Google

Imperium Zła (G+, FB, NK). Czyli o statystycznej prywatności

Gniewomir Świechowski
Imperium Zła (G+, FB, NK). Czyli o statystycznej prywatności
35

Dziś w rozmowie na G+ znów spotkałem się z użytym żartobliwie określeniem "Evil Empire" pod adresem Google. Bo śledzi, bo szpieguje co oglądasz w sieci i sprawdza, czy bywasz na stronach z - dajmy na to - Azjatkami w daleko posuniętym dezabilu. Przy czym wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że to ty...

Dziś w rozmowie na G+ znów spotkałem się z użytym żartobliwie określeniem "Evil Empire" pod adresem Google. Bo śledzi, bo szpieguje co oglądasz w sieci i sprawdza, czy bywasz na stronach z - dajmy na to - Azjatkami w daleko posuniętym dezabilu. Przy czym wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że to tylko posunięty do absurdu eufemizm. Tak więc, może wreszcie spojrzymy prawdzie w oczy. Prywatność w małomieszczańskim rozumieniu już nie istnieje i tak naprawdę broni nas statystyka i odrobina zdrowego rozsądku.

Mam równie mało zrozumienia dla ludzi wrzucających informację o tym, jak nienawidzą swojej pracy i szefa, mając go w znajomych na Facebooku, jak i tych, którzy spędzają godziny na poszukiwaniu sposobu jak ukryć swoje nawyki, odwiedzane strony itd. przed Google, Facebookiem i wszystkimi innymi firmami, które żyją z wyświetlania relewantnych reklam w które klikamy - bądź nie.

Powodem tego braku zrozumienia jest... statystyka. Internetowe giganty nie mają absolutnie żadnego biznesu w ustalaniu rodzaju pornografii przeglądanego przez przeciętnego Kowalskiego, co ważniejsze, nie mają żadnego wpływu na Kowalskiego, który - z głupoty - poinformuje swojego pracodawcę, znajomego, kobietę o swoich nieakceptowalnych opiniach, nawykach, zwyczajach, czy też wyczynach. Interesuje ich tak naprawdę, czy Kowalski woli oglądać reklamy elektroniki czy damskich sukienek - przy czym, dane które decydują o tym którą reklamę wyświetlić, są przetwarzane przez działające automatycznie i autonomicznie skrypty, a nie zaślinionego podglądacza w jakimś data-center.

W skrócie: jeśli nie jesteśmy papieżem, gwiazdą popu, albo agentem wywiadu, NIKOGO spoza naszych "socjalnych kręgów" i skryptów niezdolnych do niczego więcej jak wyłapywania słów kluczowych nie interesuje co, jak i dlaczego robimy w sieci. Oczywiście, można wymyślić dziesiątki scenariuszy w których generuje to mimo wszystko kłopoty - ale podobnie jest z samochodem, nożem czy łyżeczką do herbaty. Ale zdecydowana większość z nich, jest wynikiem naszej głupoty lub nieuwagi - takie jak poinformowanie w sieci szefa co o nim naprawdę myślisz, wrzucenie na Facebooka zdjęć z epickiego opilstwa, gdy - dajmy na to - jesteś nauczycielem.



Automatyczne skrypty - tak samo jak BOK Google czy Facebooka - mają w głębokim poważaniu problemy Kowalskiego, ponieważ jeśli miałby się nimi zajmować w każdym wypadku, koszta obsługi klienta pożarłyby zyski. Ktokolwiek kto miał do czynienia z obsługa klienta wie, że 90% zgłoszeń to śmieci - a ogarnąć to wszystko gdy mowa o milionach, czy miliardach userów to syzyfowa praca.

Dopiszcie do tego fakt, że każdego dnia pojawiają się setki "newsów" na bezużyteczne tematy, podczas gdy na wasze życie wpływ może mieć pięć. Kolejne pięć będzie kolejnym przykładem, jak ktoś spaprał sobie życie z powodu internetowych podglądaczy. Tylko że media odpowiedzialne za kolejne tego rodzaju historie nigdy nie napiszą w nagłówku o kolejnym matole, który sam zapracował na problemy. Wtedy nie byłby to news tylko michałek  do śmiechu i nie wyrobiły by normy. Sam takich śmieciowych informacji napisałem więcej niż chcę się przyznać, więc znam to niejako z autopsji. Strach się sprzedaje.

Założenie, że Google, Facebook czy Nasza Klasa szpieguje akurat mnie, oznacza po prostu że jesteś kimś bardzo wyjątkowym, albo że masz poważny przerost ego. Bo spośród kilkunastu milionów - nawet okazyjnych userów NK, miliardów użytkowników Google czy Facebooka, najprawdopodobniej nie wyróżniasz się w wystarczający sposób, aby ktokolwiek przejmował się twoimi indywidualnymi nawykami - jeśli ograniczają się do oglądania wspomnianych Azjatek, a nie regularnych wycieczek do Tajlandii.

To może uderzać w EGO, ale - hej! - przecież chodzi o prywatność, nie?

obrazek: MARSHALL ASTOR

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

NKprywatnośćg+FB