Recenzja

Co tam gry Nintendo - Child of Light od Ubisoftu trafiło na Switcha i wciąga jak 4 lata temu

Paweł Winiarski
Co tam gry Nintendo - Child of Light od Ubisoftu trafiło na Switcha i wciąga jak 4 lata temu
Reklama

Ciągle słyszę, że Sony szaleje z odświeżaniem swoich gier i pchaniem ich na PlayStation 4. Tymczasem "wspominkową" platformą okazuje się być Switch, na którym ląduje ostatnio coraz więcej gier sprzeda lat. Czy to źle? Nie, jeśli mowa o takich perełkach, jak Child of Light.

Child of Light było jedną z moich pierwszych gier uruchomionych na PlayStation 4. Stało się wtedy idealną odskocznią od większych tytułów, a po zobaczeniu napisów końcowych wrzuciłem produkcję Ubisoftu do szufladki z napisem "jedna z najlepszych i najbardziej poruszających przygód ostatnich lat". Child of Light nie jest jakąś tam zwyczajną platformówką z elementami japońskiego RPG, która wyleci z głowy tydzień po jej skończeniu. Sam jeszcze przez długie miesiące zasłuchiwałem się w przepiękną ścieżkę dźwiękową, a później planowałem odświeżenie tej opowieści. I dobrze, że poczekałem - Child of Light wydaje się wręcz stworzone dla Nintendo Switch, dlatego w ogóle nie dziwi mnie, że Ubisoft zdecydował się po tylu latach na wypuszczenie gry na kolejną platformę.

Reklama

Niesamowita, ujmująca opowieść

Biorąc pod uwagę, że Child of Light nie było tytułem na wyłączność na jakąkolwiek platformę, jest więcej niż pewne że już o tym tytule słyszeliście. Powtarzanie opisów sprzed lat nie ma więc większego sensu - moim zadaniem jest zachęcenie Was do zapoznania się z tą produkcją i z tym portem. Dlaczego? Bo jest świetna. Bo Child of Light w wersji przenośnej jest tym, czego szukałem - lata temu kombinowałem z Remote Play na Vicie, ale nie podobało mi się skalowanie grafiki, przez co uciekała gdzieś przyjemność z mobilnej zabawy. Tym razem jest dokładnie tak, jak być powinno.

Ale ok, bo miało być o opowieści. Child of Light dzieje się pod koniec XIX wieku, w grze wcielamy się w młodą austriacką księżniczkę Aurorę. Niestety dziewczynka umiera (czy aby na pewno?) i budzi się w tajemniczej krainie Lemuria. Nie jest to jednak miejscu spokojnego odpoczynku - bohaterka musi ocalić świat przed Królową Nocy. Zwiedzając czasami piękną, a czasami przerażającą krainę zżyjecie się z sympatyczną Aurorą, zrozumiecie jej smutek, radość i lęki, sami poczujecie chęć powrotu w ramiona kochanego ojca. To jedna z niewielu gier, która uderzyła w struny moich uczuć spychając na bok mechanikę zwiedzania i system walki. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale ta gra po prostu chwyta za serce - za to największe brawa dla twórców. Udało im się stworzyć ciekawą bohaterkę, równie ciekawy świat i tchnąć w tę produkcję emocje. Dodatkowo język, jakim opowiadana jest przygoda, to wręcz poezja, warto więc czasami zwrócić na rozmowy większą uwagę, potrafią zachwycić.

Zachwyca również oprawa. Piękne dwuwymiarowe tła, urocza animacja, a wszystko to okraszone niesamowitą muzyką autorstwa Coeur De Pirate, kanadyjskiej piosenkarki, która przepięknie operuje między innymi klawiszami pianina tworząc niesamowite, ujmujące melodie.

Child of Light na pierwszy rzut oka wydaje się platformówką, jednak dość szybko otrzymujemy moc latania, przez co system poruszania staje się eksploracją - a warto zwiedzać, szczególnie grając na wyższym poziomie trudności. Gra normalnie jest dość łatwa i dopiero na hardzie docenicie znajdźki i skupicie się na ulepszaniu.

System walki to hołd złożony japońskim grom RPG, choć twórcy nie poszli na łatwiznę i nie przenieśli znanego modelu walki 1:1. Starcia odbywają się w turach odliczanych paskiem czasu. Oznacza to, że na każdego przychodzi odpowiednia pora, ale sympatyczny świetlik którego poznajemy na początku przygody potrafi pomóc Aurorze przeszkadzając przeciwnikom - w konsekwencji czas czekania na ich ruch ulega wydłużeniu. W dalszej części opowieści to kluczowa umiejętność, bez której nie wygracie starć.

Reklama

Child of Light bardzo dobrze radzi sobie na Nintendo Switch, zarówno w trybie stacjonarnym, jak i przenośnym. Dzięki posiadaniu dwóch Joy-Conów oferuje lokalny tryb kooperacji - wtedy jeden z graczy przejmuje kontrolę nad Aurorą, drugi nad jej świecącym towarzyszem. Niestety role są z góry określone, przez co drugi gracz może się poczuć pomijany, ale polecam przynajmniej spróbować - wspólne poznawanie historii jest super. Gra na platformie Nintendo nie ma problemów z płynnością, na małym ekranie konsoli wszystko jest dobrze widoczne i dobrze skalowane (w przeciwieństwie do Remote Play z PS4 na PS Vita). Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że trwającą około 12 godzin przygodę można zabrać w podróż, tego najbardziej brakowało mi w 2014 roku. Co więcej to edycja ze wszystkimi wypuszczonymi dodatkami.

Reklama

Czy warto? Zdecydowanie tak, choć obawiam się, że większość z Was już tę piękną opowieść poznała. Wersja na Nintendo Switch to jednak świetna okazja by zagrać, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście lub przypomnieć sobie przygody Aurory, jeśli tak jak ja odkładaliście to w nieskończoność.

PS. Nie robię tego zbyt często, ale zachęcam do zapoznania się z całą ścieżką dźwiękową z gry. Znajdziecie ją na przykład w Spotify.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama