Niezgrani

Gry Wiecznie Żywe: Halo 3

Paweł Bujanowicz
Gry Wiecznie Żywe: Halo 3
Reklama

Według danych zebranych przez serwis Metacritic.com Halo 3 mieści się w czołówce najlepiej ocenianych gier na Xboksa 360. Nie ma innej ekskluzywnej pr...

Według danych zebranych przez serwis Metacritic.com Halo 3 mieści się w czołówce najlepiej ocenianych gier na Xboksa 360. Nie ma innej ekskluzywnej produkcji, która zaszła tak wysoko (Gears of War doczekało się portu na PC w rok po premierze). Czy słusznie?

Reklama

Prawdopodobnie ten tekst powstałby dopiero za kilka lat, gdyby nie to, że Microsoft w październiku udostępnił subskrybentom Xbox Live Gold tytułowego klasyka. Co prawda ta pozycja jest dobrze znana wieloletnim posiadaczom Xboksów, ale z pewnością znaleźli się wśród nich i tacy, którzy w Halo 3 nigdy nie grali. Nic dziwnego, że w ciągu kilku pierwszych dni promocji ilość graczy pojedynkujących się w trybach multiplayer szybko przerosła liczbę ludzi na wirtualnych arenach w wydanym w zeszłym roku Halo 4. Na wspomnianej akcji skorzystałem również i ja, a tym samym rozpoczął się kolejny epizod mojej przygody z „trójką”, przez wielu uważaną za najlepszą z serii.

Zacznijmy od początku. Zgodnie z tym, co pisałem w naszej redakcyjnej refleksji nad przemijającą generacją konsol, pierwszy Xbox 360 zawitał w moim pokoju na krótko – no, raptem jakiś miesiąc. Konsola była pożyczona od kumpla, który chciał się jej pozbyć i po prostu dał mi na wypróbowanie. Wtedy jedną z niewielu niepirackich płyt, które dostałem razem z konsolą było właśnie Halo 3. Serię znałem już wcześniej, bo pierwszą część o podtytule Combat Evolved ograłem na pececie kilka lat wstecz. Nie znałem tylko xboksowego sequela, ale nie przeszkadzało mi to w kompletnym zanurzeniu się w świat gry. Wsiąknąłem na dobre i po kilku dniach grę miałem za sobą. Ten tytuł tak mnie oczarował, że niemal zdecydowałem się na zakup konsoli. Niestety ograniczone finanse licealisty szybko zmieniły moje plany wydatków i na jakiś czas pożegnałem się z przygodami Master Chiefa.

Drugi epizod z Halo to czas, kiedy miałem już własnego, czarnego „klocka” w wersji slim. Niedługo po zakupie konsoli udało mi się okazyjnie dorwać 10 gier za jakieś śmieszne pieniądze. Wśród nich Halo 3: ODST. Ten spin-off oprócz ciekawej i jakże odmiennej od trzech poprzedników formuły (gracze pierwszy raz sterowali zwykłym żołnierzem, a nie Spartiatą) oferował bonus. Na pierwszej płycie znajdowała się kampania dla jednego gracza. Druga płyta po zainstalowaniu na dysk pozwalała się cieszyć trybem multiplayer z klasycznego Halo 3. Wtedy zagrałem swoje pierwsze mecze przez Internet, bo za czasów pożyczonej konsoli nawet nie podłączyłem jej do sieci. Do dziś uważam chwile spędzone na muti H3 za jedne z moich najmilszych wspomnień związanych z tą generacją.


W końcu nastała druga połowa października 2013 i zaczął się trzeci epizod. Od zeszłego miesiąca Halo 3 dzielnie walczy o mój czas wolny razem z Hearthstone: Heroes of Warcraft i Magic The Gathering Online. Tym razem udało mi się namówić mojego kumpla od pada, żebym mógł razem z nim ukończyć H3 w trybie kooperacji. Graliśmy przez Internet i jak zwykle świetnie się bawiłem. Razem graliśmy we wszystkie części Halo, więc mam teraz ogląd na to, jak „trójka” wypada na tle swoich następców. Cóż, kilku rzeczy mi brakuje, bo przyzwyczaiłem się do nowszych gier, ale to nadal doskonała gra.

Jak produkcja niepierwszej świeżości trzyma się po sześciu latach od premiery? Zadziwiająco dobrze. Grafika nie powala, ale gdyby teraz wydano identyczną grę, to nie jestem pewien, czy ktoś odważyłby się napisać, że jest brzydka. Tła nadal robią na mnie niesamowite wrażenie, a cała reszta nie psuje tego efektu. Pewnie, chciałoby się ładniejszych tekstur, rozdzielczości Full HD i najlepiej sześćdziesięciu klatek, tylko pamiętajmy, że to gra z początku tej generacji i wtedy można było tylko pomarzyć o takich bajerach. Jedyne do czego rzeczywiście mogę się teraz przyczepić, to animacje. Marines, którzy wsiadają do Pelikana (samolot transportowy) skacząc jak króliki wywołują u mnie uśmiech politowania.

Absolutnie nie mogę przyczepić się do samej rogrywki. Halo 3 można umownie podzielić na trzy tryby: dla jednego gracza, kooperacji i walki na arenach dla wielu graczy. Dzisiaj każdy z nich świetnie się trzyma. Single player pokazuje, że kluczem do sukcesu gier FPS nie są mające naśladować uczestniczenie w rzeczywistych walkach skrypty (to trochę paradoks, wiem), a duże, otwarte plansze bez jednej i tylko jednej ścieżki, którą mogą podążać gracze. Tego niestety zabrakło mi w czwartej części, bo stała się ona mocno „korytarzowa”. Ponowne sięgnięcie po Halo 3 uświadomiło mi, jak duży krok wstecz zrobiło studio 343 Industries przejmując pracę nad serią po Bungie Inc. Co z tego, że H4 wygląda świetnie i ma epicką historię, skoro zabrakło najlepszej cechy jego poprzednika, czyli otwartych map i wolności wyboru... Zaś co do epickich historii, to trzeba przyznać, że fabuła trzeciego Halo jest chyba najprostsza ze wszystkich części, co wyszło grze na dobre. Podobno „dwójka” była mocno pogmatwana i jedyny zarzut jaki mam w stosunku do H3 to to, że brakuje mi tu jakiegoś streszczenia dwóch poprzednich części na początku gry. Master Chief budzi się po jakimś upadku, o dziwo pomaga mu Elite (obcy z rasy Sangheili). Skąd spadł Spartiata i dlaczego u jego boku staje obcy – nie mam pojęcia. Druga część jest jedyną z serii, którą siłą rzeczy musiałem ominąć.

Reklama


W grze przede wszystkim dużo strzelamy, ale nie ma to bynajmniej formy radosnego biegania po planszy w krwiożerczym berserku. Na poziomach trudności Heroic oraz Legendary rozgrywka nabiera taktycznego wymiaru. Dokładnie planujemy kolejność eliminowania przeciwników, staramy się nie wdawać w walki na otwartym terenie i oszczędzamy amunicję do co lepszych pukawek. Najlepiej wypada to w trybie kooperacji, bo grając z kolegą można stosować bardziej złożone taktyki na zasadzie „Ty tego, ja tamtego”. Co-op w serii Halo jest czymś za co ją pokochałem i uważam, że na x360 nie ma lepszej strzelanki do zabawy w kilka osób. Obie części Borderlands są fajne, ale bardziej chaotyczne i nie dają aż tak odczuć przewagi grania w grupie. Gears of War z kolei zmuszają do bardziej ostrożnej gry z powodu braku respawnu i dopiero od trzeciej odsłony można grać w cztery osoby. Halo 3 autentycznie zasługuje na koronę króla kooperacyjnych strzelanin, a tradycja dobrej jakości tego trybu została podtrzymana w trzech kolejnych grach z serii (ODST, Reach oraz H4).

Reklama

Element, który w kolejnych częściach po „trójce” nie pozostał bez zmian, to tryb multiplayer. Halo 3 to dla mnie przede wszystkim drużynowe rozgrywki 4 vs 4, sławetne „Red versus Blue”. Najpopularniejszy tryb to Team Slayer, w którym gracze z dwóch zespołów w ciągu dwunastu minut muszą zdobyć dla swoich drużyn pięćdziesiąt fragów. Kto pierwszy, ten lepszy. W tym trybie gramy na jednej z dziesięciu map, dość małych w stosunku do wielkich terenów dostępnych w trybie dla jednego gracza. Między innymi to właśnie wielkość i budowa aren spowodowała coś, przez co multiplayer w Halo 3 przez wielu fanów serii uważany jest za najlepszy. Ten tryb jest cholernie szybki. Zdecydowanie bliżej mu do Quake III Arena niż do współczesnych strzelanek on-line. Nic dziwnego, że gdy trzecia część Halo ukazało się w Games For Gold, liczba graczy faktycznie prześcignęła najnowszą, czwartą odsłonę. Swoją drogą rozgrywka mocno w niej zwolniła i kiedy Master Chief zawita na Xboksach One, to liczę, że tryb multi będzie powrotem do korzeni.

Życzę wielu twórcom, żeby ich gry starzały się tak wolno jak póki co nieśmiertelne dzieło Bungie. Trzymam kciuki za to, żeby seria zmierzała w dobrym kierunku i oby kolejna część, już w nowej generacji, była takim hitem jak „trójka”. W końcu pokładam ogromne nadzieje w najnowszym projekcie twórców Halo. Jeżeli Destiny weźmie ze swojego duchowego poprzednika wszystko co najlepsze i dołoży do tego nowe, solidne elementy – to dostaniemy murowany hit. Ja tymczasem wracam przed telewizor, żeby skopać tyłki innym Spartiatom.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama