Mówiąc o zasobach naturalnych, zazwyczaj myślimy o tym, co ukryte pod ziemią: ropie naftowej, węglu, rudach metali. Ewentualnie o lasach czy polach uprawnych. W tej kategorii należy już jednak rozpatrywać wiatr czy nasłonecznienie - wcześniej mogły one być uznawane za problem, silnie wiejący watr raczej nie kojarzył się z pieniędzmi, możliwością robienia na nim biznesu. Czasy się jednak zmieniły, coraz większą rolę w gospodarce odgrywają OZE, niedoceniane do tej pory zasoby przyciągają uwagę. Tak dzieje się np. w Szkocji, która doczekała się pływającej farmy wiatrowej. To pierwszy obiekt tego typu na naszym globie.
Takiej elektrowni świat jeszcze nie widział. Ruszyła w Europie i... pływa
Hywind to projekt rozwijany od lat przez korporację Statoil. Znamienne jest to, że rozwiązania z sektora zielonej energii wspiera gigant kojarzony z paliwami kopalnymi. Po prostu zdaje on sobie sprawę z tego, że w dłuższej perspektywie obecne źródła zysków wyschną i trzeba się na to odpowiednio przygotować. Firma testowała u wybrzeży Norwegii dryfujące wiatraki, dwa lata temu okazało się, że staną one u wybrzeży Szkocji:
Konkretnie 25 km od jej brzegu. Farma będzie się składać z kilku turbin, jej powierzchnia wyniesie 4 kilometry kwadratowe. Instalacja o mocy 30 MW powinna dostarczyć tyle energii, by zaspokoić potrzeby 20 tysięcy domów.[źródło]
To były plany. Teraz można już napisać o zrealizowanym projekcie. Turbin jest pięć, każda z nich ma ponad 250 metrów wysokości, z czego blisko 80 metrów znajduje się pod powierzchnią wody. Należy podkreślić, że wiatraki pływają, ale nie jest tak, że można je w prosty sposób przemieścić - do podłoża słupy przytwierdzono potężnymi łańcuchami. To pewnie skłoni niektórych do zadania pytania: po co ta heca z pływaniem? Argumentów przemawiających na korzyść tego rozwiązania jest kilka.
Po pierwsze, turbiny można lokować nawet w miejscach, w których jest głęboko. Nawet bardzo głęboko - mowa o kilkuset metrach. Stawianie tam wiatraków, które byłyby budowane w tradycyjny sposób, jest po prostu niemożliwe. Jednocześnie znikają problemy z opracowywaniem technologii mocowania na różnych podłożach. Kolejna kwestia dotyczy... estetyki: farmy wiatrowe mogą być tworzone daleko od brzegu, gdzie nie sięga oko ludzkie - skończy się narzekanie na krajobraz psuty przez turbiny. A skoro już wybierze się rejon, w którym wieje bardzo mocno i budowa nie będzie stanowić kłopotu, to można liczyć na duże ilości energii generowanej przez farmę. Ma sens?
Statoil chce to sprawdzić. Jeżeli testy wypadną pomyślnie, niebawem u wybrzeży Szkocji może się pojawić więcej instalacji Hywind. A potem przyjdzie czas na inne wietrzne rejony świata. Jednocześnie projekt powinien być rozwijany technologicznie, ewolucję będzie stanowić np. zastosowanie wydajnych akumulatorów, które zoptymalizują pracę turbin. Mogą rosnąć wiatraki, ich moc, z czasem możliwe stanie się pewnie lokowanie takich farm nawet na bardzo głębokich wodach - byle tylko wiało.
So here it is - Hywind, the world’s first offshore floating windfarm. Each turbine more than 3 times height of Statue of Liberty. pic.twitter.com/Uira270CKw
— Nicola Sturgeon (@NicolaSturgeon) 18 października 2017
Ta jedna farma świata nie zmieni, w Szkocji też będą o niej pamiętać głównie sąsiedzi zasilani przez wiatraki. Patrzymy jednak na kolejny przykład zmian w sferze pozyskiwania energii. Te projekty przestają być ciekawostką, a dla niektórych wręcz żartem...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu