Muszę się przyznać, że zgrzeszyłem. Zdradziłem swoje ideały i ze wszystkimi tego konsekwencjami jestem gotów wystawić się na publiczną krytykę. O co c...
Muszę się przyznać, że zgrzeszyłem. Zdradziłem swoje ideały i ze wszystkimi tego konsekwencjami jestem gotów wystawić się na publiczną krytykę. O co chodzi? Już tłumaczę.
Nie tak dawno temu zachorowałem na, dziś już kompletnie nie zrozumiałą chorobę, a mianowicie ogarnęła mnie gorączka Diablo 3. Tak jak wiele innych osób nie mogłem się doczekać gry, która miała mieć primerę 12 maja 2012 r. Dla wielu osób z mojego pokolenia Dialbo 2 było grą kultową. Grą niesamowicie wciągającą, która potrafiła bawić godzinami. Nie powinno więc dziwić, że tak samo jak kilkanaście milionów innych osób, wieść o kontynuacji serii bardzo mnie podekscytowała. Kilka tygodni przed debiutem Diablo 3 odliczałem dni do premiery, by w maju 2012 roku móc dać porwać się przygodzie i pokonać raz jeszcze władcę piekieł.
Co było później wszyscy pamiętamy. Gra okazała się straszliwym bublem. Mało tego, że w podróży na maksymalny poziom trzeba było przejść 3 razy tę samą grę, a szukanie przedmiotów postaci sprowadzało się do powtarzania w kółko tego samego zadania, to jeszcze Blizzard wymyślił sobie, że wzbogaci się na mikro-transakcja w domu aukcyjnym. Skończyło się to tym, że połowa czasu spędzanego przy grze poświęcana była przeszukiwaniu setek stron aukcji przedmiotów. Kuriozum. Wytrzymałem z grą dwa miesiące, czyli pewnie i tak dłużej niż większość graczy. Jednak tytuł i jego zawartość po pewnym czasie tak mnie rozzłościły, że obiecałem sobie, że już drugi raz się nie dam nabrać. Gdy usłyszałem o dodatku pomyślałem "O nie Nie tym razem.".
Ale niestety. Blizzard wie jak zbudować atmosferę w okół swojego nowego produktu. Reklamy na Youtubie ciągle przypominają o nowym dodatku, do tego tytuł zbierał pochlebne recenzje wśród graczy. No i w końcu się złamałem. W miniony weekend spędziłem kilka godzin z Reaper of Souls. Gra jest w porządku, wszystko wróciło na swoje miejsce i po raz kolejny można cieszyć się rozrywką. Jednak to co mnie skłoniło do powrotu jest niemniej ciekawe.
Jak już wcześniej wspominałem, czasu na gry komputerowe mam coraz mniej. Inne priorytety w moim życiu stawiają gry, gdzieś daleko za rodziną, pracą, treningami. Jednak, gdy tylko znajdzie się okazja żeby odpalić jakiś wyjątkowy tytuł to z przyjemnością czekam na ten moment. Jednak, gdy zrobiłem mały rachunek sumienia, wyszło mi, że wszystkie gry, którym poświęciłem trochę czasu, Diablo, Hearthstone, Starcraft, pochodzą właśnie ze stajni Blizzarda (nie licząc bet-weekednu Wildstara i 2048). Prawda jest taka, że nikt nie zna potrzeb współczesnych graczy lepiej niż kalifornijska firma.
W swoim debiucie na Antywebie narzekałem na poczynania Blizzarda, zarzucając mu, że jego grom brakuje rozmachu. Dziś jednak widzę, że w jego działaniach jest metoda. Dlaczego w ogóle wróciłem do Diablo? Bezpośrednio dlatego, że The Elder Scrolls Online, które kupiłem za 170 zł, na moim laptopie przypominało pokaz slajdów. Tak, wiem - laptopy nie są stworzone do grania, ale procseor i7 12GB Ramu i Geforce 740m zobowiązują. Miałem nadzieję, że takie podzespoły wystarczą do cieszenia się grą przynajmniej w średnich detalach. Niestety nic z tego. Gra chodziła na tyle niepłynnie, że rozgrywka była bardziej męcząca niż przyjemna. Żeby nie psuć sobie pierwszego wrażenia, po 10 minutach postanowiłem poczekać, aż dorobię się dobrego stacjonarnego komputera i wtedy wrócę do tytułu Bethesdy.
Za to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby odpalić Diablo praktycznie na najwyższych detalach. Blizzard rozumie, że dużym problemem rynku gier na PC jest jego fragmentaryzacja podobna do tej co telefony na Androdzie. Postanowił tworzyć gry uniwersalne, przy których parametry komputera są na drugim planie. W Blizzardzie wiedzą, że dziś wcale nie grafika jest najistotniejsza, a grywalność czego świetnym przykładem jest WoW, który rządzi niemal dekadę.
Druga gra Blizzarda - Hearthstone, to w ogóle osobny temat. Genialna gra, która jednocześnie jest bardzo prosta w swoich założeniach, za to zgłębienie jej i rozszyfrowanie w całości może trwać miesiącami. Zapomniane karcianki właśnie zyskały drugie życie, dzięki małemu projektowi Blizzarda, który urósł do niebotycznych rozmiarów. W dodatku gra dostępna jest za darmo, a model płatności wcale nie zapewnia wygranej. Koncepcja samej gry jest genialna i potrafi wciągnąć na długie godziny. A do tego wszystkiego ukaże się na iPadzie i na Androdzie, gdzie nie będzie miała dla siebie żadnej konkurencji.
W perspektywie czasu okazuje się, że muszę zweryfikować swoje narzekania, a raczej zostały one zweryfikowane przez działania firmy. Rzeczywiście czas, w którym pisałem o Blizzardzie, nie był najlepszym okresem w jego historii. Zaliczyli kilka poważnych wpadek, a społeczność graczy zaczynała narzekać na nich coraz bardziej. Jednak przedstawiciele firmy wyciągnęli wnioski, przeprowadzili korektę działań i po raz kolejny wydaje się, że obrali właściwy kurs w drodze ku sukcesom i kolejnym imponującym wynikom finansowym. Ich platforma się rozrasta. W swoim kliencie mają do zaoferowania coraz więcej tytułów, powoli podążają drogą Steama. Tylko czekać, aż w „launcherze” pojawi się miejsce na kupno klasycznych tytułów takich jak Warcraft II i III, drugie Diablo, czy inne retro tytuły. Do tego jeszcze przed nami premiera Heroes of Storm, kolejny dodatek do WoW, a do tego gdzieś w przyszłości ma pojawić się MMO kolejnej generacji tajemniczy projekt „Titan”. Blizzard po raz kolejny udowadnia, że nie bez powodu urósł do rangi kultowego fenomenu popkultury, który na całym świecie ma dziesiątki milionów fanów. Well played Blizzard, well played.
Źródło grafiki: [1]
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu