Recenzja

Hi-Res Pioneera w natarciu. Ambitne granie w niedrogim wydaniu.

Marcin Matysik
Hi-Res Pioneera w natarciu. Ambitne granie w niedrogim wydaniu.
Reklama

Mamy środek lata. Nic więc dziwnego, że każdy stara się w miarę możliwości spędzać jak najwięcej czasu poza domem. Jedni na łonie natury, inni podczas podróży - opcji jest naprawdę wiele. Tylko pytanie, czy chcemy się wtedy rozstawać z naszą ulubioną muzyką? Oczywiście, że nie! Dlatego kolejny zestaw, jaki trafił do naszych testów, to dwie pary słuchawek. Obie diametralnie różne, ale tylko na pierwszy rzut oka...

Pierwszą parą - która jest moim zdecydowanym faworytem - są bezprzewodowe słuchawki SE-MS7BT, podczas gdy drugi model, to przewodowe i dokanałowe SE-CH5T. Oba modele posiadają certyfikat Hi-Res.

Reklama

Mikro i makro. Dawid i Goliat.

W "dużych" SE-MS7BT mamy klasykę gatunku, tylko że rodem ze studiów nagraniowych na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Bardzo podoba mi się taki bezpretensjonalny image i brak kolorowych akcentów. Do wyboru mamy klasyczne połączenia: matowa czerń, srebro i czerń lub bardzo modny "skórzany" brąz ze srebrem. Czego więcej trzeba? Nausznice nie składają się jak w nowoczesnych modelach innych producentów. Nie muszą. To nie są słuchawki dla DJ-a ani nastolatka noszącego fabrycznie podziurawione spodnie. To nie ten styl. Jako odbiorcę raczej widzę schludnego melomana, albo menedżera w garniturze. Tak, to zdecydowanie prędzej do nich pasuje.

W dokanałowych SE-CH5T mamy za to nowoczesność w każdym calu. Skręcany przewód z pilotem i mikrofonem, nietypowo długie słuchawki stworzone stricte do używania Over-The-Ear. Wśród kolorów do wyboru mamy czerń, srebro lub intensywna czerwień. Każdy coś znajdzie dla siebie.

Użytkowanie słuchawek Pioneer

W większym modelu, obicie pałąka imituje skórę, a nausznice są wypełnione sporą ilością pianki, która jest już wstępnie uformowana pod kształt głowy.

Miejsca na uszy jest bardzo dużo. Pałąk jest metalowy i ma postać cienkich prętów. Regulacja stawia spory opór i wydaje się być na tyle solidna, że ustawienie poziomu dopasowania podczas użytkowania słuchawek wydaje się prawie niemożliwe. W trakcie testów nie uświadczyłem żadnego trzeszczenia, ani innych niepożądanych dźwięków. Ucisk na głowę jest odpowiednio wyważony, nie czułem dyskomfortu nawet po wielu godzinach odsłuchu.

W "pchełkach" pierwszym zaskoczeniem jest dla większości spory problem z tradycyjną "instalacją" słuchawek w uszach. To dlatego, że są stworzone do noszenia OTE, czyli Over-The-Ear (na około ucha). Jakakolwiek próba innego zainstalowania słuchawek w uszach kończy się rozszczelnieniem ich kontaktu z przewodem słuchowym i znaczną degradacją dźwięku, więc nie radzę kombinować, tylko przyzwyczaić się. Ja sam jestem zagorzałym wielbicielem takiego stylu noszenia słuchawek, bo nie dość, że to praktycznie eliminuje "efekt mikrofonowy" (rezonanse przenoszone przez przewód podczas tarcie o odzież/ciało), to jeszcze zabezpiecza słuchawki przed przypadkowym wyrwaniem z ucha. Same plusy, więc warto zmienić nawyki.
W zestawie ze słuchawkami dostajemy oczywiście komplet wymiennych gumek, aby można było je łatwo dopasować do każdego ucha. Pech chciał, że wszystkie z nich były dla mnie za małe, ale dla usprawiedliwienia SE-CH5T muszę jednak zaznaczyć, że używam dokanałówki od około 15 lat i moje uszy są już przez to lekko "przechodzone". W związku z tym od dłuższego czasu pasują mi tylko największe rozmiary gumek, a i one nie zawsze się sprawdzają.

Dźwięk w Pioneerach

SE-MS7BT

W bezprzewodowych SE-MS7BT ilość basu jest naprawdę mądrze wymierzona. Jest go w sam raz, mimo iż tylko w średnim i wysokim zakresie. Niestety jego najniższych składowych za wiele nie uświadczymy, więc wielbiciele masażu mózgu obejdą się smakiem. Na obronę SE-MS7BT dodam, że w tym przedziale cenowym i tak ze świecą szukać słuchawek zdolnych do odtwarzania subbasu, a już tym bardziej w wersji BT. Tutaj za to bas jest zwarty, w sam raz miękki, świetnie nadaje rytm utworom i nie wlecze się za melodią. Dzięki temu, że nie zalewa wokali jak w większości słuchawek BT do tysiąca złotych, sprawdza się w niemal każdym repertuarze. Po podłączeniu kabla bas wykonuje krok do tyłu, by móc się zrównać z resztą pasma. Oczywiście ciągle jest słyszalny, ale nie wychyla się przed inne pasma. Możemy go oczywiście zmusić do tego korektorem, na co reaguje bardzo dobrze i bez przesterowań.

Reklama

Wokale brzmią bardzo przekonywująco jak na ten przedział cenowy. Owszem, są delikatnie "ocieplone" i lekko wyostrzone przez wyraźny wpływ wysokich tonów, ale w zamian każde słowo słyszymy czysto i klarownie, z bardzo dobrą rozdzielczością a gitary elektryczne zyskały większy pazur. Słuchając przewodowo wspomniane wcześniej podbicie i ocieplenie znika, za to zyskujemy wzorową naturalność wokali, jak na słuchawki za 599zł z opcją Bluetooth.

Wysokie tony brzmią bardzo naturalnie jak na słuchawki bezprzewodowe i nie są przykryte takim grubym kocem, jak w konkurencyjnych modelach, ale... jak już wspomniałem wcześniej, potrafią wyostrzyć niektóre wokale i podkreślić sybilanty. Nie jest to cecha dyskwalifikująca w żaden sposób SE-MS7BT, ale na pewno zwróci waszą uwagę przy pierwszych odsłuchach. Ogromny plus za to, że mimo takiego ich podkreślenia nie brzmią metalicznie i rewelacyjnie budują szerokość sceny dźwiękowej jak na słuchawki typu zamkniętego. Podłączenie za pomocą przewodu do LG V10 poprawiło jeszcze bardziej ich brzmienie i zlikwidowało wspomniane bolączki, a ten telefon potrafi pokazać niedociągnięcia słuchawek jak mało który. Wniosek z tego może być tylko jeden - za ten stan rzeczy jest odpowiedzialny wbudowany w słuchawki DAC, który i tak jest bardzo dojrzale zestrojony w porównaniu do konkurencji.

Reklama

SE-CH5T

Co do znacznie mniejszych SE-CH5T, to aby uniknąć dalszych nieporozumień, pozwolę sobie zasugerować wam na wstępie jedną, bardzo ważną rzecz: te słuchawki są stworzone do grania z ciepłymi źródłami i w takim połączeniu je opisałem (Samsung Galaxy S6 z zainstalowanym Noozxoide). Z telefonem takim jak LG V10, czy np. z Ipodem, potrafią zagrać ostro, sykliwie i z odchudzonymi wokalami. To nie jest dobra para dla tak analitycznych słuchawek.

Ale skoro mamy to już za sobą, czas na właściwy opis brzmienia.
Bas jest mocny i równy. Nie ma dziur w żadnej części swojego pasma. Jak na taką obszerność, jest bardzo zwarty i punktowy, a jeśli nie zmusimy go drastycznymi zmianami w korektorze, pozostanie w zdrowym odstępie od wokali. W zasadzie nie ma tu do czego się przyczepić. Tak to właśnie powinno wyglądać w budżetowych dokanałówkach.

Wokale mają odpowiednią masę, choć niewątpliwie są delikatnie przesunięte w kierunku wyższych rejestrów. Nie są agresywne, ale są też ciut za basem. Jest to więc taka bezpieczna szkoła grania, dająca dużo frajdy z muzyki rozrywkowej, gdzie na pewno zaskoczą niejednego odbiorcę zadziwiającą rozdzielczością i emocjonalnością jak na 239zł.

Soprany są dla odmiany mocno uwydatnione w porównaniu do większości konkurencyjnych modeli (Sennheiser, Jays, etc.). To bardzo miła i pożądana odmiana, pozwalająca na odkrywanie kolejnych niuansów z każdym odsłuchem. Za zwiększoną zdolność do reprodukcji tych smaczków musimy czasem zapłacić cenę w postaci sybilantów (syczące zgłoski) i okazyjnego wrażenia metalicznego brzmienia jak w kolumnach z aluminiowymi kopułkami wysokotonowymi, ale myślę, że większość osób bez problemu to przełknie i będzie się cieszyć sporym bogactwo dźwięków i bardzo szeroką sceną.

Podsumowanie

Bardzo mnie cieszy, że tak duże i popularne koncerny jak Pioneer starają się dotrzeć do odbiorców wymagających czegoś więcej niż tylko gniotącego uszy basu i ogłuszającej głośności. Nie trzeba przecież wydawać całej pensji, by móc usłyszeć chociaż większość tego, co chciał nam przekazać ulubiony artysta. Trzeba tylko umiejętnie szukać marek, które nam to umożliwiają. Tak jak robi to Pioneer.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama