Apple

Czy Apple kupi Teslę?

Maciej Sikorski
Czy Apple kupi Teslę?

Kilka dni temu wrócił temat iCara, czyli samochodu Apple. Znowu plotki dotyczące tajnych prac firmy z Cupertino, podbierania pracowników związanych z ...

Kilka dni temu wrócił temat iCara, czyli samochodu Apple. Znowu plotki dotyczące tajnych prac firmy z Cupertino, podbierania pracowników związanych z biznesem motoryzacyjnym, rozmów prowadzonych z potencjalnymi partnerami. Do tego oczywiście pakiet spekulacji, w których próbuje się odpowiedzieć na proste pytanie: czy Apple jest to potrzebne? W całej tej informacyjnej burzy pojawił się jeszcze jeden ciekawy wątek: a gdyby tak gigant z Cupertino kupił Teslę?

Samochód Apple to jeden z mitycznych produktów wzbudzających duże emocje i dyskusje, ale wciąż pozostających w sferze bajdurzenia. Mówiło się o nim jeszcze za życia Jobsa, temat powracał co kilka kwartałów czy nawet miesięcy. Zazwyczaj pojawiała się plotka, z której wynikało, iż tym razem sprawa jest już pewna i w końcu zobaczymy samochód z logo Apple. Nadal jednak pogłoski zostają pogłoskami. Czy to oznacza, że ta kwestia zawsze była oderwana od rzeczywistości? Nie sądzę - jestem skłonny przyjąć, że Apple pracowało i pracuje nad projektem (przynajmniej) samochodu, ale nie wejdzie na rynek, dopóki nie będzie miało pewności, że ten pomysł wypali.

Dlatego z dużą rezerwą podchodziłem do ostatnich doniesień dotyczących projektu Titan. Tak w mediach za Oceanem nazywany jest program budowy samochodu przez korporację z Cupertino. Jak zwykle w takich przypadkach, dobrze poinformowane źródło podpowiedziało to i owo, ale więcej tu pytań niż odpowiedzi. W ramach dowodu wspomina się jednak, że Apple zatrudnia ludzi związanych z branżą motoryzacyjną. Ilu? doniesienia są bardzo rozbieżne. Pisze się m.in. o pracownikach zatrudnionych wcześniej w Tesli, a to podbija zainteresowanie tematem.

Jakiś czas temu w mediach pojawiła się informacja, iż w Tesli pracuje już 150 byłych pracowników Apple. Szokująca wiadomość? Niekoniecznie. Po pierwsze, grupa ta nie stanowi wielkiej liczby, gdy dodamy, że Tesla zatrudnia już kilka tysięcy osób, po drugie, ludzie zatrudniani są w różnych działach - od inżynierów, przez prawników, po pracowników HR - nie chodzi o konkretne umiejętności, ale o byłego pracodawcę. Dochodzimy do punktu trzeciego i najważniejszego: Musk podziwia Apple, lubi być porównywany do Jobsa i wie, ze w Apple zatrudniani są ludzie, których on sam też chciałby mieć. Chodzi o ich stosunek do pracy, zaangażowanie, podążanie za liderem. Skoro tych ludzi wybrał Jobs lub wyznaczeni przez niego ludzie, to znaczy, że warto im zaufać. Chodzi też o sam szum informacyjny: Musk zatrudnia w Apple, te dwie firmy łączy coraz więcej...

Krótko po wypłynięciu doniesień o poczynaniach Tesli, pojawiła się informacja, iż... Apple zatrudnia ludzi z Tesli. Część już tam pracuje, inni są kuszeni wielkimi premiami i podwyżkami. Musk stwierdził, że niewiele osób ulega pokusie i w gruncie rzeczy można w to uwierzyć - zbudował zespół, który jest w niego zapatrzony. Zrobił to, co Jobs. Ci ludzie wierzą, iż uczestniczą w czymś wielkim i nie napiszę, że są w błędzie. Apple zmieniło oblicze biznesu IT, zwłaszcza elektroniki użytkowej, Tesla może dokonać rewolucji w biznesie motoryzacyjnym, może nawet poza tą branżą. Pojawiło się jednak pytanie: po co Apple podkupuje i przejmuje ludzi Muska?

Najprostsza odpowiedź: odwet. Skoro Musk szuka wśród byłych lub obecnych pracowników korporacji z Cupertino, to czemu nie podrążyć u niego. To wartościowy zespół (o czym wyżej), z pewnością przydaliby się w Apple. Musk powiedział, że obie firmy łączy wiele chociażby na niwie designu i wcale się nie mylił. Mamy zatem do czynienia ze zwykłymi przepływami kadr? Możliwe, nie byłoby to dla mnie wielkie zaskoczenie. Oczywiście bardziej pobudza wyobraźnię wizja Apple, które chce zbudować swój samochód.

Apple zatrudniło m.in. specjalistów od robotyki i mechaniki z Tesli. Po co im tacy ludzie? Jasne, że mogą to być konsultanci pomocni przy dopracowywaniu map czy CarPlay, nad którym firma ciągle pracuje. Może jednak chodzi o coś więcej? Przypomnę, że niedawno w Kalifornii przyłapano samochód wynajęty przez Apple i wypełniający zadanie, które trudno było sprecyzować. Pojawiła się sugestia, że firma poprawia mapy i tworzy odpowiednik Google Street View. Wspomniano też, że może chodzić o autonomiczny samochód.

Czyżby Tim Cook i jego zespół chciał namieszać w biznesie motoryzacyjnym jeszcze bardziej niż Musk? Brzmi ciekawie, bardzo kusząco, można napisać, ze Apple ma środki, może ściągnąć ludzi, pewnie już coś osiągnęli i trzymają to w tajemnicy. Jeżeli szef firmy wyjdzie podczas premiery nowego produktu i powie: oto iCar/Car, to wywoła burze i pewnie nie zabraknie chętnych na taki produkt. A firma potrzebuje czegoś potężnego - iPhone to na razie jedyny mocny silnik w ofercie korporacji, nie wiadomo, czy Watch stanie się hitem. Może to będzie przebój na miarę iPhone'a, a może kolejny iPad, który nie odciąży smartfonu w dłuższej perspektywie. Gigant z Cupertino potencjalnie jest zatem zainteresowany czymś nowym, zdolnym do stworzenia rynku na nowo. Sęk w tym, że samochód, to nie zegarek.

Trudno uwierzyć w to, że Apple byłoby zdolne w najbliższych latach dostarczyć na rynek samochód. Nawet, jeśli ma taki plan, to efekty poznamy pewnie w kolejnej dekadzie. Apple ma pieniądze (uwięzione w rajach podatkowych, ale jednak), lecz to nie sprawia, że mogą pstryknąć palcem i wyczarować samochód. Nie zbuduje go także zespół kilkunastu czy nawet specjalistów z Tesli. To większa sprawa, a najlepszym przykładem firma Muska - budowana od dłuższego czasu i ciągle będąca na wczesnym etapie rozwoju. To nie rynek smartfonów, na którym można błysnąć jak Xiaomi i szybko stać się dużym graczem.

Można przyjąć, że Apple zamierza rozwijać ten produkt długodystansowo i nigdzie im się nie spieszy - mają pieniądze, mają klientów na obecne produkty i czas. Powoli stworzą coś dużego. Pojawił się jednak pomysł na przyspieszenie tego procesu - szalony, ale ciekawy: Apple przejmie Teslę.

Pewnie bloger-inwestor napisał, że w ciągu 18 miesięcy Apple przejmie Teslę za 75 mld dolarów. Nie opiera tego o żadne przecieki, dobrze poinformowane źródło nie zwierzyło mu się z planów Tima Cooka. To czysta spekulacja, zabawa. Na poparcie swojej tezy autor przywołuje pakiet argumentów - jedne bardziej sensowne, inne mniej (odsyłam do lektury, jeśli ktoś jest zainteresowany). I teraz pytanie: czy to tylko bajdurzenie, czy też taki scenariusz mógłby się ziścić?

Z punktu widzenia Apple pomysł jest kuszący. Elon Musk powiedział niedawno, że za dziesięć lat jego firma może być warta tyle, co dzisiaj gigant z Cupertino. Odważna wypowiedź, jeśli dodam, że Tesla warta jest dzisiaj kilkadziesiąt miliardów dolarów, a Apple ponad 700. To jednak giełda, a na niej dzieją się przeróżne rzeczy - gdyby Tesla rosła w siłę i Musk czarowałby inwestorów, to miałby szansę poważnie podbić wartość korporacji. Zainwestowanie 75 mld dolarów w taki biznes mogłoby się Apple opłacić.

Firma z Cupertino weszłaby tylnymi drzwiami na rynek motoryzacyjny. W przeciągu kilku lat zespół Apple i Tesli mógłby stworzyć autonomiczny samochód. Pieniądze płynęłyby też z rynku aplikacji moto, który nagle dostałby "kopa". Do tego tajemnicze zapowiedzi Muska, który planuje stworzyć (podobno już stworzył) baterie dla domów. Gdyby ten biznes wypalił, to mogą z niego popłynąć gigantyczne pieniądze. A korporacja Cooka mogłaby spiąć to wszystko swoimi rozwiązaniami: samochód, dom, praca, rozrywka, komunikacja. Obłęd.

Warto wspomnieć, że Apple jest zainteresowane wykorzystaniem potencjału drzemiącego w energii elektrycznej - kilka dni temu pojawiła się informacja, iż firma zainwestuje 850 mln dolarów w elektrownię słoneczną. Widzą w tym nie tylko sposób na odciążenie środowiska (podobno Cook przywiązuje do tego sporą wagę), ale też pomysł na biznes, cięcie kosztów (elektrownia ma zasilać obiekty Apple). Na tej płaszczyźnie firmy szybko mogłyby znaleźć nić porozumienia.

Pojawia się jeszcze wątek "drugiego Jobsa" - Apple jest krytykowane za brak nowych, innowacyjnych rozwiązań, za zarabianie, a nie dokonywanie rewolucji. Za Jobsa było ponoć inaczej, chodziło o coś więcej, niż o kasę. Muskowi też nie chodzi o pieniądze, więc mógłby znowu tchnąć w Apple Jobsowego ducha i przekonać innych, że Apple się nie skończyło, bo znalazł się nowy wizjoner. Musk jako nowy CEO firmy z Cupertino. Tylko czy Tim Cook byłby gotów zejść w cień? Dyskusyjna kwestia, czysta zabawa. Bardziej zasadne wydaje się pytanie, czy Musk byłby gotów stać się twarzą Apple?

Z tym mam większy problem, bo wydaje się mało realne. Przecież lepiej samemu stworzyć coś wielkiego i tym się chwalić. Przyjmijmy jednak, że Cook pozostaje szefem Apple, a Musk staje się twarzą nowego sojuszu - to wydaje się bardziej prawdopodobne. Tylko po co miałby sprzedawać Apple swoją firmę? Skoro za dziesięć lat ma być warta oszałamiające pieniądze, to jaki cel mógłby mieć jej szef i współwłaściciel w sprzedawaniu tego biznesu? Paradoksalnie może chodzić o pieniądze. Wspomniane 75 mld dolarów. Ktoś powie, że Muskowi na kasie nie zależy. Może to i prawda, ale z czegoś trzeba finansować swoje wizje.

Musk ma wiele pomysłów, zaskakuje nas cały czas czymś nowym: baterie, nowy, szybki środek transportu, samochody, elektrownia, podbój kosmosu... wszystko może się zamienić z żyłę złota albo... pogrążyć Muska. Jeżeli będzie rozwijał te biznesy stabilnie i bezpiecznie, to wzrost potrwa dłużej. A czas leci - Musk spogląda w kierunku Marsa. Dlaczego zatem nie mielibyśmy przyjąć, że dogada się z Apple i zgodzi się na szeroko zakrojone partnerstwo? Jeśli nie przejęcie, to sojusz. Tesla pomaga Apple wejść na nowe rynki, Apple otwiera skarbiec. To nie w ich stylu? Jak już pisałem, dążenie Muska do podboju kosmosu, przynajmniej tego najbliższego, może go skłonić do podjęcia takiego kroku. Apple z kolei przejmując firmę Beats pokazało, ze potrafi zaskoczyć i działać niesztampowo.

Mnie samemu trudno uwierzyć w taki scenariusz. Jednocześnie przyznam, że zaprząta to moją głowę od dobrych kilku godzin. Wizja połączenia tych dwóch firm, a nawet ich sojuszu intryguje. Możliwe, że wyszłoby z tego wielkie nic, ale nie należy wykluczać, że bylibyśmy świadkami czegoś naprawdę dużego.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu