Czy Netflix jest najlepszym miejscem dla fana anime? Niekoniecznie. Co nie znaczy, że nie znajdziecie tam fajnych, wartych obejrzenia materiałów z tego gatunku. Świeżutki Blame! jest tego doskonałym przykładem.
Pierwotnie Blame! miał być filmem CGI, a jego powstanie zapowiedziano w 2007 roku. Ostatecznie studio, które nad nim pracowało - zbankrutowało. Na szczęście, bo w przeciwnym wypadku pewnie nie doczekalibyśmy się opisywanego dziś obrazu. Ostatecznie kinowy Blame! został zapowiedziany w 2015 roku - za sterami z Hiroyuki Seshita i Tsutomu Bihei oraz Sadayauki Murai. Za animację miało być odpowiedzialne Polygon Pictures, a film trafić na ekrany 20 maja tego roku. Choć „na ekrany” nie jest najlepszym określeniem, bowiem Blame! ukazał się jako Netflix original, czyli jest dostępny wyłącznie w sieciowej usłudze.
To tyle tytułem wstępu - Blame! bazuje na świetnej, dziesięciotomowej mandze z gatunku cyberpunk/science fiction. Androidy, cyborgi, postapokaliptyczna przyszłość, która w żaden sposób nie przypomina naszej codzienności. Akcja Blame! toczy się w ogromnej budowli, zwanej Miastem - ta prawdopodobnie zajmuje dużą część układu słonecznego. Skąd taka konstrukcja? Najprawdopodobniej miała być lekarstwem na przeludnienie. Zamysł był świetny, Miasto powstało dzięki maszynom, nad którymi pieczę sprawowali ludzie z genem sieciowym. W którymś momencie coś poszło nie tak, człowiek stracił kontrolę nad robotami, budowla zaczęła się rozrastać do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów, a systemy bezpieczeństwa postanowiły zająć się eliminacją ludzkości, biorąc ich za nielegalnych lokatorów.
Celowo streściłem opowieść, bowiem bez jakiejkolwiek znajomości historii możecie poczuć się podczas seansu Blame! trochę zagubieni. To film stworzony przede wszystkim dla osób mających chociaż minimalne pojęcie o tym uniwersum, rzuca bowiem widza od razu w sam środek akcji, nie tłumacząc zbyt wiele.
Blame! prezentuje się naprawdę nieźle pod względem wizualnym i dźwiękowym. Choć film opiera się w dużej mierze na dłuższych, trochę „leniwych” kadrach, to kiedy zaczyna się akcja, animacja staje się nagle bardzo dynamiczna, a sceny walki emocjonujące.
Zastanowiłby się natomiast, czy Blame! jest dobrym pomysłem na film przed snem. Ciężki, przytłaczający klimat z małą tylko iskierką nadziei - takie emocje powinny wywoływać filmy postapokaliptyczne, szczególnie te, w których maszyny polują na ludzi. Ale niekoniecznie tego szukacie przed snem - w razie czego ostrzegałem. W tym samym czasie Blame! próbuje na pokazać, że znajdujący się w beznadziejnej sytuacji mieszkańcy wioski starają się przeżyć, jednocześnie nie tracąc swojego człowieczeństwa. Jest i tajemniczy Killy, wokół którego kręci się praktycznie cały film. Bohater, o którego pochodzeniu dowiecie się dopiero w końcówce Blame! A to zachęca do zastanawiania się, skąd w zasadzie pochodzi, czego szuka, co tu robi?
Blame! nie ma szans na sukces i kultowość pokroju Ghost in the Shell czy Akiry. Cieszę się jednak, że Netflix ponownie inwestuje pieniądze w anime, nie zapominając, że przecież część klientów serwisu lubi japońską animację. Blame! to solidny film i warto poświęcić mu te niecałe dwie godziny. Niezależnie od tego, czy jesteście fanami anime, czy szukacie po prostu ciekawego, dobrego science-fiction, gdzie zamiast uśmiechu i radości twórcy serwują uczucie zaszczucia i beznadziei.
A jeśli po seansie Blame! będziecie mieli ochotę na więcej anime - koniecznie zobaczcie moje zestawienie dobrych anime w serwisie Netflix. I koniecznie przeczytajcie komentarze, znajdziecie tam kilka fajnych propozycji.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu