Słyszałem o tym niecodziennym „inteligentnym” gadżecie. Okazało się jednak, że zamiast swojej podstawowej funkcji, zbierał on przy okazji dość specyficzne, a tym samym wrażliwe dane użytkowników. Wszystko skończyło się w sądzie, będą odszkodowania. To jedna z dziwniejszych spraw, o których ostatnio słyszałem.
Inteligentne wibratory zbierały wrażliwe dane użytkowników. Sprzedawano je również w Polsce
We-Vibe Sync to dość specyficzny produkt, zaprojektowany do użytku przez pary. Pozwala on partnerowi kontrolować urządzenie przez Bluetooth, przy użyciu aplikacji na smartfona. Skoro ktoś wpadł na taki pomysł, najwyraźniej było na niego zapotrzebowanie. Nie jest to tajemniczy gadżet dostępny tylko w USA, można go znaleźć również na polskich stronach, w cenie około 549 zł.
Okazało się jednak, że firma odpowiedzialna za produkt używała tej samej aplikacji do gromadzenia danych użytkowników inteligentnych wibratorów. Ale nie tylko maili, adresów, numerów telefonów czy informacji o wieku - na serwery spływały dane dotyczące ustawionej temperatury urządzenia i intensywności jego wibracji oraz informacje o tym, jak często gadżet był używany. Jak nietrudno się domyślić, tego typu „specyficzne” dane są w "branży" na wagę złota. Do tego wyobraźcie sobie połączenie tych wszystkich informacji w jednym koncie - imię, nr telefonu, mail plus zgromadzone przez wibrator "ciekawostki z życia".
Zgromadzone dane nigdzie nie wyciekły, dwóch użytkowników We-Vibe Sync postanowiło jednak wypełnić pozew przeciwko firmie, a sąd pozwolił, by pozostali anonimowi. Oczywiście producent zapewnia, że zgromadzone dane nigdzie nie wycieką, zachowane są standardy ich bezpieczeństwa, a w związku z całą sprawą dołoży wszelkich starań, by jeszcze to bezpieczeństwo poprawić.
Skończyło się na ugodzie, zgodnie z którą wszyscy, którzy podali w aplikacji dane typu imię i numer telefonu - otrzymają po 10 tysięcy dolarów. Ci, którzy tylko kupili urządzenie - 199 dolarów. Jakiego rzędu odszkodowanie wypłaci łącznie firma? - około 3,75 miliona dolarów.
Chyba nikt nie spodziewał się, że kategoria wearables ograniczy się do opasek fitnessowych i inteligentnych zegarków. Tymczasem warto pamiętać, że urządzenia łączą się z aplikacją, która następnie łączy się z siecią. O ile informacje o przebytych krokach czy spalonych kaloriach raczej wstydliwe nie są, to dane gromadzone przez urządzenia typu inteligentny wibrator już raczej tak. A przecież wszystkie i tak lądują gdzieś na serwerach i mogą wyciec tak sam jak swego czasu wrażliwe dane z serwisu Ashley Madison. I choć nie namawiam żeby całkowicie zrezygnować z wszelkiej maści aplikacji, to czasem warto zastanowić się, czy jakieś dane nie powinny jednak zostać w domu. Choć tu wygląda to trochę tak, jakby producent urządzenia nigdzie nie poinformował o tym, jakie informacje gromadzi gadżet.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu