Dantejskie sceny na promocji w sklepie Mi Store w Galerii Mokotów. Dzikie tłumy, szarpaniny, wyzwiska. Czy można było tego uniknąć?
Awantura na promocji Mi Store pokazała najgorszą twarz Polaków
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Kilka dni temu polską sieć obiegła informacja o promocji w jednym ze stacjonarnych sklepów Mi Store. W placówce w warszawskiej Galerii Mokotów miały się pojawić produkty w niezwykle atrakcyjnych cenach. Opaska Mi Band 4 za 9 złotych, Mi Note 10 przeceniony z 2499 złotych na 499 złotych czy oczyszczacz powietrza za 99 złotych. Niesamowicie niskie ceny, według reklamy ponad 1600 przecenionych produktów, największa obniżka miała wynosić aż 94%. Warunek był jeden - trzeba było nabyć towar w stacjonarnym sklepie, własnie we wspomnianej Galerii Mokotów. W tym samym sklepie, gdzie kilka dni wcześniej kupiłem ładowarkę bezprzewodową Xiaomi.
https://www.facebook.com/XiaomiPoland/photos/a.222144351535727/846223949127761/?type=3
Nawet nie przeszło mi przez myśl żeby pojawić się w tej placówce i przypolować na któryś produktów. Jakie były szanse na to, że towaru będzie na tyle dużo żeby zadowolić wszystkich chętnych? Zerowe. Co wskazywało, że pod sklepem, jeszcze przed otwarciem, pojawią się dzikie, żądne towarów tłumy? - wszystko.
Spełnił się najgorszy możliwy scenariusz
Kamil napisał o całej akcji wczoraj - w tekście Xiaomi nie ma szczęścia do promocji. Przejrzałem sieć, nagrania wideo z całego zamieszania i warto dodać tu kilka kwestii. Oczekujący na swoją kolej do zakupów krzyczeli, wariowali, rzucali się, bili z ochroną. Iście dantejskie sceny pokazujące najgorszą możliwą twarz Polaków.
Ale nie zrozumcie mnie źle - to nie jest tylko polska przypadłość. Takie same krzywe akcje dzieją się również w innych krajach, które miłośnicy wytykania "polaczkowatości" lubią nazywać cywilizowanymi krajami zachodu. Niemcy, Francja, USA - nie ma znaczenia, to się dzieje na całym świecie. Jakby ludziom na konkretnych promocjach przepalały się w głowach jakieś styki i włączały najbardziej dzikie instynkty. Pięsci, wyzwiska, przepychanki, byle tylko dorwać się do kasy.
Masakra i dramat.
Xiaomi nie jest bez winy, ale to nie oni nabroili
W oficjalnym oświadczeniu firmy czytamy "Liczba gości Mi Store w Galerii Mokotów przeszła nasze najśmielsze oczekiwania". Nic innego nie da się w takiej wiadomości napisać, ale serio? Nagłaśniane w mediach informacje o kosmicznie korzystnych promocjach musiały zebrać takie żniwo, szczególnie że na zwykłym otwarci Mi Store w Galerii Mokotów (29 listopada) było sporo ludzi. Fakt, pewnie nie spodziewali się aż takiego zamieszania, ale mając w pamięci walkę o torebki czy klapki w Lidlu raczej trudno nie zakładać najgorszego możliwego scenariusza.
Czy tacy są fani Xiaomi? Nie. Nie wierzę w to, że miłość do marki wywołuje w ludziach takie emocje. Moim zdaniem to coś zupełnie innego - chęć zarobienia. Szkoda, że nie da się oszacować kto w zasadzie przyszedł na stacjonarną promocję w warszawskim Mi Store. Gdybym miał jednak strzelać w ciemno, celowałbym w domorosłych biznesmenów, którzy liczyli na świetne łowy, by godzinę po powrocie do domu wystawić zakupione sprzęty na Allego i OLX. Cyk, cena 10% niższa niż w innych ofertach na serwisach i wszystko schodzi jak ciepłe bułeczki. Szczególnie, że mamy okres przedświąteczny i ludzie szukają prezentów dla bliskich. Szanse oczywiście były mizerne, bo ile tego sprzętu może być na małym magazynie na tyłach sklepu w galerii handlowej. Nie byłem akurat na zapleczu Mi Store w tak zwanym “GalMoku”, ale zaraz obok jest Samsung i miałem tę przyjemność. To nie są wielkie hale z pudłami pod sufit, uwierzcie mi.
Przeczytaj też: Recenzja Redmi Note 8 Pro
Tak się składa, że Galeria Mokotów to centrum handlowe, które odwiedzam najczęściej, pamiętam też pierwsze tygodnie po otwarciu. Nie jest to może najbardziej ekskluzywne sklepowe skupisko w Warszawie, ale klienteli bardzo daleko do tłumu, który nawiedził galerię w sobotni poranek w zasadzie paraliżując całe centrum. W tłumie ludziom włączyły się najgorsze instynkty i to ci, którzy pojawili się na promocji są winni całemu zajściu. Jasne - gdyby Xiaomi nie zrobiło promocji, byłby to zwykły sobotni, przedświąteczny poranek. Ale pracownicy sklepu nie podjudzali tłumu, nie robiły też tego władze centrum handlowego. Z ochroną jak to z ochroną, ciężko kogokolwiek usprawiedliwiać nie mając doświadczenia w tej branży, ale autentycznie współczuję im tego dnia. Nie pisali się na takie akcje i nijak się to ma do ich codzienności.
Jak można było tego uniknąć?
Odpowiedź jest prosta - nie organizując promocji. Jej zamysłem było uwidocznienie tego jednego konkretnego sklepu. Obawiam się jednak, że już na zawsze przylgnie do niego łatka tej afery. Skutkiem może być niechęć klientów, którzy pomyślą, że tego typu sceny dzieją się tam regularnie, tylko w mniejszej skali - a to nie zachęca. Nikt przecież nie chce uczestniczyć w takich akcjach idąc na zakupy. Może obniżka była za duża i lepiej zrobić 10%, ale faktycznie sprzedać towar niż strzelić 90% i musieć zamykać sklep od razu po jego otwarciu? Szczególnie, że od oficjalnego startu 29 listopada byłem tam 3 razy i nigdy Mi Store w Galerii Mokotów nie świecił pustkami. A najbezpieczniej po prostu robić promocje online, na przykład z odbiorem osobistym w konkretnym stacjonarnym sklepie. Odpowiednio się go wypozycjonuje w świadomości klientów i mediach piszących o promocjach - a kiedy towaru zbraknie, po prostu zakończy się sprzedaż na stronie. Bez rozbitych nosów, taranowania, blokowania całego centrum handlowego i starć z ochroną.
Jaka wynika z tej afery nauczka? Omijać tego typu stacjonarne promocje szerokim łukiem. I tak nic nie kupicie, a jedyne co przyniesiecie do domu to niepotrzebne emocje lub - co gorsze - siniaki.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu