Felietony

Dajcie mi chociaż jeden powód, dla którego miałbym zapłacić z góry w pre-orderze na dzisiejszych zasadach?

Kamil Świtalski
Dajcie mi chociaż jeden powód, dla którego miałbym zapłacić z góry w pre-orderze na dzisiejszych zasadach?

Zamówienia przedpremierowe to trend, który ciągle się nasila. Sam jednak widzę więcej rzeczy przeciwko nim — i raczej się to nie zmieni tak długo, jak nie zmienią się ich zasady.

Zamówienia przedpremierowe od lat cieszą się ogromną popularnością. Zdarza się, że ich twórcy kuszą nas a to dodatkową zawartością, to znowu obietnicą, że będziemy mieć dostęp do tamtejszych treści szybciej niż ktokolwiek inny. Kompletnie tego nie kupuję: co więcej, uważam, że takie ślepe ufanie wydawcom i sklepom jest w tej kwestii kompletną bzdurą, że już o tym, że są nieopłacalne nawet nie wspomnę.

Kupowanie muzyki to przeżytek — a przynajmniej tak twierdzą ci, którzy przerzucili się w stu procentach na streaming. I choć sam również należę do grupy stawiającej na abonamenty, to regularnie podglądam ceny wydań zarówno tych fizycznych, jak i cyfrowych... bo zdarza mi się jednak w tej kwestii co nieco zgrzeszyć. Jako że od lat jestem związany z ekosystemem Apple, z niedowierzaniem patrzyłem jak cena albumu w pre-orderze była wyższa, niż po jego premierze. Zamawiając przedpremierowo trzeba było za niego zapłacić 38 złotych, w "dniu zero" cena spadła do... 29,99 PLN. Początkowo myślałem że to żart, ale nie — to wydarzyło się naprawdę, a co więcej — ci którzy zdecydowali się na wcześniejszy zakup nie otrzymali z tego tytułu żadnych bonusów. Po prostu przepłacili. Zakładam że to żaden standard, a nawet jakiś głupi błąd — ale idealnie pokazujący, dlaczego preorder nie ma sensu.


To jeden z tych przypadków, w których nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Wydawcy po raz kolejny zrobili z fanów idiotów i udowodnili, że kupowanie wcześniej — ze względu na zaufanie do artysty — jest kompletną bzdurą. To niby tylko kilka złotych różnicy, przy okazji nie zdarza się to na co dzień — ale chyba nikt nie lubi być tak "oszukiwany". Chociaż prawdą jest, że towar jest wart tyle, ile klienci są w stanie za niego zapłacić... prawda?

Nigdy nie wspierałem zamówień przedpremierowych i tego pompowania bańki. Dlaczego? Sam zawsze czekam na pierwsze recenzje, to raz. A dwa — kompletnie nie widzę celu we wcześniejszym zamawianiu. Tym bardziej, jeżeli nie wiąże się z tym żadna duża promocja. Wielokrotnie sklepy udowadniały, że nie są w stanie dostarczyć towaru na czas i wtedy zostajemy bez pieniędzy i, przynajmniej chwilowo, bez towaru. To także czas, w którym moglibyśmy sprawniej zrobić zakup u konkurencji, ale z zablokowanymi środkami mija się to z celem. A przy ebookach dostępnych w kilku księgarniach, nie jest niczym specjalnie nowym ogromna promocja już w dniu premiery — nierzadko większa, niż zniżka oferowana przy pre-orderze. Walka o klienta trwa w najlepsze.

Nie mam duszy kolekcjonera, liczy się dla mnie przede wszystkim produkt — żadne dodatkowe skórki czy inne bonusy nie są w stanie mnie przekabacić do wcześniejszego zostawienia pieniędzy twórcom, nawet kiedy mam do nich pełne zaufanie i wiem, że tak czy siak zapłacę pełną kwotę za produkt. Jednak rzadko kiedy kupujemy bezpośrednio u nich — to może działa w przypadku książek, które wydawane są przez samych autorów, ale nie gier, muzyki czy filmów. A przykład zmieniających się cen (i to zdecydowanie nie w tym kierunku, w którym powinny) tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że to doskonała decyzja. I patrząc na sytuację w iTunes jestem przekonany, że szybko się to nie zmieni.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu