Historia gier wideo zatoczyła pełen obrót. Zaczęło się od pasjonatów, którzy własnym wysiłkiem i środkami w pojedynkę, albo malutkim zespole tworzyli ...
Historia gier wideo zatoczyła pełen obrót. Zaczęło się od pasjonatów, którzy własnym wysiłkiem i środkami w pojedynkę, albo malutkim zespole tworzyli chałupnicze produkcje. Po latach komercjalizacji rynku te czasy wróciły – znów gry wideo tworzą ludzie z krwi i kości, a nie firmy.
Jedną z takich osób jest Jesse Gallagher, który wymarzył sobie grę RPG. Nie jest to łatwy kawałek chleba – trzeba zbudować fabułę, postaci, mechanikę, wszystko zbalansować. Krótko mówiąc, jak na pierwszy raz, głęboka woda. Jakby tego było mało, Gallagher nie chciał zrobić zwykłego RPG. Chociaż z drugiej strony, bardzo chciał. Chciał w oryginalny sposób pokazać grę, do cna klasyczną w zawartości. Swoją wizję umiał na tyle ładnie ukazać, że podczas zbiórki na Kickstarterze zebrał prawie trzy razy tyle ile potrzebował (co wciąż było skromną kwotą, bo wynoszącą 13 000$). Po półtorej roku pracy Paper Sorcerer jest gotowy.
Historia jest prosta. Zły mag, panoszący się na granicach królestwa, czterech śmiałków pragnących go unieszkodliwić. Udaje im się i zamykają go w innym wymiarze, w świecie artefaktu, który otrzymali aby poskromić czarodzieja. Budzimy się w jeden z cel, w tym właśnie dziwnym świecie artefaktu. Jesteśmy tym magiem, próbującym się wydostać.
Momentami wydaje się, że gra jest żywcem wyjęta ze SNESa, albo Game Boy’a Advance. Walki są rozgrywane w systemie „finalfantasowym”, co oznacza, że naprzeciwko nas staje grupa przeciwników, a my wybieramy kolejno nasze postaci i ataki, bądź umiejętności, jakich mają użyć. Całość podzielona jest na tury. Jest klasycznie aż do bólu, jedyną nowinką, jaką zauważyłem w stosunku do absolutnie ostatecznego schematu, są punkty obrony. Pod wpływem ataków nasza obrona spada, a my otrzymujemy więcej obrażeń. Walki więc się niejako skalują.
Inaczej natomiast wygląda eksploracja – wtedy obserwujemy akcję z perspektywy pierwszej osoby. Ok, w zasadzie ciężko mówić o „akcji”, bo nic się nie dzieje. Przemierzamy krótkie lochy, w większości puste i napotykamy ciemne chmury, po podejściu do których zaczyna się walka. W zasadzie pustka w lokacjach to mój największy zarzut do Paper Sorcerer – rozumiem, że koncepcja jest, jaka jest i graficznie tytuł ten musi być minimalistyczny, ale nie tłumaczy to biedy w kwestii zawartości. Chciałoby się trochę więcej, bo po godzinie zabawy wkrada się nuda.
Sytuację ratuje genialna ścieżka dźwiękowa: bardzo klimatyczne elektroniczne kawałki nadają naszej przygodzie nastroju. Delikatny ambient bardziej pasowałby do jakiejś przygodówki science-fiction – ten kontrast sprawia, że muzyka jest tym przyjemniejsza. Zdarzało mi się wręcz, że podczas walk mechanicznie naciskałem co popadnie, a eksplorację niechętnie przerywałem i wchodziłem do potyczki, bo tak miło mi się słuchało danego kawałka. Sprawdźcie sami:
https://soundcloud.com/ultra-runaway/distant-drops
Jeżeli chodzi o samą mechanikę, to trzeba powiedzieć, że Paper Sorcerer jest grą trudną. Na normalnym poziomie trudności nieraz się spociłem, a są jeszcze dwa wyższe – nie wyobrażam sobie zabawy na nich. No, ale ja w klasycznych RPG zawsze byłem raczej kiepski.
Czy warto kupić Paper Sorcerer? Zacznijmy od tego, że gra jest tania jak barszcz – kosztuje marne pięć dolarów. Jeżeli lubicie ten typ zabawy i nie będą Was nudziły długie potyczki, ani nie zniechęci ubogość otoczenia, to musicie zagrać, chociażby dla ciekawego stylu graficznego i pięknej, naprawdę pięknej muzyki. Reszcie doradzam wstrzymanie się, aż gra ukaże się w którymś z Humble Bundle, albo zostanie przeceniona do jeszcze niższej ceny. Jest duża szansa na to, że znudzicie się po godzinie - zwłaszcza, jeżeli nie jest to Wasz typ zabawy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu