The Legend of Zelda to marka legendarna. Pierwsze dwie przygody Linka dały podwaliny pod cały gatunek action-adventure i do dziś większość gier z tej ...
The Legend of Zelda to marka legendarna. Pierwsze dwie przygody Linka dały podwaliny pod cały gatunek action-adventure i do dziś większość gier z tej serii bazuje w dużej mierze właśnie na nich. Widoczne jest to również w przypadku The Legend of Zelda: The Wind Waker, który pomimo tego, że zrywał z pewną częścią wypracowanego na przestrzeni lat kanonu, to mimo wszystko nadal pozostał wierny najważniejszej idei towarzyszącej Zeldzie – oddaniu poczucia wielkiej przygody. A czy The Wind Waker sprawdza się również dziś, po ponad dziesięciu latach od swojej premiery? Odpowiedź poniżej.
The Legend of Zelda: The Wind Waker ukazał się dokładnie 13 grudnia 2002 roku, czyli nieco ponad rok po premierze ówcześnie najnowszej konsoli Nintendo – GameCube’a. Produkcja ta wzbudziła duże kontrowersje jeszcze na długo przed swoją oficjalną premierą. Główny zarzut odnosił się do stylu graficznego zaprezentowanego w grze. Większość fanów spodziewała się bowiem mrocznej i poważnej produkcji z dorosłym Linkiem w roli głównej. Zresztą samo Nintendo zasugerowało, że pójdzie właśnie w tę stronę wypuszczając w 2000 roku technologiczne demo GameCube’a. Pokazano na nim klimatyczną walkę Linka z jego odwiecznym wrogiem – Ganondorfem.
Na filmiku podziwialiśmy realistycznie przedstawione modele postaci, a sam pojedynek rozgrywał się w ciemnych zamkowych komnatach. Nie ma się więc co dziwić, że środowisko fanów Zeldy nie zareagowało pozytywnie na zapowiedź produkcji, w której ich ulubiony bohater miał być dzieckiem, a całość bardziej niż rzeczywistość przypominać miała kreskówkę. Nikt jednak nie starał się kwestionować jakości grafiki, która wyglądała po prostu rewelacyjnie. W końcu gra pojawiła się na półkach sklepowych i dziś nikt już nie pamięta o początkowych narzekaniach. Wszystko dlatego, że otrzymaliśmy tytuł, który szturmem podbił serca graczy i przez wiele osób jest nazywany jedną z najlepszych Zeld w historii. Pomimo bardzo przychylnych recenzji i swoistego kultu, The Wind Waker nie odniósł spodziewanego sukcesu marketingowego. Włodarze Nintendo kręcili nosem na wyniki rzędu trzech milionów sprzedanych egzemplarzy i nie można się im dziwić patrząc na rezultat jednego z bezpośrednich poprzedników The Wind Waker, czyli Ocariny of Time z Nintendo 64, która sprzedała się ponad dwa razy lepiej.
Bez wątpienia jednak The Legend of Zelda: The Wind Waker zapisał się w pamięci wielu osób i nostalgia, którą do dziś wywołuje skłoniła japońską korporację do wypuszczenia remake’u na Wii U. O tym, że był to dobry ruch świadczy duży skok sprzedaży samej konsoli oraz to, że tytuł ten do końca zeszłego roku zszedł z półek sklepowych w liczbie ponad miliona sztuk przy ok. sześciu milionach egzemplarzy Wii U, które znajdują się obecnie w rękach klientów.
Zatem powiedzmy sobie coś o samej grze (a bardziej konkretnie – jej edycji w HD) oraz o tym, co świadczy o jej wyjątkowości. Spróbujmy też odpowiedzieć na pytanie o to, czy w obecnych czasach warto sięgnąć po tak starą produkcję.
The Legend of Zelda: The Wind Waker jest tak w zasadzie reminiscencją dziecięcych przygód, które odbywaliśmy w naszych snach, czy uciekając myślami od nudnych lekcji w szkole. Jeżeli miałbym znaleźć wśród gier produkcje określane (wymyślonym na potrzeby tego tekstu) mianem „symulatora przygody”, to bez wątpienia ta właśnie Zelda znalazłaby się na takiej liście niezwykle wysoko, o ile nie na samym szczycie. Wszystko za sprawą umiejscowienia akcji i konstrukcji świata. W The Wind Waker przychodzi nam poruszać się po przestrzeni będącej wielkim morzem naszpikowanym maleńkimi wysepkami. Świat jest tu iście olbrzymi i został podzielony na wiele mniejszych stref oznaczonych na mapie jako małe kwadraciki. Co ważne, praktycznie przez cały czas spędzony w grze (poza małymi wyjątkami) możemy bez skrępowania pływać po całym dostępnym terenie. No właśnie, słowo „pływać” ma tu kluczowe znaczenie. Do przemieszczania się między wyspami używamy specjalnej żaglówki będącej również naszym przewodnikiem (potrafi mówić i przedstawia się jako król czerwonych lwów). Pływanie po morzu samo w sobie wypada świetnie i jeszcze bardziej zwiększa wrażenie uczestnictwa w wielkiej wyprawie (co w kapitalny sposób podkreśla również muzyka).
Najbardziej zaskoczyło mnie w tym wymiarze jednak co innego. Główną zaletą tej produkcji jest bowiem to, że nie została ona skażona naleciałościami współczesnych gier. Słowa te mogą brzmieć dziwacznie, tym bardziej że wiele ze starych rozwiązań wydaje się być z dzisiejszej perspektywy nie do zaakceptowania, a tutaj one występują i sprawdzają się rewelacyjnie. No dobrze, a o co dokładnie chodzi? The Wind Waker jedynie w minimalnym stopniu tłumaczy nam gdzie musimy się udać i co zrobić, aby osiągnąć dany cel. Zapomnijcie więc o pojawiających się u góry ekranu napisach pokroju „Płyń w to miejsce i zdobądź przedmiot od osoby w pirackiej chuście”. Mało tego, w grze mamy naprawdę ogromną liczbę miejscówek, o których teoretycznie nie musimy nawet wiedzieć. To w kwestii odbiorcy pozostawiono w znaczącej mierze to gdzie podąży i co odkryje. Możecie więc udać się na poszukiwania skarbów, zatapiać pirackie statki, zaglądać na małe opuszczone wyspy, ale równocześnie wcale nie musicie tego robić. Takie postawienie sprawy jeszcze bardziej oddziałuje na gracza, który mocniej poddaje się działaniu iluzji, że sam kreuje własną przygodę, że został wciągnięty do innego świata, który stawia przed nim ogrom możliwości, ale trzeba je odkryć na własną rękę. Niesamowita sprawa.
Odpowiednią otoczkę buduje też wyśmienita oprawa graficzna. To zdumiewające, ale po ponad dekadzie i kilku kosmetycznych zmianach (zwiększenie jasności, bardziej rzeczywiste niebo, dopasowanie do standardu 16:9 itp.) nadal prezentuje się ona rewelacyjnie! Cała gra jest kolorowa, nasycona niemal wszystkimi kolorami tęczy i, co ważne, świetnie oddaje zmiany pogodowe czy czasowe (podział na dzień i noc). Nie raz i nie dwa zachwycicie się ślicznie wyglądającym morzem, na którym w oddali widać zarysy wysp, czy animacją postaci widoczną podczas przepływania przez morskie fale. Nie zabrakło tu również wszelkiej maści drobnych szczegółów (jak np. świetliki, kapitalna animacja towarzysząca otwieraniu skrzyń, czy wirujące na niebie „kreski” określające w jaką stronę wieje wiatr). Oczywiście widać też uproszczenia, ale jak na stary tytuł The Wind Waker i tak broni się znakomicie. Rzekłbym nawet, że jest to najlepiej wyglądająca produkcja wypuszczona pod szyldem remake’u HD. Nintendo stworzyło więc pod względem oprawy dzieło ponadczasowe.
Jeżeli chodzi o historię, mamy tu do czynienia ze standardową walką dobra ze złem. My, jako ten dobry, wyruszamy pokonać powracające z odmętów historii zło, czyli w niewiadomy sposób wskrzeszonego po raz kolejny Ganondorfa, który pragnie zapanować nad światem. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wielu innych Zeld, motywacją bohatera nie jest uratowanie księżniczki, a własnej siostry porwanej przez jednego ze sługusów wspomnianego schwarzcharakteru. Oczywiście fabuła jest tu tak naprawdę sprawą drugorzędną, ale też nie ma się w zasadzie do czego przyczepić, jeżeli tylko potraktujemy tę opowieść jako piękną baśń. Dla fanów serii przygotowano dodatkowo kilka smaczków, które wiążą historię omawianej produkcji z wydarzeniami rozgrywającymi się w Ocarina of Time.
The Legend of Zelda: The Wind Waker jest również, przy wszystkich pozostałych plusach, pozycją świetnie zaprojektowaną pod względem rozgrywki. Jeżeli jeszcze nie wiecie, większość Zeld prezentuje jeden niezmieniany od lat schemat – występuje tu podział na świat, który można zwiedzać i na dungeony (po naszemu lochy), w których przychodzi nam zetknąć się z wieloma przeciwnikami, porozwiązywać masę mniejszych i większych zagadek oraz pokonać bossa. Tutaj jest dokładnie tak samo. Dungeony zaprojektowano w wyszukany sposób, a zagadki w nich dostępne wymagają od nas poznania otaczających komnat, pomysłowości i odpowiedniego wykorzystania dostępnego ekwipunku. Nasz bohater dysponuje z początku zaledwie kilkoma umiejętnościami, jednak wraz z postępem fabularnym zyskuje kilkanaście nowych. Począwszy od broni występującej w postaci łuku, bomb, czy miecza, przez haki umożliwiające wspinanie się na niedostępne wcześniej występy skalne, aż po ciężkie metalowe buty, dzięki którym nie zostaniemy zdmuchnięci przez wiejący z dużą siłą wiatr. Co istotne, praktycznie każda z tych umiejętności przydaje się przez całą grę. Nie ma tu mowy o tym, że zdobywamy dajmy na to unoszący nas w powietrzu liść, korzystamy z niego w jednym miejscu i później leży on przez resztę przygody na dnie torby.
Dobrze wypadła również walka. Jest ona niezwykle prosta w założeniach (korzystamy głównie z dwóch przycisków), ale została nieźle pomyślana, dlatego w praktyce wymusza od nas użycia sprytu i strategicznego podejścia. Cieszy również to, że podczas potyczek możemy skorzystać z niemal każdej noszonej w torbie rzeczy. Przydać się tu może np. wspomniany hak, który teoretycznie służy do wspinania, a w praktyce może się okazać użyteczny w walce. Kombinowanie i odkrywanie nowych właściwości dla posiadanych już przedmiotów jest naprawdę świetną sprawą.
W obliczu wszystkich powyższych zalet, wady, o których zaraz wspomnę wydają się być jedynie delikatnymi rysami na nowo oddanym do użytku szkle. Nie wypada jednak o nich nie wspomnieć. Minusy The Wind Wakera wynikają w znaczącej mierze z jego wieku. Jeżeli coś mocno zestarzało się w przypadku tego tytułu to z pewnością jest to sterowanie. Sprawia ono czasem trochę problemów, a przełączanie się między wieloma przedmiotami, z których musimy korzystać do najwygodniejszych nie należy. Irytować może również brak osobnego przycisku odpowiedzialnego za skok. Po dobiegnięciu do krawędzi Link skacze sam co, jak łatwo się domyślić, może nie raz prowadzić do wkurzających sytuacji. Trochę szkoda, bo sterowanie to mankament, który z pewnością można było poprawić w edycji HD.
Drugą rzeczą, która dla niektórych może być wadą, jest brak podpowiedzi. Już o tej kwestii pisałem i to w kategoriach zalet, ale sam podczas zabawy miałem takie momenty, gdzie zaciąłem się na dłużej i kompletnie nie wiedziałem gdzie mam się udać, żeby np. znaleźć wymagany przedmiot. Gra w sprytny sposób stara się nas na to nakierować, ale bywa też tak, że znaleźć odpowiednią wskazówkę możemy wyłącznie rozmawiając z bliżej nieokreślonym kimś, kogo odnalezienie może zając nawet kilkadziesiąt minut. W czasach kiedy w Internecie roi się od wszelakich poradników nie doskwiera to szczególnie mocno, ale jeżeli ktoś uprze się by z nich w ogóle nie korzystać, to miejscami może mieć naprawdę ciężki orzech do zgryzienia i zwyczajnie się zniechęcić. Sam korzystałem z poradników jedynie w ostateczności, co miało miejsce może kilka razy, ale jednak.
Kolejna sprawa – zwolnienia animacji. W The Wind Waker HD nie wyeliminowano tego mankamentu. „Zacięcia”, które swoją drogą czasem są naprawdę spore i absolutnie nie do zaakceptowania, pojawiają się praktycznie wyłącznie w dwóch sytuacjach – przy wybuchach bomb, które Link nosi ze sobą oraz przy walkach z dużą grupą przeciwników, kiedy to roi się od błysków przecinającego powietrze i wrogów miecza. Aż dziw bierze, że nie naprawiono tego elementu, bo jest to w sumie jedyna wada w warstwie technicznej.
Oryginalne wydanie The Legend of Zelda: The Wind Waker miało też kilka innych upierdliwych właściwości, które zostały jednak skutecznie wyeliminowane w edycji HD na Wii U. Pierwsza wersja wymagała od gracza by przy pomocy magicznej różdżki (tytułowy wind waker) non stop zmieniał kierunek wiatru w trakcie wypraw po morzu. Żaglówka płynęła bowiem jedynie wtedy, gdy wiatr wiał w odpowiednią stronę. Trzeba było więc co rusz sięgać po różdżkę, odgrywać krótką sekwencję przypominającą trochę quick time eventy i dopiero ruszać w dalszą drogę. W nowym wydaniu twórcy umożliwili graczowi zakup magicznego żagla, który przez cały czas pozwala płynąć z wiatrem i na dodatek szybciej od standardowego. Polepszyło to w znaczący sposób odbiór gry. Poprawiono też samą końcówkę tej produkcji, która dla wielu była w sztuczny sposób przedłużona i nudna. Chodzi konkretnie o moment kiedy zostajemy zmuszeni do odszukania ośmiu części pewnego artefaktu. W starej wersji w każdej ze skrzyń, gdzie teoretycznie miał się ukrywać fragment tego przedmiotu znajdowała się mapa. Tę musieliśmy dostarczyć odpowiedniemu człowiekowi (elfowi?), który za pokaźną kwotę ją odszyfrowywał, a my dopiero wówczas mogliśmy daną część artefaktu wyłowić z dna morza. W The Wind Waker HD postanowiono ten fragment znacząco usprawnić. Otóż jedynie w przypadku trzech fragmentów musimy odegrać cały przedstawiony wyżej schemat. W pięciu pozostałych przypadkach zamiast map znajdujemy od razy poszukiwaną przez nas rzecz. Dzięki takiemu postawieniu sprawy końcówka gry nie dłuży się zbyt mocno.
Z innych nowinek wartych odnotowania, trzeba wspomnieć, że w edycji HD pojawiły się butelki z listami. Każdy może w dowolnym momencie wysłać list, a inni grający mogą go później odnaleźć. W praktyce, butelki z listami pojawiają się na każdym kroku. Ludzie piszą naprawdę różne rzeczy, czasem wskazówki, czasem wysyłają obrazki (ekran pada do Wii U umożliwiania rysowanie), czy też zdjęcia, które wykorzystujemy w jednej z misji pobocznych. Każdy list można pochwalić (wygląda to trochę jak "lajki" z Facebooka), czy skomentować w odpowiedniej aplikacji. Rewelacyjny motyw i sam osobiście za każdym razem widząc pływającą butelkę podpływałem do niej i czytałem jej zawartość.
Sama obsługa gry również zyskała dzięki GamePadowi. Na jego ekranie wyświetlić można ekwipunek, którym w łatwy sposób i w czasie rzeczywistym da się zarządzać, czy też aktualną mapę. Dobry patent, który korzystnie wpłynął na płynność zabawy.
The Legend of Zelda: The Wind Waker to znakomita produkcja, która pozwala każdemu na przeżycie jednej z najlepszych przygód dostępnych w grach wideo. Jeżeli nie przeszkadza wam kreskówkowa grafika, małe problemy ze sterowaniem i brak jednoznacznych podpowiedzi sugerujących co w danym momencie należy zrobić, to sięgajcie po ten tytuł bez zastanowienia. Roi się w nim od niesamowitych wypraw, poszukiwań skarbów, główkowania nad zagadkami i prostej, ale całkiem zmyślnie zaprezentowanej walki. Jest to również gra, która praktycznie w ogóle się nie zestarzała, a dzięki edycji HD zyskała nowy blask. Piękny tytuł, który dobitnie pokazuje, że Nintendo potrafi tworzyć produkcje ponadczasowe.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu