Kurz nieco już opadł po premierze Destiny 2 na konsolach. Natomiast w dniu dzisiejszym to posiadacze komputerów osobistych będą mogli po raz pierwszy zanurzyć się w świat stworzony przez Bungie. Doszedłem do wniosku, że to idealny moment, aby poruszyć temat, dla kogo tak naprawdę jest druga odsłona tej kosmicznej hybrydy? W teorii mogłoby się wydawać, że najbardziej skorzystają ci, którzy mieli styczność z jedynką. Twórcy natomiast chcieli zadowolić wszystkich: nowych, starych jak i niedzielnych graczy. Czy taki zabieg się udał?
Dawno, dawno temu
Warto wrócić tutaj kilka lat wstecz, aby przypomnieć, że pierwsza odsłona była o wiele mniej przystępna. Nie skupiała się za bardzo na opowiadaniu fabuły, którą ukryto w kartach, a te czytało się na stronie internetowej. Nie przywiązywała takiej uwagi do postaci, przez co gracze się nimi zbytnio nie interesowali. Była ciemność i światło. Walka dobra ze złem i niezliczone ilości oponentów do pokonania. Przyjemna rozgrywka, która miała trwać jak najdłużej. Ludzie natomiast dość szybko zaczęli się nudzić. Kampania uboga w detale i bez rozmachu nie dawała za dużo satysfakcji. Endgame dawał pewne pole do popisu, ale zaledwie część osób w pełni poznała tę treść. Zdobycie legendarnych i egzotycznych przedmiotów nie było łatwe. Te często charakteryzowały się odmiennymi dodatkami do statystyk, więc szukanie idealnego zestawu potrafiło trwać wieki. Mimo to Destiny odniosło sukces i doczekało się kilku dodatków. Największe znaczenie miał The Taken King.
Kiedy rozszerzenie ujrzało światło dzienne, sytuacja w świecie Destiny mocno się zmieniła. Wielu graczy powróciło do zabawy. Pojawiło się także sporo nowych twarzy. Mówiło się o mocnym przemodelowaniu gry, którą uznawano za tą bez większej zawartości. Co tak istotnego wniósł The Taken King?
- Ghost zyskał dodatkowe zdolności pomagające znaleźć dane przedmioty, a także zwiększał atrybuty postaci
- Wprowadzono nowy system rozwoju postaci będący połączeniem ataku i defensywy
- Poprawiono interfejs
- Zwiększono liczbę misji pobocznych.
- Część uzbrojenia zyskała dodatkowe właściwości (perki)
- Podwojono miejsce na przechowywanie przedmiotów
- Każdy, kto kupił dodatek otrzymał przedmiot Spark of Light, który pozwalał na natychmiastowy awans do 25 poziomu
Zmiany były potrzebne
To zaledwie kilka zmian, które zostały wprowadzone do świata gry. Nie można tutaj pominąć rzeczy związanych z frakcjami, raidami, pvp, a także samej fabuły, która w końcu została lepiej przedstawiona. The Taken King sprawił, że ludzie w końcu dostali takie Destiny, jakie im obiecano, a Rise of Iron jeszcze bardziej utwierdził ich w tym przekonaniu. Nie mniej jednak grind, który był stałym elementem, nie wszystkim przypadł do gustu. Dzieło Bungie mocno angażuje odbiorcę i chce, aby ten spędził z nim naprawdę dużo czasu. Wiele aktywności wymagało pomocy innych, więc trzeba było szukać chętnych, albo dołączyć do klanu. Całość wcale tak prosta nie była. Samotne wilki nie mając wsparcia z zewnątrz, musiały obejść się smakiem, albo próbować stawić czoła najtrudniejszym zadaniom w pojedynkę. Tak, znaleźli się tacy ludzie.
Zdobywanie najlepszych broni, sprzętu i akcesoriów zawsze było wymagające w Destiny. Płaciło się za nie swoim czasem, a rezultaty były różne. Syndrom Diablo był wszechobecny, bo wymarzony zestaw był największą nagrodą. Tak do niedawna było w świecie wykreowanym przez ojców serii Halo. Spore zmiany nadeszły w dwójce, która nadal pozostaje mocno angażująca, ale w kwestii nagród wydaje się być naprawdę szczodra. Nawet za bardzo.
Gdzie jest mój Engram?!
Dwójka od pierwszych minut jawi się jako gra dla wszystkich graczy. Poznanie podstaw i szczegółów nie wymaga wiele czasu i pracy. Historia, choć prosta, zostaje w końcu opowiedziana wprost. Mamy przyjemne dialogi, miłe dla oka cut-scenki, przedstawienie postaci i wiele więcej. W końcu wiadomo, co tak naprawdę się dzieje, a jedynie część szczegółów wymaga większego skupienia. Zaczynając z prostym orężem, na spokojnie poznajemy moce postaci, uczymy się zachowania wrogów i zdobywamy coraz to lepsze przedmioty. Po kilku godzinach widok legendarnego engramu nie jest zaskoczeniem, a swój pierwszy egzotyczny łup również zdobywamy relatywnie szybko. Kampania jest naprawdę przyjemna i dobrze wprowadza gracza do endgamu. Tam natomiast czeka na nas wiele aktywności na poszczególnych planetach. Patrole, raidy, strike, crucible i wiele innych. Jest naprawdę w czym wybierać. Nie ma tego wrażenia z jedynki, że to już w sumie jest koniec, a zaledwie początek naszej drogi. Od premiery dwójki nie miałem jeszcze momentu, w którym w pełni stwierdzIłbym “widziałem i mam wszystko”. Mimo to jest pewien niedosyt.
Trochę łatwe to Destiny 2
Nie licząc Strike na prestiżu (wyższy poziom trudności i inne modyfikatory misji), a także samego Raidu, całość wydaje się trochę za szybka i zbyt prosta. Weterani, którzy od początku poświęcili sporo czasu tej kontynuacji, wydają się być zawiedzeni, bo chyba nic nie sprawiło im większych trudności. Teraz każdą broń i ekwipunek rozwija się tak samo, więc nie ma mowy o jakichś unikalnych zestawach. Dane postacie, nie licząc aspektów wizualnych stały się sobie równe, jak nie identyczne. W pojedynkach PvP liczą się już „tylko” umiejętności i taktyka. Pewna losowość została utracona. Na każdej z planet zdobywa się żetony za aktywności, tak samo w Crucible, a za niechciany sprzęt także jest nagroda. W ten sposób nasz “plecak” jest pełen fioletowych pistoletów, strzelb, hełmów i tak dalej. Naprawdę nie trzeba się napocić, aby ubrać się w „porządne łachy” i uzyskać konkretny arsenał. Gdzie więc sens i chęć dalszej zabawy? Tutaj z pomocą przychodzą cotygodniowe zmiany w aktywnościach. Te odbywają się we wtorki i resetują pewne rzeczy. Ponownie można przystąpić do danych zadań, zgarnąć łup i czekać na kolejny reset. Tryb Strike otrzymuje misje z nowymi modyfikatorami, które uatrakcyjniają zabawę. Pojawia się więc powód, aby znowu włączyć Destiny 2 i wskoczyć w wir walki.
Dla jednych to będzie wystarczające, drudzy odpuszczą, a inni poczekają na pierwszy dodatek. Ostatnio można było wziąć udział w Iron Banner, który w zamian za zdobyte żetony oferował specyficzne wyposażenie. Zapewne doczekamy się też wyścigów sparrowów, ale jakieś zupełnie nowe aspekty gry byłyby mile widziane. The Taken King był dla mnie bardziej “dwójką”, niżeli faktyczna dwójka. Ta upraszcza część mechanik i sprawia, że gracze są bardziej równi wobec siebie, ale nie daje tak naprawdę czegoś w pełni nowego. Jeżeli wcześniej doświadczyliście w pełni Destiny, to tutaj wielkiego „WOW” nie będzie. Natomiast dla tych, co nigdy w dzieło Bungie nie grali to chyba najlepsza okazja, by spróbować swoich sił. Istnieje ryzyko, że się odbijecie, bo całość nadal opiera się na zbieractwie i dużej dozie strzelania, ale jest to podane w przyjemniejszej formie.
Czy Destiny 2 potrzebuje swojego The Taken King?
Dla kogo jest Destiny 2? Na ten moment dla wszystkich i dla nikogo. Równowaga jest zachwiania przez twórców i to od nich będzie zależało, do kogo tak naprawdę adresują swoje dzieło. Zarówno niedzielni gracze, jak i weterani mogą się zawieść. Wszystko zależy od tego, jakie mają oczekiwania. Mając mniej czasu, można w końcu sięgnąć po to, co wcześniej wymagało naprawdę wielkiego zaangażowania. Z drugiej strony, dając sporo od siebie, szybko zdobędziemy wszystko to, co zawarto w tej grze. Nie ma tutaj złotego środka i sam deweloper musi się zdecydować, w jakim kierunku iść, bo bez zmian każda z grup może odejść na zawsze. Na chwilę obecną problem nie jest jeszcze tak duży, ale po premierze PC wypadałoby obrać konkretny kierunek rozwoju marki. The Taken King pokazał, że zmiany w podstawach mogą okazać się dobre. Tutaj jest o wiele lepiej niż w jedynce i nie trzeba takiego dodatku, aby przywrócić balans. Do dzieła deweloperze, zanim przeoczysz dobry moment na podjęcie decyzji. Wy natomiast znając plusy i minusy, wprowadzone zmiany i obecny stan Destiny 2 możecie podjąć ryzyko, czy warto zainteresować się tym tytułem. Ja wracam po swoje engramy, a niebawem sprawdzę, czy wersja na komputery osobiste będzie lepsza, czy po prostu nieco inna.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu