Seria Killzone cierpi na syndrom “ciągle coś”. Na początku znalazła się w ogniu krytyki za nieudolną konkurencję z Halo. Potem twórcy i wydawca gry sa...
Seria Killzone cierpi na syndrom “ciągle coś”. Na początku znalazła się w ogniu krytyki za nieudolną konkurencję z Halo. Potem twórcy i wydawca gry sami wystawili się na ostrzał prezentując światu filmik, który nijak nie odzwierciedlał sequela.
Część trzecia oraz przeznaczony na Vitę Najemnik to gry dobre, ale trudno powiedzieć, by - zwłaszcza ta pierwsza - plasowały Guerrilla Games jako studio definiujące FPS-y. Nowa konsola - nowe rozdanie. Przynajmniej powinniśmy na to liczyć.
(Nie) Od zera
Wraz z premierą PlayStation 4 twórcy serii pozwolili sobie na świeży start. Nie mówimy o reboocie czy stworzeniu alternatywnej historii, ale o przerzuceniu fabuły o kilkadziesiąt lat do przodu, tak by nikt z nowych graczy nie czuł się przytłoczony wątkami. Dla osób, które nie grały na PS3 - rozwiązanie idealne. Dla pozostałych też jest to nieszkodliwe, bowiem wydarzenia z serii trudno nazwać pamiętnymi.
Niniejszy tekst miał być bardziej standardową recenzją Killzone: Shadow Fall. Powodów, dlaczego takim nie będzie, jest przynajmniej kilka.
Warto zdać sobie sprawę, że lepsze bajery graficzne, do tego znane pecetowcom od dłuższego czasu, nie czynią z gry “produkcji next-genowej”. Sam podział na starą i nową generację w odniesieniu do dostępnych tytułów jest zresztą niewiarygodnie sztuczny i - moim zdaniem - krzywdzący dla nas jako graczy.
Co odróżnia Assassin’s Creed IV: Black Flag na PlayStation 3 od wersji na PlayStation 4? Grafika, w zasadzie tylko ona, i to nie w diametralnym stopniu. Czy to czyni edycję na PC tytułem next-genowym? Tak wskazywałoby rozumowanie. A jednak nie myślimy o tym w tych kategoriach.
Stara generacja i next-geny to przede wszystkim kwestie technologiczne - dostępne bebechy konsol, usługi sieciowe, dodatkowe funkcjonalności. Gry to natomiast ciąg, który może, ale nie musi wykorzystywać tak oferowany potencjał, by przekazywać wewnętrzne potrzeby twórców.
Artystów, chciałoby się powiedzieć.
Kwestia, gdzie nasza branża ustanawia granicę między wyrobnikiem a tworzącym sztukę to temat na długą dyskusję, potencjalnie bezowocną.
Na start
Tym samym, skoro bierzemy Killzone: Shadow Fall na warsztat, warto je analizować nie jako standardową grę, ale produkt, który definiuje nową erę. A pod tym kątem kolejny etap w życiu naszej gałęzi popkultury wypada, bądźmy wyrozumiali, niedojrzale.
Siedzący gdzieś wewnątrz mnie perfekcjonista miałby nadzieję, że zatrudniona ekipa scenarzystów wykorzysta dany im czas i przeskok generacyjny, by stworzyć przynajmniej pamiętną fabułę. W porządku, nie jest to zadanie na pstryknięcie palcem, ale jeżeli tylko zobaczycie fragmenty z rozgrywki (grę w końcu można obejrzeć online), szybko odczujecie, że obcujemy z czerstwym chlebkiem.
Historia ma w sobie odniesienia do Żelaznej Kurtyny, muru berlińskiego i innych aspektów z naszej współczesnej historii. Im dalej w wydarzenia, tym częściej można zgrzytnąć zębami. Sprawy nie ratują dialogi - są drętwe, nawet drażniące ucho. Natomiast rodzima lokalizacja jest jak współpraca Sony z polskimi mediami - w najlepszym stopniu nieodczuwalna, w najgorszym pełna wymuszonych sytuacji i nienaturalna.
Coś tu nie Halo
Sama rozrywka odchodzi też od ścieżek utartych przez poprzednie odsłony - szkoda, że nie na tyle, by zdecydować się, czy jest grą o otwartym polu bitwy, czy też zestawem korytarzy pełnych akcji. Obu tych podejść nie praktykuje ze specjalną perfekcją, choć nie ma tu też przesadnych błędów w sztuce. Gdzieś z tyłu naszej głowy ten brak zdecydowania twórców zagnieżdża się z każdą kolejną minutą, zwłaszcza gdy dodamy do tego feerię barw i wybuchów uniemożliwiającą łatwe znalezienie wskaźnika misji czy, co gorsza, otaczających nas wrogów przekradających się przez gąszcze.
Starcia na otwartej przestrzeni potrafią jeszcze bawić, jeżeli przymkniemy oko na przeciwników, którzy więcej gadają niźli faktycznie czynią. Sztuczna inteligencja nowej generacji? Jeszcze nie teraz. W dalszej części kilkugodzinnej kampanii można natomiast dojść do wniosku, że - nawet czerpiąć inspirację z lepszych - autorom zabrakło pomysłów. Bardziej platformowym etapom brak jest polotu, nie mówiąc już o sytuacjach, gdy gra nie chciała zrozumieć, że moja postać faktycznie doskoczyła do celu i nie muszę być karany powrotem do checkpointa.
Na nic nowe lico
Oczywiście Killzone: Shadow Fall sprawdza się w aspekcie, który był najbardziej oczekiwany po PlayStation 4 - warstwie graficznej. Wszelkie wizualne wodotryski widoczne są przede wszystkim w otoczeniu. Modele postaci to już mniejszy krok naprzód - najwidoczniej wszyscy czekają na Half-Life 3.
I tu docieramy do ważnego zagadnienia: wraz z nadejściem funkcji “Share” w PlayStation 4 zmieni się sposób, w jaki recenzujemy gry. Pomijając fakt, że opisowość “recek” ma swoje korzenie jeszcze w czasach najlepszych dni prasy, gdy screenshoty nie przekraczały 320 pikseli szerokości, zdecydowanie prościej jest grę pokazać niż omówić w nawet najbardziej kwiecistych zdaniach.
Nawet w tej chwili setki graczy streamują swoją rozgrywkę, gdzie bez czułej ingerencji edytorów wideo i innych “pomocników” możecie zobaczyć jak gra wygląda u każdego. Przewrotnie dodajemy do tej recenzji oficjalne zrzuty ekranu - szybko wyczujecie wcale nie subtelną różnicę.
Prolog nowogeneracyjny
Jeżeli spojrzymy na Killzone: Shadow Fall jako całość, a przecież dochodzi tu cały aspekt rozgrywek sieciowych, mówimy o produkcji dobrej, spełniającej podstawowe założenia. Jednak przy pierwszym podejściu miałem dość po trzech misjach - dokładnie po tylu wyłączyłem kampanię i zająłem się nowym Call of Duty, które wywołało u mnie zrezygnowanie w jeszcze krótszym czasie.
Mamy nowy sprzęt, stosunkowo mocny jak na obecne potrzeby rynku. Ustalona odgórnie konfiguracja i bliskość pecetom sprawią, że tysiące studiów szybciej odnajdą się w nowogeneracyjnym świecie.
Nam, piszącym o grach, pozostaje obserwować i oceniać zmiany.
Nam, graczom, czekać z nadzieją i dozą rezerwy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu