzonej wielkim murem osadzie. Jak już się pewnie domyślacie, ochrona została zniszczona, potwory wdarły się do środka, zginęło sporo niewinnych istnień i trzeba było zaradzić tej sytuacji. Tutaj pojawia się Ra-Seru o nazwie Meta, które od dawna było uśpione w Genesis Tree w Rim Elm. Po pojawieniu się mgły ta mistyczna i potężna istota łączy się z Vahnem i wspólnie wypędzają Seru z osady. Wszystko dzięki przebudzeniu mocy, które posiada każde Genesis Tree.
To właśnie dzięki nim można całkowicie pozbyć się sił zła, choć to oczywiście spore uproszczenie. Same drzewa nie wystarczą, jeżeli istnieje coś takiego, jak generator mgły, który znajduje się w każdej krainie. Młody bohater wyrusza więc w podróż i napotyka na swej drodze Noa czyli dziewczynę wychowaną przez wilka, z którym połączyło się inne Ra-Seru Tera oraz Gala czyli mnicha wypędzonego z klasztoru. Ten oczywiście również połączy swoje siły z magiczną istotą o nazwie Ozma. Na ich drodze staną setki potworów, potężni wrogowie pilnujący generatorów i wiele więcej. Nie brakuje zwrotów akcji, ciekawych historii związanych z pochodzeniem Noa, a także tego, czym wcześniej były i skąd się wzięły Seru oraz Ra-Seru.
Historia Legend of Legaia może nie jest najciekawszą na świecie, ale uznaje ją za całkiem udaną. Mimo że potrafi być przewidywalna, nie brakuje w niej emocji, wydarzeń pełnych smutku i radości. Gracz poznaje także te mroczne strony fabuły, które są bezwzględne dla danych postaci. Wydawać by się mogło, że to wszystko jest w miarę przyjazne, ale im dalej, tym człowiek bardziej przekonuje się, do jakich czynów zdolni są ludzie opanowani przez mgłę. Przeszedłem wiele jRPG-ów i całkowicie nie zgadzam się, aby zawarta w tej grze opowieść zasługiwała na miano „słabej”. Może i był to mój pierwszy tego typu tytuł, ale zdarzyło mi się przejść niejedną produkcję z gorszą historią. Nie mniej jednak ile ludzi, tyle opinii. Warto natomiast samemu sprawdzić, jak jest naprawdę, chociaż w dzisiejszych czasach to może być trudne z powodu ograniczonej dostępności Legend of Legaia.
System walki nadal imponuje
Czym by był japoński RPG bez dobrego systemu walki? Szczególnie gdy tych jest naprawdę dużo. Ten element musi być przyjemny, angażujący i na tyle dopracowany, aby kolejne starcia nie były męczarnią. Legaia taki posiada, aczkolwiek nie jest on dla wszystkich. System turowy, gdzie nie jesteśmy ograniczeni żadnymi ramami czasowymi, był wtedy standardem. Zatem, co wyróżniało omawianą produkcję? Starcia rozgrywały się w pełnym 3D, postacie miały wiele animacji, podobnie było również z czarami. Te ostatnie, to nic innego jak same Seru, które nasi protagoniści mieli szansę zdobyć, po ich pokonaniu. Tych natomiast było całkiem sporo. Dorzućmy do tego nietypowe ataki, które wprowadzało się za sprawą czterech komend. Najlepiej to zobaczyć samemu na filmiku poniżej.
https://youtu.be/ASlxMEvcbCQ?t=50s
Trochę przypomina to komendy rodem z bijatyk. Vahn, Noa i Gala mogli uczyć się danych technik, które w walce zadawały większe obrażenia. Te dzieliły się na: Normal, Super, Hyper i Miracle. Do ich wykonania niezbędne były punkty AP, które zdobywaliśmy, atakując wrogów, otrzymując obrażenia lub stosując opcję Spirit, czyli taką garde. Pojedynki były dzięki temu widowiskowe i ciekawe, ale również długie. Mnie czas ich trwania nie przeszkadzał, ale zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy podzielają mój punkt widzenia. Animacji nie dało się pominąć, niektórzy oponenci byli dość mozolni, a starcia z bossami potrafiły trwać wieki. To mogło być jedną z przyczyn, przez którą Legaia nie spodobała się graczom. Nie każdy chciał poświęcać tyle czasu na same pojedynki.
W 1999 roku wiele gier łączyło elementy 2D z 3D. Tutaj mamy pełen trójwymiar, chociaż brakuje możliwości obrotu kamerą o 360 stopni. Mimo to deweloper postawił na bardziej wymagającą technologię. Pełne 3D robi wrażenie nawet dziś. Wszystko za sprawą naprawdę wielu ruchów postaci, zarówno bohaterów, jak i przeciwników. Do dziś się zastanawiam, jak twórcom udało się tyle wyciągnąć z poczciwego PlayStation. Dbałość o detale również zasługuje na spore uznanie. Chodzi mi tutaj o cały ekwipunek, którego zmiana od razu była widoczna podczas starć. Wystarczyło kupić nowy miecz, zbroję, buty lub inne akcesoria, żeby nasza trójka miała już inne odzienie w czasie walki.
Dzisiaj taki zabieg nie robi na graczach wrażenia, ale wtedy to było coś wielkiego. Szczególnie że Legaia mieściła się na jednej płycie, a zawierała również przerywniki filmowe, które nie miały może takiej klasy jak te od Squaresoft, ale mimo to były. Trzeba do tego dorzucić jeszcze wiele różnych animacji pozyskanych Seru. W Final Fantasy mieliśmy Summony, GF-y i inne, ale ilościowo dzieło Prokion bije je na głowę. Jedynym ich minusem jest czas trwania i brak możliwości pominięcia całej sceny z nimi związanej. Od strony wizualnej omawiana gra prezentowała naprawdę wysoki poziom. Podobnie było w kwestii audio.
Wspaniała ścieżka dźwiekowa
Kompozytorka doskonale wiedziała, co robi. Michiru Ōshima znana z wielu wspaniałych utworów do gier, filmów, występów teatralnych i nie tylko, zadbała o to, aby Legaia posiadała porządną muzykę. Wszystkie postaci, przeciwnicy i elementy otoczenia mają drobiazgowo dobrane dźwięki, które idealnie pasują do całego projektu. Samych Seru w tym tytule jest naprawdę dużo, a mimo to każdy wydaje z siebie jakieś inne brzmienie. Mimo iż trójka bohaterów nie wypowiada żadnych kwestii podczas rozmów to dostała nieco tekstu w samych pojedynkach i wypada bardzo przekonująco. Nie wszystko, co udało się skomponować do Legend of Legaia, jest idealne. Trzeba do tego zaliczyć główny motyw pojedynków. Biorąc jednak pod uwagę każdy element, to audio również stoi na wysokim poziomie. Michiru Ōshima dała twórcom idealne utwory, które wspaniale pasowały do klimatu, podnosiły adrenalinę lub wywoływały poczucie żalu i smutku. Muzyka idąca w parze z resztą gry to szalenie istotny aspekt, a w czasach, gdy wiele rzeczy ograniczało dewelopera, oprawa audio była jeszcze ważniejsza. Takie rzeczy docenia się nawet po tylu latach.
Legaia to jeden z moich ulubionych jRPG-ów. Wszystko za sprawą angażującego systemu walki, sporego zbieractwa (moce Seru), dobrej ścieżki dźwiękowej i długości rozgrywki. Obchodziły mnie losy bohaterów, natomiast wątek główny związany z mgłą i wieloma tajemnicami trafił w mojego gusta. Niedoceniony tytuł, który jednak nie jest pozbawiony wad. Długie pojedynki i zawyżony poziom trudności w starciach z bossami nie przyczyniły się do popularyzacji Legend of Legaia. Biorąc pod uwagę silną konkurencję, dzieło Prokion nie miało większych szans. Ogromna szkoda, ale przynajmniej mogłem opisać tę grę. Jeżeli ktoś chciałby ten kawałek kodu nabyć, to ostrzegam. Wersje angielskie kosztują od 200zł wzwyż, a wersji cyfrowej na PSN nie uświadczycie. Niestety. Osoby znające japoński będą miały łatwiej, bo egzemplarze ze Wschodu można znaleźć za 50-70zł.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu