Kilka dni temu Google osiągnęło historyczny sukces na giełdzie – za jedną akcję firmy płacono w pewnym momencie 750 dolarów. Ten wynik dziwi chyba nie...
Nadchodzi czas autonomicznych samochodów. Jedynym mankamentem jest... człowiek
Kilka dni temu Google osiągnęło historyczny sukces na giełdzie – za jedną akcję firmy płacono w pewnym momencie 750 dolarów. Ten wynik dziwi chyba niewiele osób – korporacja radzi sobie świetnie w segmencie wyszukiwarek i nic nie wskazuje na to, by miało się to niedługo zmienić, Android powoli osiąga pozycję hegemona sektora mobilnego, a w perspektywie są kolejne źródła zysku amerykańskiego giganta. W tym branża motoryzacyjna, z którą póki co niewiele osób kojarzy imperium Brina i Page’a. Tymczasem to właśnie samochodom firma poświęca coraz więcej uwagi.
Temat autonomicznego samochodu Google nie jest nowy – wspomina się o nim już od kilku lat, a testy prowadzone są przynajmniej od kilku kwartałów. Pojazdy, które biorą w nich udział (najczęściej Toyota Prius) podlegają licznym modyfikacjom ze strony amerykańskiego potentata i są wyposażane w całą masę elektroniki oraz specjalnie w tym celu stworzone oprogramowanie. Sprawa nie jest nowa i pewnie wielu z Was doskonale ją kojarzy. Dlaczego zatem poświęcam jej czas? Ponieważ Google wykonało kolejny krok w drodze do ostatecznego sukcesu ich projektu.
Gubernator stanu Kalifornia – Jerry Brown – podpisał wczoraj w siedzibie Google dokument, który poważnie przybliżył dzień wprowadzenia do powszechnego użytku autonomicznego samochodu. Kalifornijski Departament Pojazdów Mechanicznych (Department of Motor Vehicles) został zobowiązany, by do 1 stycznia 2015 roku określił warunki techniczne, jakie powinien spełniać samochód bez kierowcy. Na drogach publicznych tego słonecznego stanu pojawią się już niedługo testowe pojazdy Google, co z pewnością można uznać za spore wydarzenie. Co prawda, od jakiegoś czasu samochody internetowego giganta poruszają się po drogach Nevady (nad zmianą przepisów dyskutuje się już w kilku kolejnych stanach), ale ten stan kojarzy się (słusznie) z pustymi drogami. Do testów nadają się idealnie, lecz trudno na nich wykazać, jak produkt sprawdzi się przy dużym zagęszczeniu pojazdów na drodze. Pod tym względem Kalifornia jest regionem z innej bajki.
Do tej pory samochody Google pokonały już 500 tys. km i ponoć nie zaliczyły wpadki (czytałem gdzieś o jednej stłuczce, którą spowodował inny samochód). Jeżeli dobra passa utrzyma się na często uczęszczanych drogach Kalifornii, to Brin z satysfakcją będzie mógł powiedzieć, że się nie mylił. Współzałożyciel Google przyznał, iż maszyny nie są nieomylne i także mogą być przyczyną wypadków, ale jednocześnie podkreśla od jakiegoś czasu (z czym zgadza się wielu specjalistów i na dobrą sprawę trudno tu polemizować), że większość wypadów jest "dziełem" kierowców. Jeśli zatem wyeliminujemy czynnik ludzki, to poważnie ograniczymy liczbę wszelkiego typu stłuczek i tragicznych zdarzeń na drogach.
Samochody Google maja ponoć trafić do powszechnego użytku w ciągu najbliższych pięciu lat. Czy to się przyjmie? Przynajmniej kilka argumentów przemawia za tą koncepcją. Oprócz wspomnianej eliminacji ludzkich błędów, można mówić o wygodzie: jesteś zmęczony, wypiłeś, musisz skończyć projekt, nim dojedziesz do pracy – powierzasz kierowanie komputerowi i nie zwracasz uwagi na to, co dzieje się na drodze; należy także wspomnieć o oszczędzaniu paliwa (zarówno za sprawą wydajnej jazdy, jak i możliwości łączenia się samochodów w "łańcuchy", ograniczające zużycie paliwa i rozładowujące korki) oraz czasu (zapewne niejednokrotnie próbowaliście bezskutecznie znaleźć miejsce do parkowania i krążyliście przez kilkanaście-kilkadziesiąt minut w poszukiwaniu jakiejś luki. Teraz możecie wysiąść z samochodu, a on będzie sobie radził sam… Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka plusów. A co z wadami?
Podstawowym jest chyba kwestia zaufania do innych kierowców i powszechność tego projektu. Gdyby wszyscy poruszali się pojazdami tego typu, to sprawy by nie było – nie musisz się obawiać, że w twój samochód wjedzie inny pojazd, bo oba są naszpikowane elektroniką i prawdopodobieństwo kolizji jest bardzo małe. Z samochodami prowadzonymi przez innych ludzi sprawa nie jest jednak tak oczywista. Przecież znajdzie się olbrzymia grupa osób, które nigdy nie zrezygnują z prowadzenia samochodu, bo po prostu to lubią. Część z nich pewnie świetnie jeździ i uważa na innych, ale są i tacy, którzy mogą "rozmontować" projekt Google już w pierwszym miesiącu powszechnego użytkowania. Zastanawia także temat ubezpieczeń. Jeśli weźmiemy pod uwagę, jak wygląda w USA kwestia pozwów i przyjmiemy, że Google lub producenci samochodów popełniliby jakiś błąd, skutkujący np. karambolem, to można przyjąć, iż pokrzywdzeni mogliby się domagać ogromnych odszkodowań. Jednocześnie ludzie zwątpiliby w koncepcję autonomicznych pojazdów i projekt stanąłby pod wielkim znakiem zapytania.
Sprawa jest zatem bardzo ciekawa i warto się jej przyglądać (a nawet kibicować przedsięwzięciu), ale jednocześnie pozostaje wiele kwestii, które nakazują podchodzić z dystansem do propozycji Google. Entuzjazm pana Brina może w tym przypadku nie wystarczyć.
Źródła zdjęć: CNET, technology-digital.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu