Google

Jaki wpływ na wyniki wyszukiwania ma Google? Wall Street Journal twierdzi, że ogromny

Jakub Szczęsny
Jaki wpływ na wyniki wyszukiwania ma Google? Wall Street Journal twierdzi, że ogromny
Reklama

Czy w Google znajduję to, co powinienem znaleźć, czy też może to, co Google chce mi podsunąć? To nie jest tak, że Google "cenzuruje" treści, bo w kontekście algorytmu nie można o tym mówić wprost. Aczkolwiek ten właśnie algorytm rządzi i dzieli tym, co widzimy w wyszukiwarce po wpisaniu konkretnej frazy. I rządzi się to pewnymi konkretnymi prawami.

To, że Google nie pokazuje nam jednolitych wyników wyszukiwania i nawet w trybach podwyższonej prywatności (nie absolutnej) kategoryzuje nas na wiele sposobów, już wiemy. Jednak Wall Street Journal rzuca na ten temat odrobinę inne światło: jest kilka "prawideł", którymi rządzi się Google i które istnieją tam "z urzędu".

Reklama

Czytaj więcej: DuckDuckGo cały czas kopie Google w zad

Po pierwsze, większe biznesy są faworyzowane na rzecz tych mniejszych. Chodzi tutaj głównie o Facebooka oraz Amazon, które są największymi (dla WSJ, obszarem badania były Stany Zjednoczone) dostawcami treści społecznościowych oraz e-commerce'owych. Co więcej, istnieje również "czarna lista" danych, które pojawiają się użytkownikom w polach autouzupełniania. Przykład z Trumpem: o ile autouzupełnianie w DuckDuckGo pozwala sobie na obrażanie Donalda Trumpa, tak już u Google tego nie uświadczymy. A nie zakładam, że użytkownicy Google mniej obrażają Trumpa w wyszukiwarce.


Co więcej, WSJ dotarł do byłego pracownika Google pracującego nad algorytmem, który przyznał, że wyszukiwarka cały czas mierzy się ze "specjalnymi wyjątkami", w których wdraża się pewne reguły mające na celu ich zneutralizowanie. Właściwie, to odbyło się to przy okazji bardzo jaskrawej wypowiedzi:

There’s this idea that the search algorithm is all neutral and goes out and combs the web and comes back and shows what it found, and that’s total BS.

Dla niezorientowanych w temacie, "BS" w wypowiedzi oznacza "bullshit", czyli coś w rodzaju polskiego "pieprzenia". Pracownicy Google nie mają złudzeń i doskonale wiedzą o tym, że algorytm wyszukiwarki nie jest neutralny i stoi za nim ogrom mechanizmów mających na celu: pokazanie nam tego, co (potencjalnie) chcemy, a także ominięcie pewnych niewygodnych tematów.

Ale czy kogoś jeszcze to dziwi?

Bo mnie absolutnie nie. Google stał się tak ogromnym przedsiębiorstwem, że niestety, ale cierpi z powodu swojej potęgi. Wszyscy patrzą na Google, a Google... cóż. Musi dostosowywać się do pewnych realiów gospodarczych, politycznych, a także realizować swój biznes. A w tym, wyszukiwarka gra pierwsze skrzypce.

DuckDuckGo, czy Bing mogą sobie pozwolić na więcej niezależności, ale jestem pewien, że gdyby były to firmy o skali Google, skończyłoby się miejsce na pełną autonomię i rozpoczęłyby się problemy takie jak w Mountain View. Nie oznacza to jednak, że usprawiedliwiam Google - wolałbym tego nie robić, bo doskonale wiem o tym, że ta firma ma sporo za uszami w kontekście wykorzystania danych swoich użytkowników. Niestety.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama