Trzech dostawców internetu w Stanach Zjednoczonych zostało przyłapanych na fałszowaniu ponad 8 mln głosów przeciw neutralności internetu. Kara? Praktycznie żadna.
8 milionów fałszywych komentarzy za 4 mln dolarów. Głosy przeciw neutralności internetu były opłacone przez operatorów
Być może część użytkowników nie zdaje sobie z tego sprawy, ale dziś na świecie toczy się bardzo zażarta dyskusja o to, czy powinniśmy zachować podstawową zasadę odnośnie tego, czy dostęp do internetu powinien pozostać neutralny pod względem pobieranych treści. Innymi słowy - czy dostawcy internetu powinni mieć wpływ na to, jak szybko możemy pobierać konkretne treści. Dziś wszystkie dane są traktowane równo - czy mówimy o stronie internetowej, memach z kotkami czy dużych bazach danych - wszystko będzie ściągane na nasz komputer z taką samą prędkością. Jednak taki układ bardzo nie podoba się dostawcom, ponieważ chcieliby oni mieć większy wpływ na swoją ofertę. Dzięki temu mogliby oni faworyzować np. niektóre serwisy, dając im większą prędkość niż innym. Jestem przekonani, że najwięksi światowi operatorzy z chęcią przyjęliby sowity czek od Facebooka, by ten działał w ich ofercie szybciej niż np. Twitter.
Brak neutralności internetu nie służy natomiast użytkownikom, którzy z takiego układu nie zyskują absolutnie nic. Ich połączenie internetowe w takim wypadku nie staje się szybsze czy tańsze, po prostu zamiast oferty z szybkim internetem na wszystkie serwisy mielibyśmy oferty z szybkim internetem tylko na te wybrane przez operatora. Nic więc dziwnego, że nikt nie kwapi się, by w sieci optować za zniesieniem neutralności internetu. Operatorzy postanowili więc wziąć sprawy w swoje ręce.
W 2017 r. w USA trwała debata na temat neutralności internetu
Cztery lata temu FCC (Federalna Komisja Łaczności) debatowała nad tym, czy utrzymać w mocy postanowienie o neutralności internetu. Bardzo często w takiej sytuacji do głosu dopuszcza się obywateli, którzy za pomocą internetu i tradycyjnej poczty mogą wyrazić swoje zdanie w temacie. Opublikowany dziś raport Biura Prokuratora Generalnego Stanu Nowy Jork pokazuje, że właśnie wtedy trzech wiodących dostawców internetu postanowiło zadziałać. Raport nie zdradza nazw firm, ale mówi, że na kampanię przeciw neutralności internetu wydali oni wtedy 8.2 mln dolarów, z czego 4,2 mln zostało przeznaczone na wygenerowanie ponad 8 mln komentarzy do FCC i ponad pół miliona listów do kongresu. Raport wskazał, że dane osób były przez operatorów pozyskiwane poprzez specjalne kampanie, w których użytkownicy musieli się zarejestrować, by otrzymać np. zniżkę na produkt on-line. Co więcej, ujawnione zostało, że niektóre dane zostały pozyskane od osób, które myślały, że opowiadają się za neutralnością internetu przez specjalnie spreparowane na polecenie operatorów strony. Te dane były potem przesyłane do specjalnej firmy, która pisała komentarze przeciw neutralności internetu, a następnie - przesyłane do FCC.
Kara dla operatorów to śmiech na sali
W 2017 FCC przegłosowała zniesienie neutralności internetu. Ile w tej decyzji było lobbingu operatorów - tego nigdy się nie dowiemy. Faktem jest jednak, że kara dla trzech operatorów w postaci 5 mln dolarów jest czymś wręcz groteskowym, ponieważ nowe zasady mogą im przynieść tak niebotyczne zyski, iż wymiar kary jest wręcz znikomy. Co więcej, w raporcie zawarto bardzo ciekawe stwierdzenie: Biuro Prokuratora Generalnego nie znalazło bezpośrednich dowodów na to, że trzy firmy które zorganizowały kampanię wiedziały o naruszeniach, w związku z czym - nie złamały prawa Nowego Jorku. Nie wiem jak wam, ale mi w głowie nie mieści się fakt, że mówimy tu o sytuacji, w której największe firmy zostały przyłapane na czymś, czego nie da się nazwać inaczej niż kradzież danych osobowych, która wpłynęła na decyzję odnoście przyszłości całej branży i nie tylko nie dostały za to praktycznie żadnej kary, ale też - zostało otwarcie powiedziane, że mogły one o niczym nie wiedzieć.
Druga strona też nie jest święta
Neutralność internetu to coś społecznie pożądanego, ale w tym przypadku walka o nią również nie przebiegała fair. Raport wskazał, że 19 letni student przesłał do FCC ponad 9 mln komentarzy popierających neutralność. On jednak wykorzystał automatyczny generator imion, nazwisk, miejsc zamieszkania i adresów e-mail. Raport mówi o nim bardzo niewiele i nie są znane jego motywy. Możliwe jest, że widząc działania korporacji zdecydował się je skontrować by nie dopuścić do wrażenia, że amerykanie nie pobierają neutralności sieci. Finalnie jednak sytuacja ta doprowadziła do tego, że z 22 mln wiadomości, które dotarły do FCC, 18 mln okazało się fałszywych.
Nie wiadomo, jak publikacja tego raportu wpłynie na samą komisję i jej decyzje. Być może (mam nadzieję) sprawi ona, że decyzja o braku net neutrality zostanie zniesiona i przywrócony zostanie poprzedni status. O tym, do czego doprowadza brak neutralności sieci przekonujemy się dziś bardzo często. Jest to bowiem nie tylko sposób na zwiększenie dochodów operatorów, ale też - lewarek, którym władza może sterować dostępem do niewygodnych dla siebie treści. Jeżeli neutralność sieci zostałaby zniesiona w większości krajów na świecie - internet stałby się zupełnie innym miejscem.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu