Pamiętacie zeszłoroczne wybory samorządowe? Chodzi mi konkretnie o kwestię problemów, jakie wywołał system do liczenia głosów. Okazało się, że przygot...
Pamiętacie zeszłoroczne wybory samorządowe? Chodzi mi konkretnie o kwestię problemów, jakie wywołał system do liczenia głosów. Okazało się, że przygotowano go nieudolnie i przez jakiś czas oglądaliśmy informatyczny kabaret na bardzo ważnej płaszczyźnie, jaką są wybory. Wielu pewnie wolałoby o tym zapomnieć. Tymczasem w położonej niedaleko Estonii chwalą się nowoczesnymi e-wyborami. Możemy szybko skopiować to na nasz grunt? Nie sądzę...
Estonia może kojarzyć się z budowaniem e-państwa, zachęcaniem społeczeństwa do korzystania z nowych technologii, przyzwyczajaniem go do takich rozwiązań. Pisaliśmy o tym niejednokrotnie, zwracaliśmy m.in. uwagę na wplatanie programowania czy grania w tamtejszy system edukacji. Estonia wyprzedza nas na tym polu i to wyprzedza wyraźnie. Na pocieszenie można dodać, że nie tylko my jesteśmy za nimi - branżowe media przywołują film, jaki pojawił się w serwisie YouTube i pytają, dlaczego w ich krajach (np. w USA) nie można przeprowadzić wyborów w formie cyfrowej. Najpierw film:
Widzicie jakie to wszystko proste? Parę minut, trochę klikania i już, głos oddany. Estończycy mogą się tym chwalić w mediach społecznościowych i robią to pokazując światu, jak są nowocześni, jak szybko uciekają od starych, analogowych rozwiązań. Powinniśmy być zazdrośni? Z jednej strony, tak - przecież to ułatwiłoby oddanie głosu rzeszy ludzi, zachęciło innych do wzięcia udziału w głosowaniu, podniosło poziom demokracji (przynajmniej w teorii). Na razie jednak stanę po stronie sceptyków i napiszę, że nie ma sensu patrzeć na Estonię. Przy całym szacunku dla tego raju i narodu.
Estończyków nie jest zbyt wielu - państwo ma mniej obywateli niż Warszawa mieszkańców. Łatwiej wprowadzać tam e-reformy, budować cyfrowe administrację, służbę zdrowia, system edukacji. Wybory też łatwiej zorganizować ponownie, jeśli coś nie zadziała i nie musi się to skończyć wielką grandą. Ich fałszowaniem lub przeprowadzaniem na nie cyberataków nie powinny być zainteresowane ani obce mocarstwa ani grupy hakerów. No chyba, że dla sprawdzenia swoich umiejętności. Ale to utwierdziłoby większe państwa w przekonaniu, że e-wybory nie są dobrym rozwiązaniem, więc korzyści mizerne - po prostu kosztowna zabawa dla atakujących.
Polska pokazała jesienią, że nie jest gotowa na e-wybory i jeszcze długo nie będzie, ale w ich kierunku nie zmierzają też chyba kraje, które nie zaliczyły takiego blamażu. Przecież można sobie wyobrazić jaką czkawką odbijałyby się nieudane cyfrowe wybory w Wielkiej Brytanii, Francji czy u naszego sąsiada zza Odry. I nie chodzi tylko o zawirowania w konkretnym kraju. Jeszcze większe zagrożenie przyniosłoby sparaliżowanie wyborów w USA. A przecież na tym mogłoby zależeć wielu państwom czy organizacjom. Trwałaby zażarta walka o to, kto bardziej zaszkodzi jankesom. Jesteście w stanie to sobie wyobrazić? Ja tak.
Nie ma takiego zamka, którego nie można otworzyć, takiego zabezpieczenia, którego nie da się złamać. Jeżeli komuś będzie zależało na tym, by sparaliżować wybory lub wypaczyć ich wynik, to tego dokona. A na to państwo, zwłaszcza silne i duże, nie może sobie pozwolić. Nie dziwi mnie zatem, że e-wybory nie są jeszcze powszechne, chociaż masowo korzystamy z internetowych bankowości, zakupów czy prowadzenia firmy. To po prostu zbyt duże wyzwanie i dużo jest do stracenia. Czy można przy tym sporo zyskać? Nie sądzę.
Czy możliwość głosowania za pośrednictwem Sieci mogłaby sporo zmienić na plus? Nie będę się wypowiadał na temat innych państw, ale u nas chyba nie doszłoby do rewolucji. Niska frekwencja nie wynika najczęściej z faktu, że ludziom utrudnia się oddanie głosu - społeczeństwo po prostu nie chce głosować, bo nie widzi odpowiednich kandydatów. Ci ostatni pojawią się wraz z e-głosowaniem? Niestety nie. Będzie zatem nowocześniej, ale jednocześnie bardziej niebezpiecznie. I tyle.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu