Jedno z najważniejszych haseł ostatnich dni brzmi "delete button". Padło ono z ust Erica Schmidta – niezwykle ważnej osoby w Google. Co chciałby kasow...
Jedno z najważniejszych haseł ostatnich dni brzmi "delete button". Padło ono z ust Erica Schmidta – niezwykle ważnej osoby w Google. Co chciałby kasować były CEO amerykańskiego giganta? Treści zawarte w Internecie, które nie powinny się tam znajdować. Trzeba przyznać, że to dość ciekawa koncepcja i pracownik internetowego giganta nie porusza jej jako pierwszy. Skoro jednak temat odżył, to warto poświęcić mu chwilę.
Schmidt stawia sprawę dość jasno: w Sieci można znaleźć informacje nieprawdziwe lub nieaktualne, które w mniejszym lub większym stopniu wpływają na życie konkretnych osób. Wystarczy sobie wyobrazić, że ktoś został o coś niesłusznie oskarżony albo za młodu popełnił błąd udokumentowany w Internecie. W obu przypadkach problem ciągnie się za daną osobą przez kolejne lata i może być nie tylko pożywką dla złośliwców, którzy będą chcieli człowiekowi dogryźć i go upokorzyć. Takie treści mogą być przeszkodą w znalezieniu pracy, nawiązaniu kontaktów biznesowych czy towarzyskich, ostatecznie stanowią problem nawet dla bliskich. Żeby pomóc takim ludziom, trzeba usuwać z Internetu wspomniane treści.
Brzmi sensownie. Zwłaszcza, że do Sieci trafia coraz więcej danych, a każdy kolejny rok będzie dynamizował ten proces. Za sprawą sprzętu mobilnego powiększa się liczba osób z dostępem do Internetu, serwisy społecznościowe zachęcają nas do dzielenia się informacjami, nowe technologie niwelują anonimowość. Projekty typu Google Glass zintensyfikują wspomniane procesy i dodadzą kolejny pakiet problemów. Zapewne szybko wzrośnie liczba osób, które zostały sfotografowane lub sfilmowane w momencie mało atrakcyjnym lub wręcz kompromitującym z ich punktu widzenia. Zresztą, są ludzie, którzy chcą zachować anonimowość nawet w chwili, gdy zwyczajnie przechadzają się po ulicy. Pisząc krótko: Schmidt ma rację – potrzebny nam mechanizm kasowania danych.
I tu pojawiają się schody. Pierwsza i najważniejsza kwestia, która blokuje całą dalszą dyskusję, to sprawa decyzyjności. Kto właściwie miałby decydować o tym, co powinno się znaleźć w Internecie, a co nie? Na jakiej podstawie podejmie się konkretne działania? Jak miałby przebiegać cały ten proces i czy można go przeprowadzić w sposób gwarantujący pełen sukces? Pytań jest całkiem sporo i szczerze wątpię, by Eric Schmidt potrafił udzielić na nie odpowiedzi. Każde działania zmierzające w kierunku usuwania treści z Internetu natychmiast mogą się spotkać z wrogością użytkowników Sieci (nawet, jeśli cel działań jest słuszny). Hasło delete button należy rozpatrywać w kategoriach czysto teoretycznych, ponieważ jest mało prawdopodobne, by ktoś spróbował urzeczywistnić taki projekt. Zresztą problemy z usuwaniem treści ma samo Google.
Część z Was pamięta zapewne wpisy Grzegorza poświęcone jego apelom skierowanym do Google. Chciał pozbyć się obrażającego go wpisu, ale sprawa nie była taka prosta. Nie zadziałał tu żaden magiczny przycisk i sprawa nie została rozwiązana na pstryknięcie palca. Takich przypadków jest oczywiście znacznie więcej i będzie ich przybywać. Może firma z Mountain View powinna rozpocząć proces usprawniania usuwania szkodliwych treści od własnego podwórka? Wówczas wezwania do większej kontroli Internetu będą brzmiały nie tylko bardziej sensownie, ale przede wszystkim wiarygodnie.
Źródło grafiki: agentknowhow.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu