Filmy

Co by było gdyby... "The Walking Dead" działo się w Polsce? Apokaliptyczna wizja po słowiańsku

Krzysztof Kurdyła
Co by było gdyby... "The Walking Dead" działo się w Polsce? Apokaliptyczna wizja po słowiańsku
Reklama

Przy okazji koronawirusowej kwarantanny wszyscy rzuciliśmy się do nadrabiania zaległości filmowo-serialowych. Nic dziwnego, że rekordy biją produkcje związane z katastrofalnymi epidemiami, w tym takimi, w których choroba przemienia dotkniętych nią ludzi w krwawe bestie. Utrwalony w popkulturze obraz ludzi próbujących przeżyć w takim świecie jest najczęściej dostosowany do amerykańskich warunków. Bohaterowie mają broń, amunicję, pick-upy, potężne markety wypełnione jedzeniem o długich terminach ważności. W Polsce jest w wielu punktach zupełnie inaczej. 

Tereny zabudowane przez następne 50 km

Po pierwsze, musimy zdać Sobie sprawę z tego, że Polska ma ponad czterokrotnie większą gęstość zaludnienia niż Stany Zjednoczonego, a do tego bardzo niezbyt mądry styl rozbudowy wsi i miasteczek. Większość z naszych pozautostradowych dróg, może poza ścianą wschodnią, jest dość gęsto otoczona zabudową. Taktyka znana choćby z „Walking Dead”, przemieszczania się dobrymi drogami poza terenami zabudowanymi, a odwiedzanie tychże tylko w celu zaopatrzenia, średnio się u nas sprawdzi. Do tego, zwarte miasteczka typu amerykańskiego czy niemieckiego są łatwiejsze w penetracji, jeśli poszukujemy na przykład jakiegoś sklepu czy marketu do przeszukania. Konia z rzędem temu, kto przekraczając granicę jednej z najdłuższych wsi w Polsce, Sułoszowej będzie w stanie przewidzieć, gdzie znajdują się miejsca warte poszukiwania.

Reklama


Mapy, mapy i jeszcze raz mapy

Podstawą do tego, aby odnaleźć się w naszym kraju, byłyby porządnie działające mapy, oczywiście pracujące offline i bez GPS. Jeśli tego nie zabezpieczymy, szybko znajdziemy się w sytuacji takiej, jak polska armia w 1939 r., będziemy błądzić po omacku. Pomimo całej toporności tego rozwiązania, najlepiej skorzystać z jakiegoś w miarę otwatego na aplikacje firm trzecich urządzenia z Windows CE na pokładzie. Bezwzględnie powinniśmy doposażyć je w mapy topograficzne, używane przez offroadowców, takie jak OziExplorerCE. Jednocześnie klasyczna nawigacja przyda nam się do namierzania stacji benzynowych. Zbackupowane bazy Google i OpenStreetMap na komputerze i telefonach pomogą wyszukiwać sklepy, fabryki i inne miejsca, w których będziemy poszukiwać zapasów. Należy pamiętać, aby przy przeszukiwaniu ruin pobliskiego sklepu z elektroniką wyposażyć się w powerbanki oraz ładowarki samochodowe, dzięki którym utrzymamy elektronikę przy życiu.

Dobrze byłoby też skołować sobie jakieś przenośne panele fotowoltaiczne. O ile w Stanach Zjednoczonych, ze względu na korzystanie z energii atomowej można liczyć, że przez jakiś czas zasilanie będzie dostępne, u nas elektrownie węglowe padną bardzo szybko. Dlatego też nie wolno zignorować nam papierowego „backupu”. Porządny atlas samochodowy i klasyczny kompas to podstawa. Elektronice, zwłaszcza takiej jak produkuje się obecnie, nie można na dłużej zaufać.

Czy ktoś wie jak tu wymienić baterię?

Tutaj dochodzimy do kwestii wyboru komputera. Nie będzie nam potrzebny smukły sprzęt z wysokiej rozdzielczości ekranem i wbudowaną na stałe baterią. Priorytetem będzie mocna fizyczna konstrukcja oraz wymienne baterie, które w przyszłości w miarę łatwo będzie dało się zastąpić jakimiś samoróbkami. Odpadają z tego powodu wszystkie komputery premium w stylu MacBooków czy Surface. Świętym grallem byłyby pancerne laptopy Panasonic Toughbook, ale z racji niskiej popularności ciężko raczej byłoby je zdobyć. Z popularnych sprzętów najlepiej nadawały by się chyba znane z wytrzymałości i bazowej wodoodporności ThinkPady. Warto pomyśleć też o smartfonach typu CAT czy Hammer, nawet jeśli sieć przestanie działać możemy mieć na nich backup map i inne przydatne w terenie informacje. Porzućcie też smartwatche i poszukajcie porządnych, wytrzymałych zegarków, najlepiej z solarnym zasilaniem, takich jak G-Shocki od Casio. Ciężko będzie pamiętać o codziennym ładowaniu Apple Watcha, gdy wokół szwendają się nieumarli.


Na komputer w pierwszej kolejności powinniśmy zbackupować wspomniane mapy Google, OpenStreet Map w wersjach offline. Następnie zadbajmy o maksymalną ilość książek, zwłaszcza takich które pozwolą nam uzupełniać wiedzę potrzebną w nowym, gorszym świecie. Literatura edukacyjna także powinna się przydać, zwłaszcza jeśli mamy dzieci. Apokalipsa, nie apokalipsa - uczyć się muszą. Niegłupim pomysłem byłoby zaopatrzenie się w kilka lekkich, prostych konstrukcyjnie i nie wymagających dużego zużycia prądu czytników książek.

Już na początku kataklizmu powinniśmy się zabrać za zrzucanie maksymalnie dużej ilości survivalowych i prepersowskich poradników z YouTuba. Nigdy nie wiadomo jak długo wytrzyma sieć w takich warunkach, a wiedza jak rozpalić ognisko przy pomocy jednej zapałki czy zagotować wodę bez użycia naczyń może nam się w niedługim czasie okazać przydatna.

Samochody za darmo, a wyboru nie ma

Kolejny dylematem, przed jakim staniemy, jest wybranie środka transportu. W obliczu dużej katastrofy, mocno przetrzebiającej lokalną populację, na ulicach miast i poboczach dróg będziemy mieli całkiem duży wybór wszelkiej maści pojazdów. Jak już wspomniałem z racji charakteru polskiej zabudowy większość normalnych dróg byłaby opanowane przez zombie.W miarę możliwości powinniśmy więc korzystać z dróg leśnych i polnych. To powoduje, że najbardziej cennymi środkami transportu staną się SUV-y a przede wszystkim prawdziwe terenówki.

Reklama

Trzeba się liczyć także z tym, że w miarę upływającego czasu, coraz trudniej będzie utrzymać samochody w dobrym stanie technicznym. Paliwo ściągane z niedziałających stacji i samochodów będzie coraz bardziej zanieczyszczone. Samochody często poruszające się po bezdrożach zużywają się znacznie szybciej. Nie można też zapomnieć, że budowane dzisiaj samochody mają problemy związane z jakością elektroniki oraz dużą ilością intencjonalnie słabych elementów, na których mają zarabiać przede wszystkim serwisy.


Reklama

Pozostaje wybrać jedną z dwu podstawowych taktyk, zmieniać pojazdy, gdy poprzednik się zepsuje lub poszukać relatywnie prostego samochodu, który w dużym zakresie sami jesteśmy w stanie połatać. Pierwsza opcja ma tę wadę, że w przypadku awarii możemy nie znaleźć pod ręką nic nadającego się do dalszego użytku. Niczego konkretnego się też, w zakresie naszego pojazdu, nie nauczymy. Wybierając drugą drogę, ograniczamy się do samochodów mocno niewygodnych, częściej mających drobne awarie. Jednak możliwość nauczenia się takiego samochodu i nazwijmy to jego „krytyczna niezawodność” powinna nam te niedogodności z nawiązką wynagrodzić. W Stanach ocaleńcy mają pod tym względem ogromną przewagę, tam jest naprawdę dużo dzielnych terenowo i trwałych pick-upów czy terenówek. U nas można liczyć co najwyżej na mającego napęd na przód Dustera, pomimo względnej prostoty i tak wyposażonego w wielopunktowe wtryski i inną elektronikę.

Większości osób przychodzą teraz na myśl powszechnie uznawane za najlepsze terenówki samochody typu Toyota Land Cruiser, Hilux czy Mitshubishi Pajero. Faktycznie, to doskonałe pojazdy w teren, ale niestety w nowszych wersjach wymagające w wielu miejscach nowoczesnego serwisu i oryginalnych części. Wielopunktowe wtryski, skomplikowane silniki to wszystko może taki samochód w warunkach kataklizmu zombie bardzo szybko uziemić. Gdybym osobiście miał wybierać spośród samochodów dostępnych w Polsce, wybrałbym… Ładę Nivę. Samochód z zasady bardzo prosty, mający wytrzymać w ciężkich warunkach i łatwy w garażowej naprawie. Najlepiej byłoby znaleźć starszy egzemplarz, wyposażony w gaźnik, który dawał by znacznie większą nadzieję na przetrwanie jazdy na coraz gorszym jakościowo paliwie.

Drugim samochodem godnym rozważenia jest Suzuki Vitara, autko trochę bardziej skomplikowane, ale dość popularne. Daje to nadzieję, że będzie można w miarę łatwo znaleźć dawców części. Część elementów da się też w miarę prosto naprawić przy użyciu prymitywnych standardów znanych z Łady. Jednocześnie oba te samochody mają ogromną przewagę nad jeszcze bardziej prymitywnymi pojazdami typu UAZ, zużywają znacznie mniejszą ilość paliwa. Na każdym kroku trzeba pamiętać przecież o stale kurczących się zasobach. Należy też zrobić wszystko, aby dostać w swoje ręce porządny zestaw CB Radio. W krótkim czasie stanie się to jedyną dostępną droga komunikacji na większe odległości.


Po kilku latach od upadku cywilizacji na chodzie pozostałyby już tylko najprostsze i najstarsze samochody. Kto wie czy idący pieszo ocaleńcy nie wzdychaliby z zazdrością, gdyby mijał ich jakiś podrutowany, dwusuwowy Wartburg.

Reklama

Powstanie czy apokalipsa, Polacy jak zwykle bez broni

Ostatnim punktem naszych rozważań survivalowych jest sprawa najbardziej kontrowersyjna, czyli broń. Jak uczy nas Hollywood, broń w takich czasach przydaje się nie tylko do obrony przed zombie czy do zdobywania pożywienia, ale także do ochrony przed najgroźniejszym przeciwnikiem, zdegenerowanymi przedstawicielami homo sapiens. W Stanach sytuacja jest prosta, ze względu na powszechność posiadania, w pierwszych latach zaopatrzenie w broń i amunicję nie będzie stanowiło by żadnego problemu. Twórcy „Walking Dead” aby udramatyzować sytuację, często musieli naciągać sytuację, stawiając brak amunicji jako problem dla swoich bohaterów. W amerykańskiej rzeczywistości nic takiego przez dłuższy czas nie miałoby miejsca.

W Polsce broń palna jest rzadkością, nie ma też zbyt wielu miejsc w których można by się zaopatrzyć w amunicję. Gdyby jednak w czasie jakiegoś rekonesansu, udałoby się nam znaleźć nie do końca splądrowany sklep z bronią czy zbrojownię, powinniśmy przede wszystkim szukać broni do ochrony w kalibrze pistoletowym 9 mm Para, pośrednim 5,56 mm NATO, względnie 5,45 mm do broni poradzieckiej. Przede wszystkim szukałbym jednak karabinku na sportową amunicję bocznego zapłonu .22 LR.


Amunicja 9 mm jest powszechnie używana przez wojsko, policję i wszelkiego typu służby posiadające prawo do noszenie broni. Jest też zdecydowanie najpopularniejszym „poważnym” typem amunicji wśród prywatnych posiadaczy broni. Najbardziej uniwersalnym typem broni korzystającym z tej amunicji byłby polski Glauberyt lub czeski Skorpion. Nie są przesadnie duże, ale mają dłuższą linię celowania niż zwykłe pistolety co pozwalałby prowadzić celniejszy ogień na dalsze odległości. A oszczędzanie amunicji jest podobnie ważne jak dbani o stan paliwa w samochodzie.

Podobnie sprawa wygląda z amunicją .22LR. W realiach naszego kraju będzie relatywnie łatwa do znalezieni w większej ilości. Do tego jest lekka, podobnie jak sama broń i wbrew „zabawkowej” opinii nadaje się do polowań, szczególnie na drobną zwierzynę. Wraz z kurczącymi się zapasami ze zniszczonych sklepów, taki karabinek może okazać się kluczowym elementem umożliwiającym zdobywanie świeżego pożywienia. Broń kalibru 9 mm, lepiej będzie nadawała się do samoobrony. Amunicja wojskowa nadaje się do obu zastosowań, ale trzeba pamiętać że punktów w których można się w nią zaopatrzyć w odpowiedniej ilości będzie mniej, a zarówno broń i amunicja będą znacznie cięższe.


Z powodu niewielkiej ilości źródeł amunicji w naszym kraju, podobnie jak przy samochodach, prymitywizm może być naszym najlepszym przyjacielem. Warto więc poszukać w trakcie eskapad za zaopatrzeniem broni czarnoprochowej. W jej przypadku zarówno proch, jak i kule jesteśmy w stanie wyprodukować sami, nawet w bardzo prymitywnych warunkach. Co więcej, jest to łatwiejsze niż produkcja dobrze wyważonych strzał czy bełtów do broni cięciwowej. Dochodząc do tego punktu, jeśli oczami wyobraźni widzicie się biegającego z kuszą bloczkową, niczym Daryl z „Walking Dead”, muszę Was zmartwić. Kusze w Polsce będzie trudniej znaleźć niż broń palną. Długi czas w ogóle nie dało się uzyskać na nią zezwolenia, a i dziś jest to trudniejsze niż na jakiegoś Glocka. Jedyną realną opcją na jej zdobycie, byłaby wyprawa do Czech, gdzie jest ich bardzo dużo. W przypadku braku broni palnej pozostaje więc poszukać łuku bloczkowego, ale należy pamiętać, że nauka strzelania z niego jest znacznie cięższa niż w przypadku broni palnej czy kuszy. Cała reszta będzie musiała nauczyć się robić wnyki i pułapki, jeśli nie będzie chciała przejść na ścisły wegetarianizm.

Na tym zakończę tę wyprawę w rejony znane z „Walking Dead”. Jak widzicie, nakręcenie podobnego serialu w polskich warunkach byłoby znacznie trudniejsze, gdyż większość scen akcji musiałaby być mniej spektakularna. Ale ciekawi mnie jak Wy, zapewne po obejrzeniu w ostatnim czasie co najmniej kilku katastroficznych filmów podeszlibyście do tematu? Jaki samochód byście wybrali, jaką strategię przeżycia byście przyjęli w świecie bez Netflixa, HBO ale i ciepłej wody? Chętnych zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama