Jeśli jesteście wrażliwi na stereotypy płciowe to lepiej zaciśnijcie zęby – Barbie wyśmiewa je bez litości. Ale czy sprawiedliwie?
W tym roku oczy entuzjastów kina skierowane były na dwie wakacyjne premiery – Barbie i Oppenheimer. Filmy jakże odmienne, ale ze wspólnym mianownikiem w postaci ogromnego budżetu, wpompowanego w kampanię marketingową. Barbie, wypchane po brzegi aktorami znanymi z hollywoodzkich blockbusterów, debiutuje w kinach dopiero jutro, ale już dziś cieszy się fantastycznymi opiniami krytyków. Na potrzeby recenzji miałem okazję obejrzeć nowym film z Margot Robbie oraz Ryanem Goslingiem przed premierą, którą – nie ukrywam – wypatrywałem z niemałymi oczekiwaniami. Czy mogę podpisać się po pod zachwytami, spływającymi na film Grety Gerwig niczym róż na kreacje głównej bohaterki? I tak i nie, bo Barbie to tytuł wyjątkowy, ale niepozbawiony wad.
Beztroskie życie w Barbielandzie
Wybierając się na Barbie starałem się ograniczyć wiedzę na temat filmu do przedpremierowego zwiastuna, odcinając się od wszelkich przecieków i spoilerów, by dać się zaskoczyć i nie wyrabiać sobie przedwczesnej opinii. Zasiadając w fotelu spodziewałem się więc zabawnej w przerysowany sposób komedii z lekką nutą feministycznego zacięcia, bazującego na zabawie formą i nietuzinkowych umiejętnościach znanych aktorów. Okazało się jednak, że Barbie ma w istocie do przekazania ważną wiadomość i początkowo realizuje ten plan bardzo konsekwentnie, jednak im dalej w las, tym bardziej zbacza w stronę puszczania oczka do konkretnej grupy docelowej, odbiegając od początkowego uniwersalizmu przekazu. Zacznijmy jednak od początku.
Życie w Barbielandzie mogłoby wydawać się na pierwszy rzut oka wymarzoną utopią – oczywiście pod warunkiem postrzegania różu jako ulubionego koloru. Dzień zaczyna się tutaj od serdecznych uśmiechów, pożywnego śniadania i przejażdżki na plażę, by tam w gronie znajomych bawić się aż do wieczora, w oczekiwaniu na wystrzałową domówkę. Świat ten zdominowany jest przez kobiety, a w zasadzie przez lalki w różnych wariantach – mamy więc Barbie ogrodniczkę, Barbie laureatkę nagrody Nobla, Barbie prezydentkę i mógłbym wymieniać tak przez resztę tekstu, ale najważniejszą z Barbie jest Barbie… stereotypowa. W postać wciela się nie kto inny, jak urocza Margot Robbie i mówiąc szczerze, nie wyobrażam sobie lepszej aktorki do obsadzenia tej roli.
Life in plastic, it's fantastic
Margot świetnie bawi się konwencją swojej postaci – naiwnej, beztroskiej i nieco głupawej lalki, skupionej jedynie na własnych potrzebach. W Barbielandzie żyje jej się lekko i bezproblemowo, aż do momentu, gdy zaczynają dręczyć ją myśli o… śmierci. To dość nietypowe zjawisko w krainie pełnej szczęścia, ale ma swoje uzasadnienie. Dzieje się tak w momencie, gdy przebywająca w ludzkim świecie dziewczynka zaniedbuje swoją lalkę. To przekłada się też na wizualne aspekty Barbie, a na pogorszenie wyglądu bohaterka pozwolić sobie nie może – rusza więc w podróż do świata ludzi, by odnaleźć właścicielkę i ratować swój wizerunek.
Nieoczekiwanym towarzyszem podróży okazuje się Ken – nieszczęśliwie zakochany w Barbie egzemplarz plażowicza o aparycji modela, grany przez Ryana Goslinga. Wydawać by się mogło, że to postać stricte humorystyczna, ale w gruncie rzeczy to właśnie Ken jest tutaj postacią tragiczną. Rola Kenów jest bowiem w Barbielandzie ograniczona do minimum, bo to wszakże element zabawkowego uniwersum, skierowanego głównie do dziewczynek. Dotarły do mnie głosy, że Gosling nie do końca pasuje do tej roli, ale z tymi opiniami się nie zgodzę. Aktor podobnie jak odtwórczyni roli stereotypowej Barbie świadomie bawi się do bólu przerysowaną i ironiczną nieporadnością Kena. W przypadku obu postaci prawdziwe zderzenie z rzeczywistością następuje jednak dopiero po dotarciu do świata ludzi, gdzie role płciowe odwracają się o 180 stopni.
Dwie strony patriarchatu
Po krótkim epizodzie w wizualnie pięknym i dopieszczonym w najmniejszych szczegółach Barbielandzie akcja przenosi nas do wybrzeży USA. Ku zaskoczeniu bohaterów dominuje tam patriarchat, co wybitnie przypada do gustu Kenowi, ale Barbie tak mocno już nie cieszy. Okazuje się, że ideały Barbie są w świecie ludzi traktowane jako symbol seksizmu i uprzedmiotowienia kobiet co w bohaterce budzi niemały dysonans poznawczy. To samo można powiedzieć o Kenie, z tą różnicą, że postać grana przez Goslinga jest patriarchatem zafascynowana. Musicie bowiem wiedzieć, że w Barbielandzie potrzeby mężczyzn spychane są na najdalszy plan, a idea męskiej solidarności właściwie tam nie istnieje.
W tym miejscu film z głupiutkiej i na siłę sztucznej komedii stara się wejść w buty świadomego moralizatora. Zwraca uwagę na to, że w konflikcie płci nie ma wygranych – każda ze stron ulega krzywdzącym stereotypom, a odrzucenie i dyskryminacja dotyka nawet tych, którzy pod względem fizycznej prezencji nie mogą mieć sobie niczego do zarzucenia. Barbie stara się ostrzec widza, że radykalizacja poglądów jest tak samo zła, niezależnie od tego, czy u jej podstaw leży feminizm czy maskulinizm. Film przy okazji wyśmiewa typowo męskie i typowo kobiece przywary, choć można odnieść wrażenie, że w delikatny sposób opowiada się jednak po stronie płci pięknej.
Barbie gubi uniwersalność przekazu gdy akcja powraca do Barbielandu. Zainspirowany światem ludzi Ken dokonuje tam bowiem przewrotu i wraz z innymi Kenami wprowadza patriarchat, przedstawiony w filmie jako symbol zła wszelkiego. Wszystko to oczywiście w konwencji żartu i przerysowania, ale nie sposób pozbyć się wrażenia, że Greta Gerwig chciała postawić pod koniec filmu feministyczną „kropkę na i”. Wyidealizowany i pełen – bądź co bądź toksycznych – wzorców świat pięknych lalek Barbie odnosi zwycięstwo nad mężczyznami, przestawiając ich jako płeć zazdrosną, małostkową i nawiną. Chce jednak zaznaczyć, że Barbie nie kieruje ostrza osądu w konkretną stronę – w ostatecznym rozrachunku produkcja podkreśla wartość męskich uczuć i wrażliwości, ale jeśli umiecie czytać między wierszami, to dostrzeżecie tę delikatną szpilkę wbitą w męskość.
Wyjątkowa przygoda, w której po prostu trzeba wziać udział
Barbie okazało się filmem trudniejszym w ocenie, niż się początkowo spodziewałem. Jest to bowiem dzieło wyjątkowe w swej nietypowej formie, pełne lekkiego humoru, opartego na utartych stereotypach płciowych. To film świetnie zagrany i jeszcze lepiej zrealizowany pod względem technicznym – na pochwałę zasługuje zwłaszcza scenografia Barbielandu, ociekająca smaczkami i dopieszczona subtelnym CGI.
Nie chce oceniać go pod kątem ideologicznym, bo to indywidualna kwestia każdego widza, ale mam wrażenie, że wydźwięk końcowego morału mógł być jednak nieco inny, przez co wyszedłem z seansu odrobinę zmieszany. Ostatecznie jednak na Barbie bawiłem się naprawdę nieźle i bez wątpienia warto wybrać się do kina, poświęcając mu niespełna dwie godziny życia. To jednak z tych produkcji, o której będzie się dyskutować jeszcze długo po premierze, bo film celowo uderzył w tematykę, odbieraną przez widzów na swój własny, indywidualny sposób.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu