Autorem wpisu jest Andrzej Stachlewski Koncepcja starsza niż Facebook Nie od wczoraj wiadomo, że metoda „kija i marchewki” to prosty i tani spos...
Koncepcja starsza niż Facebook
Nie od wczoraj wiadomo, że metoda „kija i marchewki” to prosty i tani sposób motywowania ludzi do działania. Marchewkowa część już dłuższy czas wykorzystywana jest, przez ludzi od social media, przy rozkręcaniu społeczności i budowaniu silnego przywiązania do produktu. Wszelkiego rodzaju rankingi aktywności, listy wyników, statusy mentora, zasłużonego użytkownika, najbardziej cytowanego, najskuteczniejszego gracza, etc. znane są od lat z for internetowych czy też gier on-line.
Ostatnio stały się bardzo popularne dzięki aplikacjom na Facebooku. (Prawie każdy, chociaż raz widział, jak jego znajomy zbudował stodołę czy też wyhodował najładniejszą owcę w Farmville, za co na jego czy też jej Wallu pojawiała się symboliczna ikona, będąca odzwierciedleniem włożonego trudu.) Zdobywanie osiągnięć, kamieni milowych i high-score'ów, jest oczekiwaną przez wielu użytkowników funkcjonalnością mediów elektronicznych. Zresztą nie ma się co temu dziwić. Jest to koncepcja stara i silnie zakorzeniona w kulturze. (Pierwsze skojarzenie jakie mi przychodzi do głowy to odznaki harcerskie, naszywane po zdobyciu nowej umiejętności, zaraz po tym medale za osiągnięcia sportowe, itd.) Rozprzestrzenienie się jej masowo w świecie elektronicznym, przez osmozę z produktów kierowanych głównie do komputerowych geeków, było tylko kwestią czasu.
Z założenia, że tego typu mechaniki oczekują nie tylko zapaleńcy z bardzo wąskiej grupy odbiorców ale i przeciętni użytkownicy, wyszła firma badgeville.com (wystartowali we wrześniu 2010). Stworzyła ona aplikację umożliwiającą przedsiębiorstwom wdrażanie systemu odznak i trofeów serwisach internetowych. Czemu o tym piszę, zapytacie? Ot start-up jakich wiele. Ciekawy pomysł, który gdzieś już istniał i wreszcie został skutecznie zrealizowany. Wydawałoby się, że to nic specjalnego. Otóż mi spodobał się paradygmat myślenia o start-upie.
Bardzo, bardzo klasyczne podejście do biznesu
Zdaję sobie sprawę, że to co zaraz powiem to wyświechtany frazes, ale jednak to powiem. Wielu przedsiębiorcom nie przychodzi do głowy, że w działalności internetowej można być średniakiem i osiągać sukcesy. Zazwyczaj albo gubią się gdzieś w fantastycznych wizjach pomysłu na miarę Google2.0 albo robią coś tanim kosztem, byle by było, żeby dali pieniądze z 8.1, może kiedyś ruszy. Nieliczne jest grono tych, którzy od początku, od samego konceptu na biznes, sięgają po antyczną, arystotelesowską koncepcję złotego środka.
W Badgeville postawiono sobie prosty cel, bycie w środku stawki. Nie porywano się, na stworzenie wyrafinowanego informatycznie środowiska, oferującego mnogość opcji, a zarazem wymagającego implementacji na bardzo wysokim poziomie - kłopotliwego i zniechęcającego dla potencjalnych klientów. Nie chciano też powielać produktów szkieletowych, oferujących elastyczność i łatwość wdrożenia, ale wymagających zbyt dużej samodzielności oraz dochodzenia do wszystkiego metodą prób i błędów.
CEO Kriss Duggan, stwierdził najwidoczniej, że zawalczy o najszerszy segment rynku. Najsilniejszym kapitałowo i technologicznie pozostawił przecieranie nowych ścieżek i eksperymentowanie z nowinkami. Outsiderom zaś oddał resztki, niech sobie działają wśród klientów niewybrednych o małej wyobraźni. Sam zaś pokierował firmę na najliczniejszy, a zatem i najbardziej konkurencyjny (najtrudniejszy) mid-range i to był strzał w dziesiątkę. Firma zyskała 75 klientów w ciągu niespełna roku. W tym takich gigantów branży medialnej jak Universal czy NBC, ale i z zupełnie innej beczki, jedną z największych na świecie firm consultingowych - Deloitte.
Sam produkt okazał się skutecznym narzędziem dla marketingowców, zwiększając (wg danych Badgeville) ruch na stronach klientów o ponad 25% oraz intensyfikując zaangażowanie użytkowników o 40% - pomierzone wzrostem ilości treści dodawanych przez użytkowników. Rezultatem tego jest zastrzyk finansowy od inwestorów w wysokości 12 mln $ (z tej okazji, a jakże by inaczej, przygotowano okazyjną infografikę), który firma otrzymała kilka dni temu. Może wydawać się to mało w porównaniu z pieniędzmi jakie fundusze kapitałowe wpompowują w pękatą bańkę około-facebookową, ale dla start-upu o wąskiej strukturze (zaczynali od 4 pracowników – teraz jest ich 30) to wystarczająco dużo, żeby rozwijać skutecznie produkt.
Takie rzeczy, to tylko w Kalifornii...
Szczerze powiem, że z przyjemnością się czyta o takich firmach, które widzą od początku czym chcą być i potrafią fajnie podejść marketingowo i sprzedać pomysł „produktu dla każdego”. Jednocześnie ciśnie się na usta pytanie: „Czemu nasi internetowi biznesmeni, z ambicjami międzynarodowymi, nie próbują częściej wchodzić na szeroki rynek?” Co rusz wałkuje się temat nisz i innowacyjności. (Pewnie, w fazie powstawania firmy to najłatwiejszy sposób na pokonanie barier wejścia.) Rzadko jednak słyszy się o długofalowych koncepcjach. A ambicje są. Czasem nawet bardzo duże. (Odsyłam do niezliczonych wywiadów.) Tylko tych średniaków mało. Co wy na to? Możliwe tylko w Dolinie Krzemowej czy dałoby się i w Polsce?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu