Gry

Deadpool: The Video Game - recenzja

Mikołaj Dusiński
Deadpool: The Video Game - recenzja
Reklama

Większość gier z superbohaterami da się zaliczyć do jednej z dwóch kategorii. Są to albo wysokobudżetowe gry AAA, jak Batman: Arkham City albo „szroty...

Większość gier z superbohaterami da się zaliczyć do jednej z dwóch kategorii. Są to albo wysokobudżetowe gry AAA, jak Batman: Arkham City albo „szroty”, zwykle wydawane przy okazji premiery filmu, czyli chociażby Green Lantern i Thor. W której grupie należałoby więc umieścić Deadpoola? W żadnej!

Reklama

Zanim jednak przejdę do argumentowania swojej opinii, należy się Wam trochę wyjaśnień odnośnie do tego kim ów Deadpool w ogóle jest. Nie jest to przecież postać w naszym kraju równie popularna, jak Batman czy Spider-Man. Wade Winston Wilson, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko (które samo w sobie jest żartem i aluzją do Slade’a Wilsona, czyli Deathstroke’a z komiksów DC), jest tworem bardzo jak na amerykańskiego superbohatera młodym. Po raz pierwszy pojawił się na kartach komiksu dopiero w 1991 roku. Na początku był przeciwnikiem grupy New Mutants, czyli młodocianych mutantów, egzystujących w tym samym świecie co dorośli X-Meni. Później pojawiał się gościnnie na kartach wielu innych serii Marvela, zarówno jako oponent bohaterów, jak i główny protagonista. Deadpool, dzięki przeprowadzonym na jego ciele eksperymentom, dysponuje ponadprzeciętną zręcznością oraz zdolnościami regeneracji zbliżonymi do tych Wolverine’a. Zwykle para się fachem najemniczym, pracując po prostu dla tego, kto zapłaci najlepiej.

Cechą charakterystyczną bohatera, która zyskała mu najwięcej fanów, jest jednak regularne przebijanie czwartej ściany. Deadpoolowi zdarza się, nie raz i nie dwa, nawet w trakcie starcia na śmierć i życie niejako zatrzymać akcję, odwrócić głowę w stronę „kamery” i zacząć coś tłumaczyć czytelnikowi komiksu, często złośliwie komentując brak pomysłów i lenistwo scenarzystów albo głupotę przeciwników. Poza tym efektem ubocznym eksperymentów medycznych, którym Wilson został poddany, jest wykształcenie się spaczonej osobowości. Mówiąc wprost – Deadpool jest nienormalny i dobrze mu z tym. Ciągle słyszy w głowie dwa głosy, jeden bardziej racjonalny, drugi zachęcający do ciągłego robienia zakręconych akcji. Dodatkowo gada bez ustanku o używkach i seksie, jednego i drugiego nie żałując sobie w wolnych chwilach. Można powiedzieć, że stanowi definicję antybohatera, całkowite przeciwieństwo świętoszkowatych herosów w stylu Supermana.


Humor i interakcja z fanami miały być więc także największą zaletą gry. I to ekipie z High Moon Studios, znanej przede wszystkim z przygotowywania kolejnych odsłon całkiem przyzwoitej serii o Transformersach, szczęśliwie się udało. Podstawowe założenie scenariusza jest takie, że Deadpool doskonale wie, że jest bohaterem gry. Ba, on sam na początku przygody szantażem telefonicznym (i zainstalowanymi w siedzibie developera ładunkami wybuchowymi) wymusza na prezesie High Moon Studios rozpoczęcie prac nad, jak to określa „najlepszą grą wideo w historii”. Skrypt też jest podobno kompromisem między opowieścią przygotowaną przez zawodowych scenarzystów, a chorymi poprawkami naniesionymi na jego pierwszą wersję przez Wilsona. Dlatego też średnio trzyma się kupy, ale nie o to tutaj chodzi.

Prawie każda cutscenka stanowi żart z komiksów albo przemysłu gier wideo. Deadpool nie może na przykład uwierzyć, iż gry muszą mieć budżety, a półka z książkami w rogu jego apartamentu to jeden obiekt, przygotowany zapewne przez praktykanta, z którego nie da się wyciągnąć poszczególnych woluminów. W ogóle mieszkanie bohatera, w którym zaczynamy przygodę jest kopalnią lepszych i gorszych żartów. Jeśli zdecydujecie się na zakup, to koniecznie poświęćcie na odkrycie wszystkich te 15-20 minut i nie zapomnijcie... napompować dmuchanej lali i posłuchać, co na jej temat mają do powiedzenia głosy, które słyszy Deadpool. Żarty trzymają dość równy poziom, ale trzeba dla dobra co wrażliwszych konsumentów zaznaczyć, że jest to poziom rynsztokowy. W stężeniu komedii omawiana gra jest zbliżona do świetnego DeathSpanka, z tą różnicą, że tam dowcip był często bardziej Monty Pythonowski, a tutaj można go przyrównać do serii filmów z cyklu American Pie, ponieważ grubiańskie nawiązania do interakcji damsko-męskich, fekaliów czy używek, są na porządku dziennym.

Humor nie działałby tak dobrze bez porządnej gry aktorskiej. Zaryzykuję, że kreacja Deadpoola jest jedną z najlepszych w dotychczasowej karierze Nolana Northa. Nie tylko musiał on intonacją i zaangażowaniem sprawiać, że niektóre słabsze one-linery nie żenują, ale wiarygodnie udawać trzy różne głosy (główny bohater i jego dwaj przekomarzający się w podświadomości „doradcy”). Słuchając jego bezsensownych wywodów na różne tematy można odnieść wrażenie, że naprawdę dobrze się w pracy bawił. Albo chociaż developerzy z HMS serwowali mu regularnie zakazane używki. Koniec końców Deadpool brzmi wiarygodnie, a kolejne filmiki z jego udziałem stanowią silny motywator do przebijania się przez hordy przeciwników.


Reklama

Wizualnie natomiast grę zaliczyłbym do mocnej drugiej ligi. Programiści z High Moon Studios przyzwoicie wykorzystują możliwości leciwego już Unreal Engine 3, ale oczywiście nie są w stanie przeskoczyć jego typowych ograniczeń, czyli m.in. bardzo małych lokacji, klockowatości obiektów czy ich niepotrzebnej połyskliwości. Za to animacja jest bardzo płynna, nawet w trakcie bardzo intensywnych scen akcji, dzięki czemu nie da się na jej spadki zwalić swoich błędów w wyprowadzaniu ciosów.

W tym momencie mogę płynnie przejść do opisania jak się w ten tytuł w ogóle gra. Deadpool to bezpieczna, najczęściej wybierana prze twórców gier o superbohaterach, hybryda chodzonej bijatyki, prostej strzelaniny bez systemu osłon oraz platformówki. Te ostatnie segmenty pojawiają się dość często i stanowią całkiem miłą odskocznię od ciągłego młócenia przycisków. Nie są może specjalnie kreatywne, a rykoszetowanie od ścian w trakcie skoków nie zawsze działa idealnie (kamera potrafi też w trakcie niektórych sekwencji napsuć sporo krwi), ale gdyby ich nie było, to gra nudziłaby się jeszcze szybciej.

Reklama

Głównym składnikiem rozgrywki są jednak starcia z przeciwnikami. System walki określiłbym jako przyzwoity, to znaczy nie powalający skomplikowaniem czy głębią, ale z drugiej strony nie przeszkadzający grającemu w czerpaniu przyjemności z szatkowania wrogów. Najbliżej mu chyba do Warhammer 40.000: Space Marine. Skojarzenie jest może na pierwszy rzut oka dość niespodziewane, ponieważ tam bohaterowie byli jak ciężkie czołgi, chodzące na dwóch nogach, a Deadpool jest teoretycznie szybki i giętki. Jednakże podobnie, jak kosmiczni marines, łączy proste serie ciosów pięściami (mamy tutaj oczywiście klasyczny do bólu podział na lekkie oraz ciężkie) z wykorzystaniem różnych broni palnych, w trakcie stosowania których w odróżnieniu od chociażby DmC, można dowolnie celować przy użyciu lewego spustu i prawej gałki. Do tej formuły dodano też całkiem efektowne teleporty służące jako uniki oraz egzekwowane tym samym przyciskiem (kółko na PS3) kontry, działające identycznie jak w Batman: Arkham City czy Sleeping Dogs. W zamian za wyeliminowanych przeciwników otrzymujemy punkty, które później wykorzystujemy na rozwijanie różnych umiejętności bohatera – zwiększania siły ciosów, przedłużanie paska życia, nowe manewry, narzędzia zbrodni i gadżety. Jak sam Deadpool w pewnym momencie określił - taki system rozwoju jest co prawda głupi i nierealistyczny, ale daje grającemu niezbędne poczucie postępu, dlatego musiał zostać zaimplementowany.


Wracając do tematu przeciwników trzeba powiedzieć, że ciekawi i zróżnicowani wrogowie są istotnym składnikiem mikstury nazywanej „udanym slasherem”. W tym przypadku na początku wydaje się, że z takimi właśnie adwersarzami będziemy mieli do czynienia. Na pierwszym etapie pojawia się ich całkiem sporo, do tego co kilka killroomów spotykamy nowego minibossa. Niestety, później okazuje się, że Ci sami wrogowie i ich wariacje będą wykorzystywani zbyt wiele razy w kolejnych misjach, a z każdym kolejnym zadaniem liczba nowości będzie maleć. Co gorsza, programiści z sobie tylko znanych powodów sprawili, że niektórych zwykłych wrogów ubijamy jednym-dwoma ciosami, a niektórych ich równie niegroźnych kolegów musimy tłuc przez kilkanaście sekund zanim wreszcie padną.

Podobnie wygląda sprawa ze sceneriami, przez które przyjdzie nam wędrować. Pierwszy poziom, rozgrywający się w wieżowcu korporacji medialnej, nie jest co prawda oryginalny, bo bardzo podobne etapy mieliśmy niedawno zarówno w DmC, jak i Metal Gear Rising: Revengence, ale oferuje zdecydowanie najwięcej akcji, zróżnicowany gameplay i masę smaczków. Później lokacje już tak nie porywają, co gorsza druga misja to znienawidzony przez większość graczy, monotonny wizualnie poziom w kanałach. Z czasem pojawiają się co prawda pojedyncze designerskie perełki, jak chociażby fragment etapu stanowiący parodię 8-bitowych hitów, na czele z The Legend of Zelda, ale to jedynie wyjątki od smutnej reguły.

Z powodu tych dwóch wymienionych powyżej wad fakt, iż kampanię można ukończyć w 6-7 godzin boli mniej. Co prawda jest to wciąż skandalicznie krótko, jak na pudełkowy tytuł, ale z drugiej strony pod koniec wkrada się już znużenie formułą i grający ma ochotę jedynie dobrnąć do zakończenia, zobaczyć jak ta szalona przygoda się zamknie i już do Deadpoola nie wracać. Ten stan zmęczenia pogłębia to, że choć gra jest dość łatwa przez większość czasu, to w trakcie ostatniego etapu poziom trudności nagle i niespodziewanie ulega podwyższeniu. Zupełnie niepotrzebnie twórcy zdecydowali się w ten sposób sztucznie przedłużyć czas trwania kampanii.

Reklama


Wydawcy gry, firmie Activision, trzeba przyznać, że idealnie zaplanowała datę premiery. Deadpool pojawił się na półkach sklepowych w środku półtoramiesięcznego sezonu ogórkowego, rozpoczętego po wyjściu The Last of Us, w trakcie którego nie są planowane debiuty żadnych istotnych gier pudełkowych. Osoby odpowiedzialne za słupki sprzedażowe liczą najprawdopodobniej, że w ten sposób skuszą do nabycia gry nie tylko oddanych fanów marvelowskiego antybohatera, ale także zwykłych graczy, znudzonych brakiem nowych tytułów. Dla takich nowicjuszy w temacie przygotowano zresztą bardzo fajny dodatek. Za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się nowy, istotny bohater możemy nacisnąć przycisk, zatrzymać akcję i zobaczyć krótki, okraszony komiksowymi kadrami filmik, opisujący w humorystyczny, często złośliwy sposób, kim dana osoba jest w uniwersum Marvela. Jako zachęta do dania Deadpoolowi szansy została też pomyślana niższa cena, czyli 49 dolarów/euro zamiast zwyczajowych 59. Obowiązuje ona niestety jedynie na zachodzie, u nas gra kosztuje standardowe dwie stówki. W związku z tym ciężko mi ją polecić teraz, lepiej wstrzymać się do momentu, gdy stanieje poniżej 100 złotych. Albo poczekać aż pojawi się w abonamencie PS+, ponieważ jako niezły, ale nie oferujący nic ponad siedmiogodzinną kampanię tytuł, idealnie tam pasuje. Nie zdziwię się jeśli w ciągu pół roku, maksymalnie 12 miesięcy, stanie się na jakiś czas częścią Instant Game Collection.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama