Boeing Commercial Airplanes, dział zajmujący się samolotami pasażerskimi znalazł się na największym zakręcie w historii swojego istnienia. Dramat z 737 Max i epidemia Covid-19 szczególnie mocno dotykająca branżę lotniczą powodują, że pytania o przyszłość całej firmy pojawiają się coraz częściej. Niestety problemy nie omijają także drugiego kluczowego oddziału koncernu, czyli Boeing Defense, Space & Security. Niezwykle ważny dla jego wyników program budowy załogowej kapsuły dla NASA trapią spore jakościowe problemy, odsuwając w czasie możliwość załogowego lotu z jej użyciem.
Próbny niedolot
20 grudnia 2019 odbył się lot testowy kapsuły CST-100 Starliner, którego celem było przetestowanie wszystkich systemów i zadokowanie do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Niestety w czasie całej misji wystąpił szereg problemów, a w związku z błędami synchronizacji zegarów, Starliner nie wszedł w ogóle na właściwą orbitę. Manewry wymuszone przez to zdarzenie spowodowały, że zużyto zbyt wiele paliwa i musiano zrezygnować z próby dokowania.
Wystąpił też krytyczny błąd oprogramowania modułu serwisowego, który na szczęście został wykryty przez obsługę naziemną przed rozpoczęciem jego separacji od kapsuły. Gdyby go przegapiono, odrzucony moduł najprawdopodobniej uderzyłby w kapsułę i doprowadził do zniszczenia całego statku. Jakby tego było mało, w ciągu całej misji Starlinera trapił szeregu innych problemów, z których sporo dotyczyło tak ważnego elementu jak łączność.
Próbne loty służą co prawda temu, aby wyłapać potencjalne „niedoróbki” zanim wsadzi się do pojazdu ludzi, jednak skala i charakter tych błędów przekroczyła „oczekiwania” agencji. NASA zdecydowała się zmienić procedury nadzoru nad projektem Boeinga. Jak określono na konferencji podsumowującej misję, związku z Boeingiem były na tyle bliskie, że wierząc w ich doświadczenie, do analizy jego poczynań skierowano za mało ludzi. Znacznie bardziej „podejrzany” wydawał się Crew Dragon od SpaceX ze swoimi nowatorskimi metodami pracy i rozwoju. Jak wszyscy wiemy, pojazd z firmy Muska właśnie zawiózł pierwszych astronautów na ISS...
Jeśli ta sytuacja przypomina wam trochę sprawę Boeinga 737 Maxa i podejście agencji lotniczej FAA do jego certyfikacji, to macie rację, to ten sam fatalny mechanizm. Boeing, jak się wydaje, czuł się od dawna zbyt komfortowo i popadł w stagnację, a kiedy okazało się, że konkurencja odskakuje, próba panicznej pogoni skończyła się niedoróbkami stanowczo zbyt dużego kalibru. W kosmosie na szczęście obyło się bez ofiar, ale ze sporymi stratami finansowymi. Boeing już w kwietniu ogłosił, że przeprowadzi na własny koszt kolejny lot próbny w celu sprawdzenia, czy jego poprawki odniosły pożądany skutek. Odpisano z tego tytułu 410 mln dolarów.
Zmiany, zmiany, zmiany...
A zmian będzie niemało. Na wczorajszej konferencji NASA udostępniła wnioski z analiz, które przeprowadził niezależny zespół ekspertów po nieudanym locie Starlinera. Wydano rekomendację aż 80 różnych zmian w konstrukcji i oprogramowaniu tej kapsuły. Opinia publiczna nie poznała niestety szczegółów, ze względu na to, że rekomendacje zawierają dane zastrzeżone. Poinformowano tylko, że obejmują one nowe wymagania dla testów i symulacji, nowe wytyczne dla programistów, ulepszenia różnych procesów oraz szereg zmian organizacyjnych.
NASA ze swojej strony zatrudniła większą ilość specjalistów, którzy zajmą się „integracją” rozwiązań z Boeingiem. Być może przejmą też metodę pracy nad oprogramowaniem podobną do tej, którą stosuje SpaceX. Przeprowadzone mają też być badania w samych zakładach Boeinga, ale na chwilę obecną nie wiadomo kiedy, w Stanach mamy zaostrzenie epidemii.
Co jeśli Starliner zawiedzie?
Kolejna bezzałogowa misja będzie miała kolosalne znaczenie dla całego projektu. Przypomnijmy, że Crew Dragon z załogą jest właśnie na ISS i niedługo będzie kończył swoją misję. Jeśli wszystko pójdzie OK, jeszcze w tym roku NASA może go użyć do kolejnej. Starliner poleci próbnie najwcześniej pod koniec roku, a jeśli wtedy poszłoby coś nie tak, loty w 2021 r. staną pod znakiem zapytania. NASA co prawda wypowiada się bardzo ciepło o Boeingu i ich współpracy, podkreślając, że dwa typy pojazdów uważaja za potrzebne i bardzo rozwijające. Jeżeli jednak ten projekt dalej będzie tak niechlujny lub jak kto woli „pechowy”, to kto wie, czy nie skończy się to poszukiwaniami innego producenta. Gdzieś tam po cichu swoje robi przecież Blue Origin, a Lockheed Martin powinien przyśpieszać z Orionem.
Boeing będąc „tłustym kotem”, sam zapędził się do narożnika, a teraz musi się bardzo postarać, żeby ocalić resztki swojej reputacji. Recertyfikacja 737 Max i poprawa Starlinera odbywa się w tym samym czasie, to będą bardzo nerwowe miesiące w zarządzie Boeinga.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu