Jeden z najpopularniejszych YouTuberów w światku gier wideo, TotalBiscuit, musiał się zmierzyć z krytyką, po tym jak „wydało się”, że bierze pieniądze...
Jeden z najpopularniejszych YouTuberów w światku gier wideo, TotalBiscuit, musiał się zmierzyć z krytyką, po tym jak „wydało się”, że bierze pieniądze od wydawców, w zamian za prezentowanie konkretnych produktów. Sytuacja byłaby dziwna, gdyby nie fakt, że owe materiały... nie są oznaczane. Oto prawdziwa zmora YouTube’a.
Pisałem niedawno o PewDiePie, najpopularniejszym YouTuberze na świecie (również zajmuje się grami wideo), który rocznie zarabia nawet cztery miliony dolarów. John „TotalBiscuit” Bain raczej nie inkasuje aż tak wysokich wypłat, ale z pewnością jego osoba jest wyceniana dosyć wysoko. Nie trzeba być detektywem, żeby wydedukować, kto jest najbardziej zainteresowany wykorzystaniem wizerunku takiego YouTubera. Przede wszystkim wydawcy gier, którzy mogą promować swoje produkty.
Nie ma nic dziwnego w tym, żeby reklamować się poprzez takie kanały, ani tym bardziej zdrożnego czy też niemoralnego. Sęk w tym, że odbiorca powinien wiedzieć, że ogląda materiał, za który ktoś zapłacił. Strona zainteresowana wpłynięciem na jego decyzję – w tym przypadku reklamodawca. Polskie prawo mówi wprost o konieczności oznaczenia product placementu, podobnie jak w większości rozwiniętych krajów. A czym innym jest danie YouTuberowi do ręki produktu i zlecenie: „masz, pokaż to”?
Mogę jednak zrozumieć TotalBiscuita, który wzdrygał się przed oznaczaniem materiałów opłacanych. Chociaż sam zarzeka się, że od tej chwili będzie w pełni transparentny w tej kwestii i zacznie zamieszczać plansze informujące o tym, żę dany filmik jest sponsorowany, a także utrzymuje, że nigdy pieniądze nie wpłynęły na jego osąd, to zwyczajnie... bał się reakcji widza. Internetowy widz jest bowiem podejrzliwy i nic dziwnego – system, który w tej chwili się wyklarował na YouTubie, jest o tyle bezbolesny i opłacalny dla wszystkich zainteresowanych, tak długo, jak nie brakuje zaufania, a nieliczne są przypadki jego naruszania. Twórcy filmików chcą dobrze żyć z wydawcami i twórcami gier wideo, ponieważ to oni w zasadzie ich karmią, aczkolwiek ich osadzenie w społeczności jest bardzo głębokie - muszą więc przestrzegać pewnych zasad. Konstrukcja modelu biznesowego dla bycia YouTuberem jest zatem równie elastyczna, co kręgosłup moralny danego twórcy.
Muszą jednak w końcu wyklarować się pewne ogólne zasady. Przyjdzie jeden skandal, drugi, trzeci – parę osób zniknie i dopiero wtedy dowiemy się, na ile w Internecie można się sprzedać, zanim publika będzie miała dosyć.
- Źródło: CVG
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu