Zapewne każdy człowiek choćby luźno związany z korzystaniem z Internetu pamięta zeszłoroczne perypetie związane z wprowadzeniem w Polsce zapisów ACTA....
Zapewne każdy człowiek choćby luźno związany z korzystaniem z Internetu pamięta zeszłoroczne perypetie związane z wprowadzeniem w Polsce zapisów ACTA. Wokół sprzeciwu wobec ograniczania wolności w wirtualnym świecie narodził się wtedy ruch o ogromnej, ogólnonarodowej sile domagający się odrzucenia niechcianego i nachalnego prawa. Jeśli, więc myślicie, że lobbyści internetowej inwigilacji polegli definitywnie i nie będą więcej starali się uprzykrzać nam życia, to jesteście w wielkim błędzie. Nadchodzi CISPA, która może na zawsze zmienić sposób przepływu danych w sieci i przekreślić wolność słowa. Dlaczego jeszcze nie jest o niej głośno?
Zacznijmy od zadania sobie prostego pytania, które będzie dotyczyło Stanów Zjednoczonych, gdyż to właśnie ten kraj wyrosły z umiłowania wolności i swobód obywatelskich jest co i rusz kolebką projektów mających zamiar „położyć łapę” na tym co robimy w sieci. Kto obecnie sprawuje za oceanem władzę? Odpowiedź jest prosta – stawiam double eagle’a, że każdemu od razu do głowy przyszedł Barack Obama, który jako prezydent sprawuje władzę wykonawczą. W swoich realizacji swoich planów musi on się dogadać z dwuizbowym Kongresem, reprezentującym władze ustawodawczą. Pozostaje jeszcze oczywiście, teoretycznie niezależna władza sądownicza, po dodaniu, której mamy pełen obraz systemu politycznego Stanów Zjednoczonych.
System ten funkcjonuje dość wydajnie, choć jak mieliśmy tego przykład w przypadku klifu podatkowego czasami zawodzi i brak pełnego porozumienia paraliżuje jego działalność. A skąd w ogóle dowiedzieliśmy się o problemach legislacyjnych za oceanem? Rzecz jasna z mediów, określanych nie bez racji mianem czwartej władzy, która swym szklanym okiem kamery patrzy na ręce rządzącym i nieustannie punktuje ich potknięcia, co później mogą wykorzystać wyborcy przy podejmowaniu decyzji elekcyjnych.
Wydaje mi się, że mogę pokusić się o stwierdzenie, iż kontrola nad mediami byłaby marzeniem każdego z polityków, który dzięki dostępnym kanałom komunikacji mógłby kreować obraz sceny politycznej wedle własnego życzenia i kierować wyborcami niczym stadem bezmyślnych owiec. Z takich właśnie dążeń wyrasta kolejna próba ograniczenia prywatności w sieci, znana w USA, jako Cyber Intelligence Sharing and Protection Act – CISPA.
Zdaniem wielu pozarządowych organizacji jej zapisy stanowią jeszcze dotkliwsze naruszenie wolności słowa niż proponowane wcześniej PIPA czy SOPA, choć założenia są podobne. Pod przykrywką walki z cyberprzestępstwami wprowadzane są przepisy ułatwiające wymianę informacji o ruchu w Internecie pomiędzy rządowymi agencjami, a prywatnymi firmami ISP (Internet Service Provider). CISPA przewiduje m.in. zbieranie przez dostawców Internetu informacji o tym, co każdy z użytkowników robi w sieci – jakie strony odwiedza, co ogląda, z kim rozmawia i o czym rozmawia. Następnie te dane mogą zostać udostępnione każdej z rządowych organizacji (np. CIA), która może podjąć odpowiednie kroki w celu „zneutralizowania nieodpowiednich elementów”.
Co gorsza, same firmy wydają się zachwycone tym pomysłem, gdyż zwalnia on e-usługodawców z odpowiedzialności za udzielenie poufnych informacji na specjalne życzenie władz. Gdyby ustawa weszła w życie to korporacje mogłyby się zachowywać niczym umywający ręce Piłat, gdyż przekazanie dostępu do bazy danych nie byłoby ich dobrą (lub złą – z punktu widzenia klientów) wolą, a prawnym obowiązkiem, za który posądzić można wtedy jedynie twórcę prawa.
Wcześniej duże marki raczej nie popierały otwarcie ograniczania wolności w Internecie. SOPA np. przewidywała cenzurowanie stron, co mogłaby się negatywnie odbić na wpływach z reklam i byłby czymś nie do pomyślenia dla wielu stron utrzymujących się w taki właśnie sposób. Teraz za to murem za CISPA stoją IBM i Microsoft (dopiero niedawno z poparcia wycofał się Facebook), próbując lobbować w środowiskach politycznych, które na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie jakby niczego nie nauczyły się na klęsce ACTA.
Przykładowo Mike Rogers wyraził zdanie, że sprzeciw wobec CISPA jest jedynie wynikiem niewiedzy, a główną siłę oporu stanowią „14-letni maniacy Minecrafta, którzy siedzą w piwnicach”. Co jak co, ale niewiedzę można w tym przypadku zarzucić raczej rzeczonemu republikaninowi. O ile jednak powyższą wypowiedź można uważać raczej za kompromitację, o tyle największą broń polityków, czyli populizm należy traktować o wiele poważniej.
Senator Jay Rockefeller w starożytnych Atenach mógłby z pewnością pełnić rolę demagoga, gdyż analiza jego argumentów jednoznacznie wskazuje na bardzo głęboką znajomość ludzkiej psychiki. W czasie jednego ze swoich wystąpień powiedział on:
Pomyślcie o tym, ilu ludzi może zginąć, jeśli cyberterroryści zaatakują system kontroli lotów i samoloty się zderzą albo jeśli nastawnie kolejowe zostaną zhackowane.
Słowa te, wypowiedziane na poparcie CISPA, dają do myślenia nad poziomem parlamentarnej dyskusji, który nie jest o wiele większy niż demagogia przewodniczącego Dudy. Rockefeller i mu podobni, dobrze wiedzą, że jedynie wywołując w ludziach strach mogą doprowadzić do wprowadzenia swoich propozycji w życie. Nie ważne, że są one nieracjonalne (jak wprowadzenie CISPA miałoby zmniejszyć podatność systemu kontroli lotu na atak hakerski?), byle przypominały o 11 września, którego powtórki wszyscy się za Oceanem boją jak ognia.
Pozostańmy przy temacie cyberprzestępstw, które definiowane są jako:
posiadanie informacji zagrażających systemu lub sieci publicznej i prywatnej, próba zakłócenia lub zniszczenia takiego systemu sieci, kradzież informacji rządowych, własności intelektualnej oraz danych osobowych
W świetle tego zapisy podejrzanym jest więc teoretycznie każdy posiadający urządzenie z dostępem do Internetu, które może zostać użyte w celu jakiegokolwiek niezgodnego z prawem działania. W spektrum podejrzanych mieszczą się zatem wszyscy Internauci, co w rzeczywistości może doprowadzić do istnienia tzw. „Policji Prewencji”, która będzie mogła podglądać nasz czat ze znajomym na Facebooku, a nawet modyfikować nasze wypowiedzi, oczywiście bez jakiejkolwiek kontroli, a tym bardziej naszej wiedzy – wystarczyłby cień podejrzenia oddziałanie na szkodę (rzekomej) ojczyzny Baracka Obamy.
Jak słusznie zauważa organizacja CDT, zajmująca się dbaniem o rozwój nowych technologii i ich wykorzystaniem zgodnie z duchem demokracji, definicje użyte w tekście regulacji są zbyt szerokie i mogą stanowić pole do popisu dla bardzo zróżnicowanych interpretacji zależnych od celu i sytuacji, a raz przekazana władzom informacja będzie mogła służyć potem do różnych celów.
Znacznie lepszym rozwiązaniem od wrzucania do jednego worka wszystkich problemów połączonych jedynie wspólnym, internetowym mianownikiem, byłoby zadbanie o wprowadzenie stopniowych jednoznacznie brzmiących regulacji, które oddzielałyby ściganie cyberprzestępstw i ochronę prywatności w Internecie. Lecz jak na razie sądząc po przykładach zza Oceanu, dla Amerykańskich polityków są to dwa, absolutnie nierozłączne pojęcia.
Niestety groźba wejścia w życie CISPA jest naprawdę duża, a wśród organizacji kojarzonych z AntyACTA przeciwko niej aktywnie działa dotychczas jedynie grupa Anonymous. Tymczasem ustawa jakiś czas temu przeszła już przez niższą instancję amerykańskiego kongresu – Izbę Reprezentantów. Jej przyszłością zajmie się teraz Senat, gdzie CISPA ma ponoć spędzić długie miesiące ze względu na powracający przy okazji zamachu w Bostonie temat terroryzmu spędzający wszystkim politykom sen z powiek.
Być może ten czas będzie wystarczający, aby ze snu obudziły się wszystkie organizacje broniące przed rokiem wolności w Internecie. Pocieszające jest, że z ostatnich doniesień wynika, iż CISPA może zostać odrzucona przez Senat, a nawet jeśli trafi ona na prezydencki stół, to pod naciskaniem opinii publicznej Barack Obama nie będzie miał innego wyjścia niż veto. Liczmy, więc wszyscy na to, że nastroje w Stanach nie ulegną w najbliższym czasie zmianie i amerykańscy legislatorzy nie przebiją pod względem hipokryzji europejskich „ciasteczkowych” prawodawców.
Skoro staramy się, aby przyszłe pokolenia mogły korzystać z czystego, niezdegradowanego środowiska naturalnego, to zostawmy im również Internet, który w dalszym ciągu pozostanie bastionem wolności słowa i swobód obywatelskich.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu