Autorem wpisu jest Jarosław Kopeć. Jak pisałem poprzednio, Bronisław Malinowski był porządnym badaczem. Możemy się od niego wiele nauczyć, nawet jeśl...
Bronisław Malinowski, mindware użytkownika i czy właściwie potrzebny mi ten nowy tablet
Rocznik 74. Pasjonat nowych technologii, kibic wsz...
Autorem wpisu jest Jarosław Kopeć.
Jak pisałem poprzednio, Bronisław Malinowski był porządnym badaczem. Możemy się od niego wiele nauczyć, nawet jeśli umiarkowanie interesuje nas kultura ludów dalekiej Oceanii.
DISCLAIMER: Zanim wskoczymy w antropologię „obcych” i odpowiemy na postawione we wcześniejszym tekście pytania o pornografię, Wikipedię i inne Trudne Sprawy, zajmijmy się sobą – nami jako osobami podłączonymi do Sieci.
Dwa akapity o przeszłości
W odróżnieniu od większości poprzedzających go antropologów Malinowski prowadził obserwacje uczestniczące – wchodził w badane kultury, obserwował ich praktyki, a potem kombinował, co mogą znaczyć.
Sprawiedliwie należy zauważyć, że zdarzali się i wcześniej badacze, którzy badali na miejscu, a nie z nosem w książkach wiele setek kilometrów od przedmiotu swojego zainteresowania (takich potocznie nazywamy „nie schodzącymi z werandy”). Choćby taki Frank Hamilton Cushing, który tak wczuł się w kulturę nowomeksykańskich Indian Zuni, że aż został ich kapłanem i dopiero po fakcie zorientował się, że sama jego obecność zmieniła kulturę, którą miał badać.
Pech chciał, że Cushing śmiertelnie zadławił się ością w kwietniu 1900 roku. Tyle honorowo, że „w terenie” – podczas badań w Maine.
Z warsztatowych tekstów Malinowskiego początkujący antropolog może nauczyć się kilku przydatnych rzeczy:
- Po pierwsze, badając obcą kulturę, powinniśmy zapewnić sobie bezpieczne schronienie, do którego będziemy mogli się udać, kiedy zorientujemy się, że dalsza obserwacja uczestnicząca powiedzie nas prosto w szpony szaleństwa. Jak wiemy, obcowanie z innymi kulturami doprowadza czasem do szału.
- Po drugie – trzeba znać język tubylców. Nie należy zdawać się na tłumaczy, którzy ciągle wszystko przekręcają.
- Po trzecie – trzeba wtopić się w badaną kulturę na tyle, żeby stać się jej neutralnym, możliwie niezauważalnym elementem (to tutaj chyba Cushingowi powinęła się noga; a może jednak w punkcie pierwszym?).
Oczywiście ważnych wskazówek jest w tekstach Malinowskiego więcej, ale na nasze potrzeby te trzy wystarczą. No bo popatrzmy, co Malinowski robi: analizuje i projektuje własny warsztat badawczy. Zadaje sobie pytania, jak właściwie powinien badać kulturę, jak powinien się wobec niej zachowywać. Zastanawia się, czy powinien trzymać się na dystans, czy jednak nie? A może trochę tak, trochę tak?
Jego metoda zakładała, że podczas obserwacji „w terenie” sporządzać należy systematyczne notatki, które potem staną się podstawą spójnych, skomponowanych prac naukowych. Może to brzmi dziwnie, ale wcześniej tak o tym nie myślano.
Skok w dziś
Podobną rozkminę nad swoim warsztatem badawczym podejmuje dr Paweł Frelik, który oprócz tego, że jest doskonałym amerykanistą zajmującym się literaturą science fiction i sztukami wizualnymi, prezesem amerykańskiego Science Fiction Research Association i tekściarzem Vadera, jest też... gadżeciarzem.
W swoim tekście zamieszczonym w zbiorze „Mindware. Technologie dialogu" Frelik zastanawia się nad tym, jak zmieniły się efekty jego pracy, od kiedy używa wszystkich nowoczesnych aplikacji dla naukowców. A musicie wiedzieć, że takich warsztatowych appek jest od groma.
Z czego korzysta Paweł Frelik? Wymienia między innymi DEVONThink, Evernote, GoodReader (iPad), Zotero, Delicious, TweetDeck, Instapaper, Tumblr, Wordpress i RSSOwl.
Poszczególne aplikacje służą do bycia na bieżąco z nowościami (RSS-y i tweety), do zbierania materiałów do późniejszego wykorzystania (Evernote, DEVONThink, Instapaper), do konstruowania własnych galerii (Tumblr) i do blogowania (albo wspólnej pracy nad tekstami naukowymi – Wordpress).
Frelik zauważa, że badacze z niektórych obszarów humanistyki (pisze akurat o literaturoznawcach zajmujących się fantastyką naukową) koncentrowali się przeważnie na dogłębnej analizie wąskich grup tekstów, zamiast patrzeć na szersze zbiory.
Model taki premiował więc długie artykuły analizujące pojedynczy motyw w dwu opowiadaniach, eseje poświęcone tropowi schodów i wertykalności w wybranym filmie oraz teorie, na przykład gatunków, formułowane na podstawie analizy ograniczonej liczby ich najwybitniejszych przedstawicieli.
Reklama
To drugie podejście – spoglądające na szersze zbiory i szukające cech występujących szerzej niż w wąskim korpusie tekstów – jest, zdaniem Frelika, dobrze już zakorzenione w naukach ścisłych czy przyrodniczych (ja dopisałbym jeszcze nauki społeczne), a w humanistyce dopiero zaczyna się pojawiać.
On sam zwraca uwagę, że przejście na drugi model – bardziej bazodanowy, mniej „głębinowy” – umożliwiły mu aplikacje, z których korzysta. To je nazywa mindware'em (pojęcie spajające tematykę całego tomu).
A są jakieś negatywy? Przede wszystkim jeden, który sam odczuwam:
przez większość czasu moja uwaga jest podzielona między lekturę a pragnienie wyciągnięcia z niej wszystkich potencjalnie potrzebnych informacji
Faktycznie, także moje czytanie dzisiaj polega na ekstrahowaniu z tekstów czystej treści. Często wściekam się, że przebrnąłem przez ciężki tekst tylko po to, żeby wynotować zdanie proste zbierające całość wniosków, które płyną z lektury, po drodze zdążyłem już umieścić poszczególne fragmenty w tysiącach kontekstów, wynotować cytaty „na wszelki wypadek” i ustawić całą konstelację tagów w Evernote.
Nawet pisząc ten tekst, dodałem do swojej bazy blisko dwadzieścia artykułów. Kiedy ja to wszystko przeczytam? Chyba nigdy.
Zbadaj siebie
Teraz znudzony czytelnik zadaje pytanie, co mnie to właściwie obchodzi.
Marshall McLuhan, znany kanadyjski medioznawca (znany do tego stopnia, że zaliczył gościnny występ u Woody'ego Allena) przekonywał, że medium jest przekazem. Prosto rzecz stawiając, chodziło mu o to, że medium – sposób jego działania, kontekst ekonomiczny, praktyka odbierania przekazów za jego pośrednictwem – wpływa na przekaz. McLuhan różnicował media według ich temperatury. Według jego teorii gorące media atakują przekazem totalnym, który nie zostawia pola do interpretacji, a media chłodne są ich przeciwieństwem – są lakoniczne, nie zagospodarowują wielu zmysłów, zostawiają duże pole do uzupełnienia przekazu przez odbiorcę.
McLuhan u Woody'ego Allena w „Annie Hall”.
Na odrobinę głębszym poziomie McLuhan przekonuje, że nasze media determinują nasz sposób obcowania z przekazem, również na poziomie społecznym.
McLuhan pisał kilka ładnych dekad temu, a samo medium rozumiał znacznie szerzej, niż rozumiemy je dzisiaj (były nim zarówno telewizja, jak i prąd czy pieniądze), dlatego darujmy sobie jego przykłady. Skupmy się na tym, że medium, czyli narzędzie do transmisji treści, wpływa na treść przekazu. W dalszej interpretacji możemy więc przyjąć, że korzystanie z danego medium wpływa też na produkcję treści, na przykład ołówkiem w notatniku piszemy inaczej niż na komputerze, w nowoczesnym edytorze tekstu. I to inaczej nie tylko pod względem stylistycznym, ale także merytorycznym – pisanie w punktach zmusza nas do myślenia w inny sposób niż pisanie ciągłym tekstem.
Skacząc więc do współczesności, możemy powiedzieć, że fakt, że korzystamy podczas pracy z Evernote'a albo piszemy na tablecie za pomocą stylusa, wpływa na nasz sposób rozumowania.
Aplikacje czy urządzenia, które są reklamowane jako pomoce w pracy kreatywnej, są zazwyczaj prezentowane jako wspomagacze produktywności. Ale wpływ, który wywierają na nasze praktyki, jest dalece bardziej złożony niż ten możliwy do ujęcia w spektrum wielkości produktywności.
Żeby odpowiedzieć na te pytania, proponuję taki układ:
- obserwujcie swoje własne praktyki korzystania z komputerów, telefonów, tabletów, wszystkich elektronicznych gadżetów, które macie pod ręką;
- jeśli pracujecie przy komputerach, zwróćcie uwagę czynności, które wykonujecie;
- odpowiedzcie na pytanie, do czego służą Wam poszczególne urządzenia, które macie do dyspozycji;
- na czym czytacie dłuższe teksty, na czym lepiej się Wam pracuje, na czym częściej się rozpraszacie, jaki jest Wasz stosunek do tekstu, który macie przed sobą.
Przeanalizujcie swoje własne praktyki. Obserwacja uczestnicząca samego siebie może przynieść bardzo ciekawe wnioski.
I może pomoże odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie potrzebuję tego nowego tabletu, czy może lepiej zostać przy zakurzonym pececie, który jest za słaby, żeby przeglądać na nim stronę za stroną. Albo czy na pewno chcę być ciągle on-line, czyli... ciągle w pracy?
Autor jest arabistą i kulturoznawcą zajmującym się antropologią nowoczesnych technologii. Prowadzi bloga Antropologia surfingu, na którym publikuje ćwierć-naukowe teksty poświęcone Internetowi opisywanemu z perspektywy humanistyczno-społecznej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu