Recenzja

Recenzja Battlefield Hardline. Szukacie dobrego policyjnego FPS-a? Szukajcie dalej

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Battlefield Hardline. Szukacie dobrego policyjnego FPS-a? Szukajcie dalej
Reklama

Battlefield i Call of Duty tworzą obecnie swoisty duopol jeśli chodzi o FPS-y. Każdego roku dostajemy nową odsłonę, a przez minione lata wyeksploatowa...

Battlefield i Call of Duty tworzą obecnie swoisty duopol jeśli chodzi o FPS-y. Każdego roku dostajemy nową odsłonę, a przez minione lata wyeksploatowano do granic możliwości większość realiów: począwszy od II wojny światowej, przez zmagania w Wietnamie, a na współczesności oraz niedalekiej i dalekiej przyszłości skończywszy. Potrzeba czegoś nowego i świeżego przyczyniła się do powstania Battlefielda Hardline, za którego odpowiedzialne jest bardzo lubiane przeze mnie Visceral Games.

Reklama

Zabawa w policjantów i bandytów - tak w skrócie można opisać to, co dzieje się na ekranie po uruchomieniu Hardline. Twórcy porzucili niektóre pomysły i rozwiązania, idąc z konwencją w zupełnie innym kierunku. Czy to się opłaciło?

Czym Battlefield Hardline jest?

Jeśli chodzi o kampanię dla pojedynczego gracza Battlefield Hardline jest seriale o policjantach z Miami walczących z kartelami narkotykowymi. Wcielamy się w świeżo upieczonego detektywa Nicka Mendozę i bierzemy udział w rozciągniętej na 11 odcinków policyjnej sadze, którą z marszu pokochają fani takich filmów jak Bad Boys czy Elitarni (polecam!). Napięcie przez cały czas nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a klimat jest świetnie budowany przez krótkie scenki zapowiadające zawartość kolejnych odcinków. Zawartość ta niestety nie jest do końca taka, jak być powinna. Twórcy za mocno poszli w cutscenki, co momentami zabija akcję. Siedzę zatem przed monitorem gotowy do akcji, a zamiast tego oglądam kilkunastominutowe dialogi. Sam scenariusz również mocno kuleje i po pierwszym zachwycie brutalnie ściąga nas na ziemię. Główny bohater okazuje się miałki i bezbarwny, a postaciom mu towarzyszącym brakuje barwy.

Odpuśćmy zatem kampanię. Co czeka nas w multiplayerze? Tutaj sytuacja wygląda o wiele lepiej dzięki ciekawym i nietuzinkowym trybom zabawy. Napady na bank czy kradzieże aut, ratowanie zakładników czy ochrona VIP-ów czynią rozgrywkę bardziej barwną. Nie minę się chyba z prawdą, pisząc, ze to zdecydowanie największy atut Hardline'a. Sęk w tym, ze poza nim wszystko, co tutaj zobaczymy to po prostu klasyczne rozwiązania ubrane w świeżą skórkę i osadzone w nowej konwencji (inne bronie, inne pojazdy, inne scenerie  - tyle). Ta pozorna odmienność mnie bardzo przekonuje - szczególnie na mapach z mniejszą liczbą graczy (powiedzmy sobie szczerze, napad na 64 osoby to niezbyt trafny pomysł). Gdy jednak znika ta cała policyjna otoczka, zaczynamy mieć wrażenie, ze gramy w starego, dobrego Battlefielda 3 lub 4. Hardline czerpie tutaj od niego pełnymi garściami.

Widoczne jest to również w aspekcie rozwoju postaci, gdzie wprowadzono poszczególne profesje i możliwości rozwoju. Te niestety są mocniej ograniczone i wcielając się w przedstawiciela konkretnej profesji, zamykamy sobie dostęp do znacznej części uzbrojenia. Ogólne wyważenie i balans wydają się jednak dopracowane na tyle, by nie zachwiać rozgrywki. Mnie przynajmniej grało się naprawdę przyjemnie. Szczególnie, że w odróżnieniu od poprzednich części serii, nie było problemów z niedziałającymi serwerami.

A czym nie jest?

Jeżeli spojrzymy na Hardline od strony trybu dla pojedynczego gracza zobaczymy produkcję, która zdecydowanie nie zasługuje na słówko "Battlefield" w tytule. Gdy już przymkniemy oko na tego fabularnego potworka, którego bardzo duży potencjał został zmarnowany i rzucimy się w wir akcji strzelając na lewo i prawo do bandziorów szybko przyjdzie otrzeźwienie w postaci zamaszystego ciosu brudną szmatą w twarz. W Battlefield Hardline się nie strzela! To znaczy strzela, ale tylko w ostateczności. Przez większość kampanii nasza rola będzie się sprowadzała do cichej eliminacji przeciwników poprzez... aresztowanie. Wyciągamy zatem odznakę, a oni wszyscy posłusznie niczym baranki rzucają broń i czekają na skucie. Gorzej - stojący pięć metrów dalej, odwrócony kolega w ogóle nie reaguje na nasze okrzyki "Stój, policja! Rzuć broń!". Za to z całą pewnością usłyszałby rzuconą w okolicę łuskę pocisku, która ma odwrócić jego uwagę. Absurd. Nie masz już prawdziwych bandytów na tym świecie, ech. Pewnym urozmaiceniem jest konieczność trzymania aresztowanych przed skuciem na muszce, bo niepilnowany potrafią wyciągnąć z kabury pistolet i się postawić. Przy sprawnej grze zdarza się to jednak niezwykle rzadko. Efektywne wykorzystanie mechanizmu aresztowania, rzucanie łusek i oznaczanie wrogów skanerem policyjnym (który pokazuje nam ich ruch i pole widzenia) sprawia, że gra jest prosta niczym kaszka z mleczkiem. Szczególnie, że wrogowie są głupi i bezmyślni, a ich zachowanie nędznie oskryptowano. AI ponownie leży i kwiczy.

Aresztowanie to nie jedyny dodany do rozgrywki element. W trakcie zabawy będziemy też zbierać dowody, do czego posłuży nam wspomniany policyjny skaner. Spłycono jednak ten element do granic możliwości i sprowadzono jedynie do skanowania poukrywanych przedmiotów, do których i tak prowadzi nas strzałka. Sam skaner jest również wykorzystywany do identyfikowania przeciwników. W każdej misji mamy bowiem kilka postaci z listem gończym, które warto aresztować. W zamian otrzymamy dodatkowe punkty, za które odblokujemy nowe uzbrojenie. Możemy je wymieniać i modyfikować w porozrzucanych tu i ówdzie skrzynkach, co jest kompletnie bez sensu. Gra aż się prosi o stworzenie policyjnej zbrojowni, którą odwiedzalibyśmy między odcinkami.

Moim zdaniem tę grę można było śmiało wydać pod nazwą Hardline. Sęk w tym, że odbiłoby się to na wynikach sprzedaży. Zresztą tryb wieloosobowy dowodzi, że jednak tego Battlefields ukryto tutaj stosunkowo sporo. Można zatem tę produkcję traktować dwojako: Battlefield w multi i Hardline w single'u. Czy tylko ja widzę tutaj pewien dysonans? Najgorsze, że gdyby to ode mnie zależało, brałbym wyłącznie ten pierwszy element, a drugi omijał szerokim łukiem.

Reklama

Grafika i muzyka

Od strony wizualnej Battlefield Hardline prezentuje się dobrze, ale nie w każdym aspekcie. Wrażenie robią świetne modele postaci oraz fantastycznie zaprojektowane twarze bohaterów - jestem tutaj pod dużym wrażeniem. Efekt "wow!" wywołują też efekty świetlne oraz animacje i eksplozje - gdy akcja nabiera tempa zdecydowanie można to odczuć dzięki takim dopracowanym detalom. Niestety, dobre wrażenie psuje otoczenie, które chyba projektowano po łebkach. Jest ono zdecydowanie zbyt ubogie i proste - gładkie powierzchnie, puste ściany i nienagannie ustawione meble oraz sprzęty przywodzą raczej na myśl scenerie z Mirror's Edge a nie osadzonej we współczesności realistycznej (no, powiedzmy...) strzelanki.

Podobnie jak poprzednik, Battlefield Hardline działa w oparciu o silnik Frostbite, w którym już jakiś czas temu zaimplementowano wsparcie dla AMD Mantle. To sprawia, że w nowego Battlefielda mogą zagrać posiadacze nawet słabszych pecetów. Posiadacze najmocniejszych Radeonów jak np. R9 290X 8GB mogą natomiast wyciągnąć nawet 44,5 fps przy rozdzielczości 4K (wyniki na Intel Core i7 5960X, konkurencyjny GeForce GTX 980 wyciąga tutaj 43 kl./s). W rozdzielczości 2K słabszy Radeon R9 280X wyciąga z tym procesorem ponad 66 fpsów. To naprawdę solidne wyniki.

Reklama

Jeśli chodzi o udźwiękowienie, mam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony dostajemy koszmarny dubing, który katuje uszy i nijak pasuje do postaci. Z drugiej Hardline oferuje całkiem niezłą i klimatyczną muzykę, przyjemne odgłosy wystrzałów i eksplozji oraz wpadające w ucho inne efekty dźwiękowe. W odróżnieniu od grafiki tutaj skopano postaci, kiedy tło daje sobie naprawdę radę i świetnie dopełnia policyjną konwencję.

Tylko dla fanów

Batlefield Hardline to produkcja tylko i wyłącznie dla prawdziwych zapaleńców, którzy łykają wszystko z "Battlefield" w nazwie. Niestety nawet oni mogą poczuć się lekko rozczarowani, gdy trafią na miejskie pole bitwy, gdzie premiowane jest nie tyle strzelanie co subtelność i finezja eksponowane w oparach wszędobylskiego absurdu. Grę tak naprawdę ratuje multiplayer, którego esencją są świetne tryby rozgrywki. Gdyby nie one, otrzymalibyśmy tutaj jednak Battlefielda 4 zapakowanego w policyjno-bandziorski papierek. To trochę za mało, żeby stworzyć dobry produkt.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama