Od premiery pierwszego Chromebooka minęły już blisko dwa lata. Od tamtego momentu, na rynku pojawiły się kolejne modele laptopów z systemem Chrome OS i rosnące zainteresowanie producentów jak i klientów pozwala optymistycznie spojrzeć na przyszłość tego projektu. Od wczoraj mam przyjemność korzystać z właśnie z zaprezentowanego w 2011 roku Chromebooka od Samsunga - jakie wywołał on pierwsze wrażenie na jednym z większych zwolenników tej komputerowej idei?
Chromebook w moich rękach - bez większych niespodzianek. No może z jedną...
Na pierwszy rzut oka Chromebook nie różni się niczym od innych, typowych laptopów. Jedyną jednoznaczną podpowiedzią na temat jego specyfiki jest pięciokolorowe logo oraz napis "Chrome". Po otwarciu i uruchomieniu go nie można już mieć żadnych wątpliwości - ekran logowania oraz odmienne od pozostałych systemów elementy interfejsu tłumaczą wszystko.
Cała obudowa wykonana jest z plastiku, jednak dotykając komputera nie odniesiemy wrażenia braku dbałości o detale lub użycia słabej jakości materiałów przy jego produkcji. Rozmieszczone na obydwu bocznych krawędziach złącza wtapiają się w tło czarnej obudowy, dzięki czemu nie są elementami przyciągającymi wzrok. Podobnie sytuacja wygląda z touchpadem, który pomimo delikatnego obniżenia względem powierzchni obudowy, nie znajduje się w centrum uwagi użytkownika. Zgoła odmienne wrażenie wywołuje klawiatura - spore, wyraźnie wystające klawisze z białymi oznaczeniami to najbardziej charakterystyczna cecha tego urządzenia. Korzystanie z niej nie wymaga od nas zmiany przyzwyczajeń, o ile nie zdecydujemy się wykorzystać dodatkowych przycisków funkcyjnych, które znalazły się w rzędzie najbliżej ekranu. Wstecz, do przodu, odśwież, regulacja jasnością czy głośnością to jedne z nich. Od momentu wpisania loginu i hasła wiedziałem, że będzie to jedna moich ulubionych klawiatur, a klawisz "Szukaj", który zastąpił Caps Locka umożliwia rozpoczęcie wyszukiwania niezależnie od tego co aktualnie robimy.
Dwunastocalowy ekran o rozdzielczości 1280 na 800 pikseli przypadł mi do gustu. Jest jasny, wyraźny a zastosowane proporcje boków (16:10) czynią przeglądanie stron internetowych odrobinę wygodniejszym w porównaniu do zdecydowanie popularniejszych ekranów panoramicznych (16:9).
Jako użytkownik przeglądarki Chrome, jedyne co musiałem zrobić to zalogować się na swoje konto Google by spersonalizować cały system, który uruchomił się w 3, może 4 sekundy. Wszystkie zakładki, rozszerzenia i skróty były gotowe po kilku sekundach. Dzięki aktualizacji systemu o nazwie "Aura" Chrome OS zyskał funkcję pracy w kilku oknach oraz dość prozaiczną opcję zmiany tapety. Web-aplikacje otwierać możemy w jako kolejne (przypiętej) karty lub w osobnych opcjach. Pełnoekranowy launcher z aplikacjami zastąpiony został skromnym menu, które wywołujemy za pomocą jednej z ikonek przypiętych na "pasku zadań". Co ciekawe, pasek ten posiada opcję "autoukrywania" co umożliwia przeglądanie Sieci z wykorzystaniem całego ekranu.
Prawy dolny róg zawiera zasobnik, w którym znajdziemy podstawowe informacje jak połączenie z siecią bezprzewodową czy stan baterii. Zaawansowane ustawienia otwierają się naturalnie w oknie przeglądarki i są po prostu rozszerzeniem ustawień, które znamy z Chrome'a.
Niestety, najwyraźniej dwuletni staż na rynku jest powodem średniej wydajności laptopa. Wczytywanie bardziej skomplikowanych i obszernych witryn potrafi zająć mu dłuższą chwilę. Odtwarzanie filmów np. na YouTube w jakości HD 720p jest możliwe, ale wskazane jest również pozwolenie na zbuforowanie się większości materiału. Prawdopodobnie nowsze modele radzą sobie z tymi zadaniami o wiele lepiej, jednak nie dane mi było jeszcze się o tym przekonać.
Żadną tajemnicą nie jest, że komputer bez połączenia z Internetem oferuje naprawdę ograniczone możliwości. Nie jest on zupełnie bezużyteczny, ponieważ dokumenty czy Gmail działają w trybie offline, a także bez problemu możemy korzystać z dostępnej pamięci 16 gigabajtów. Aplikacje w Chrome Web Store to siła napędowa tego ekosystemu i po odłączeniu od Sieci, tracimy bardzo wiele.
Nie można jednak uznać tego jako wady - doskonale wiem na co pisałem się rozpoczynając przygodę z Chromebookiem i jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że Chromebook nie był dla mnie szokiem - "życie" w Sieci na tym urządzeniu to czysta przyjemność. A teraz jedyna niespodzianka - o potrzebie podłączenia zasilacza zostałem poinformowany po 6 godzinach i 40 minutach intensywnej pracy (jasność ekranu ok. 90%, ciągłe odtwarzani muzyki ze Spotify, minimum 15 jednocześnie otwartych kart, połączenie Wi-Fi). To oznacza, że zapowiedzi producenta o 6 czy nawet 8 godzinach wytrzymałości akumulatora nie były pustymi słowami.
Komentarze są do Wasze dyspozycji, z przyjemnością odpowiem na Wasze pytania, które również mogą okazać się pomocne przy tworzeniu recenzji sprzętu jak i systemu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu