Felietony

Co robisz? Backupuję Internet. O tym, jak kiedyś przeglądało się internet na płytach

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Moment, w którym zostałem na stale podłączony do sieci na zawsze zmienił moje postrzeganie komputera. Dziś nikt nie potrafi sobie wyobrazić używania t...

Moment, w którym zostałem na stale podłączony do sieci na zawsze zmienił moje postrzeganie komputera. Dziś nikt nie potrafi sobie wyobrazić używania tego typu sprzętu bez podłączenia do internetu, ale kiedyś dostęp do ogromnej bazy informacji był luksusem. Co nie znaczy, że nie kombinowaliśmy.

Reklama

Nie było internetu i też żyliśmy

Pierwszego PC-ta dostałem w okolicach 1996 roku. Przesiadka z Atari 65XE, Pegasusa i Amigi (od okazji do okazji) była dla mnie szokiem. Wcześniej z PC-tami miałem styczność kiedy sąsiadka ucząca informatyki w jednej ze szkół średnich zabierała mnie i swoje dzieciaki na granie w Prince of Persia. Przed monitorem (i tym kultowym filtrem, na pewno pamiętacie) siadałem też u brata ciotecznego - jego ojcu komputer był potrzebny do pracy. A kosztował tyle, co Mały Fiat. O internecie nikt z nas nawet nie marzył, czytaliśmy o nim w papierowych magazynach.

Nie przypomnę już sobie tytułów, ale na pewno w magazynach dotyczących gier były kąciki opisujące ciekawe strony internetowe. Wiem, że były też magazyny technologiczne, które wrzucały na płyty zrzucone z sieci strony. Było to o tyle wygodne, że wystarczyło włożyć krążek do napędu i przeglądać sobie zawartość zrzuconej strony tak, jakbyśmy byli podłączeni do sieci.

Co robisz? Backupuję internet

W pamięci utkwiło mi najbardziej jednak coś innego. Jeden ze starszych ode mnie znajomych rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej. A jak to na Politechnice, trzeba było zabrać ze sobą komputer - tak naprawdę to nie wiem, czy faktycznie trzeba było, ale znajomi mieli świetny powód do naciągania rodziców na zakup sprzętu. A posiadanie własnego PC-ta na Politechnice to był high-life. Przede wszystkim dlatego, że studenci mieli dostęp do sieci. Na zajęciach, ale i często w akademikach. Wyobraźcie sobie teraz jegomościa, który ślęczy godzinami przed monitorem i zrzuca na dysk interesujące go strony. Były specjalne aplikacje, do których wpisywało się adres strony www, a ta zgrywała na twardziela wszystkie pliki, jakie pojawiały się na stronie. Łącznie z odnośnikami - w konsekwencji strona działała offline i można ją było oglądać bez podłączenia do sieci.


Mieliśmy nawet taki koleżeński układ. Ja dostarczałem mu czyste krążki i adresy interesujących mnie stron (spisywane ze wspomnianych wyżej kącików w magazynach papierowych), a on raz na dwa tygodnie (odwiedzając rodziców) przywoził mi płyty. Fakt, miałem już tedy w domu dostęp do sieci - ale komutowany, przez modem. A biorąc pod uwagę jakość centrali telefonicznej w mojej miejscowości, przydawał się on wyłącznie do wysyłania i odbierania maili.

Doceńmy wiec czasy, w których przyszło nam żyć. Jasne, w sieci jest cała masa kiepskiej treści, bzdurnych filmów, czy też chamstwa. Dziś dostępu do internetu nikt nie traktuje jako luksus - mamy go w komputerach, tabletach i telefonach. Dla osób interesujących się technologiami jest bardziej oczywisty niż posiadanie pakietu telewizyjnego w kablówce. Ale czasem warto przypomnieć sobie jak było kiedyś - kombinowanie, chodzenie do znajomych na internet, wysyłanie maili ze świadomością wysokiego rachunku jaki przyjdzie za połączenie z 0 20 21 22.


Reklama

Komputer bez sieci - można, ale po co

A wspominam o tym nie bez powodu. Moja Mama posiadała w domu komputer już od dawna. Tak naprawdę był to mój ostatni stacjonarny PC, którego zmodyfikowaliśmy o płaski monitor. Sprzęt w zupełności wystarczał do pisania dokumentów w Wordzie i Excelu, przydawał się też do oglądania zdjęć i filmów - każda babcia lubi zdjęcia wnuczka, a większość z nas nie inwestuje już przecież w papierowe fotografie. Kilka miesięcy temu padł pomysł zakupu laptopa i schowania stacjonarki do szafy. Ale skoro inwestujemy w nowy sprzęt, może najwyższy czas przekonać się do internetu, który Mama zawsze omijała szerokim łukiem? Stanęło na dostępie z karty prepaid, bo…

„A do czego ja w zasadzie będę tego internetu używać?”

Też się nad tym zastanawiałem. Do momentu, aż nie zajrzałem na konto jej karty. Wtedy zdębiałem. Mimo włączonego darmowego pakietu na strony www, w mniej więcej dwa tygodnie puściła lekką ręką ponad 5 gigabajtów. Ale niech ma z tego frajdę, doładowuję jej konto jak tylko pakiet zbliża się do końca. Wiem też, że czyta Antyweb. Dlatego skorzystam z okazji i napiszę - hej, Mamo. Fajnie, że dałaś się przekonać do internetu. Baw się dobrze.

Reklama

grafika: 1, 2, 3

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama