Doskonale pamiętam jak w czasie gdy Facebook i Twitter rosły w siłę, wielu moich znajomych świadomie rezygnowało z używania RSS. Zamknięcie Google Readera nie zwiastowało najlepiej dla popularności tego formatu śledzenia treści. Jasne, wielu starych wyjadaczy szybko znalazła sobie alternatywę. Feedly był wyborem oczywistym — ale nie brakowało też innych opcji — chociażby w przeglądarkach. Zresztą prawdą jest że nie ważne co wybraliśmy — tak długo jak działa efektywnie i nie brakuje w nim treści, które nas interesują.

Dlaczego wybieram RSS
Kolejne zmiany w algorytmach serwisów społecznościowych, losowe wyświetlanie wpisów bazujące na tym co lubimy i popularności postów i inne sztuczki mające ułatwić nam życie w moim przypadku się nie sprawdzają. Moje Feedly to 117 źródeł — z czego, jak twierdzi komunikat Feedly, 39 z nich jest nieaktywnych. Są tam, bo to naprawdę niszowe rzeczy, które aktualizowane są czasami raz na kilkanaście miesięcy. Ale kiedy już pojawi się coś nowego — prawdopodobnie kilka minut później będę o tym wiedział i tego nie przegapię. 117 to z pozoru wiele, owszem — są tam strony które serwują nawet kilkadziesiąt newsów każdego dnia. Na szczęście bym się w tym wszystkim nie pogubił z odsieczą przychodzą mi stworzone przeze mnie foldery. I w ten oto sposób łatwo oddzielam je nie tylko tematycznie, ale też ilościowo. Pewne źródła przeglądam głównie po nagłówkach — to czysto newsowa sprawa, do której specjalnie się nie przywiązuję. Ale na tym moje RSSy się nie kończą. Mam też kilka folderów, które traktuję jak najulubieńszy na świecie magazyn. Rozsiadam się wygodnie w fotelu z gorącym kubkiem kawy i to moja elektroniczna wersja prasówki z prawdziwego zdarzenia. Ulubieni autorzy, ulubione blogi, ulubione serwisy, ulubione tematy.
Zamknięty w swojej bańce niezakłócanej przez algorytmy? To nie prawda
Nawet we „wszechwiedzącym” na każdy temat internecie jest stosunkowo łatwo zamknąć się w swojej bańce i nie zauważać niczego, co jest poza nią. Staram się świadomie podchodzić do sprawy — i moja prasówka nie ogranicza się tylko do kanałów RSS. W sieci jest sporo świetnych stron, które są agregatorem treści, są też aplikacje które się w tym specjalizują. I mimo tego że na przestrzeni lat korzystałem z różnych opcji, RSSy nigdy nie zniknęły ani nie straciły na wartości. Ani listy na Facebooku (pamiętacie je jeszcze?), ani na Twitterze, ani Zite z Flipboardem i spółką nie były w stanie ich zastąpić. Bo nie ufam algorytmom, które niby mnie znają, a tak naprawdę mogą bezlitośnie odciąć mnie od fenomenalnych treści. Albo pokazywać ułamek tego, czym faktycznie jestem zainteresowany. A nie po to korzystam z dodatkowych narzędzi, by ręcznie sprawdzać wszystkie ulubione strony.
Niech żyją RSS! Mam nadzieję, że to jeden z tych elementów sieci, który zostanie z nami na dłużej.
Więcej z kategorii Felietony:
- HBO Max zmierza do Polski. Czy będzie lepsze od HBO GO?
- Napisy na pleckach smartfonów potrafią być tak wielkie, że aż proszą się o etui
- Premiery muzyczne w XXI wieku straciły na uroku i znaczeniu
- Obiecali klasykę w 4K, a nie wspierają smart TV. Nowe VOD nie może tak działać
- Windows 10 wyładniał, ale ten system chyba nigdy nie będzie "skończony"