Felietony

Androidowa frustracja

Grzegorz Marczak
Androidowa frustracja
Reklama

Autorem tekstu jest Paweł Kuflikowski Każda polemika na temat systemów iOS i Android sprowadza się prędzej czy później do stwierdzenia, że Android ...

Autorem tekstu jest Paweł Kuflikowski

Reklama

Każda polemika na temat systemów iOS i Android sprowadza się prędzej czy później do stwierdzenia, że Android jest dla biedaków, których nie stać na produkty z ugryzionym jabłkiem. W każdym, nawet najbardziej oklepanym stwierdzeniu, jest odrobina prawdy. Patrząc na ofertę Apple (5 generacji x wersje zależne od wielkości pamięci) i zestawiając to z ponad pięciuset modelami dziś dostępnych aparatów z systemem Android można dojść do wniosku, że niestety od przybytku głowa boli i wspomniana mnogość jest jedną z przyczyn tytułowej frustracji.

Dylemat

Apple stawia przed użytkownikiem prosty wybór – wybierasz generację,  pojemność i zrobione. Płacisz sporo, ale w zamian dostajesz system, który w 99% przypadków będzie działał niezawodnie i płynnie. Czyli de facto mamy smartfon, który jest i fon i smart w każdym calu, a użytkownik, nawet jeśli nie jest appkomaniakiem, to i tak będzie zadowolony z tego co dostaje.

W przypadku Androida sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Od momentu wprowadzenia na rynek systemu Android światło dzienne ujrzało ponad tysiąc różnych modeli urządzeń, z czego połowa została już wycofana ze sprzedaży. Jak w tej sytuacji ma odnaleźć się użytkownik, czym kierować wybierając smartfona? Część osób wybiera produkty Apple, ale dla większości istotna jest także, a może nawet przede wszystkim cena. Dlatego większość idzie ślepo za rekomendacją sprzedawcy w sklepie czy salonie sprzedaży operatora. Spora też część klientów wyboru dokonuje przez infolinię nie widząc na oczy sprzętu, na który się decyduje. Można retorycznie zapytać, czy to takie ważne – przecież to tylko „telefon z wbudowanym” komputerem?

Świadomość

Pewnie dla większości czytelników Antyweb wybór jest zdecydowanie bardziej świadomy – nie bez powodu interesują się technologiami. Nie zawsze to jednak wystarcza. Nie uważam się za technologicznego analfabetę, ale sam niestety naciąłem się przy wyborze aparatu z Androidem – i ta historia jest właśnie pretekstem do napisania tego tekstu.

Jestem osobą żyjącą dość aktywnie, uprawiam sport – w tym kolarstwo górskie, przez które dosłownie utopiłem już nie jeden, a trzy telefony. Dlatego decydując się na kolejny i chcąc jednocześnie mieć smartfona miałem ograniczony wybór, bo zależało mi na tym, by telefon miał certyfikat IP67. W tamtym momencie, mniej więcej pół roku temu, do wyboru miałem tak naprawdę trzy modele – Xperia active, Motorola Defy i Samsung Xcover, na którego to się zdecydowałem – przeważyła cena, wzornictwo, wielkość ekranu i najwyższa odporność z trzech wspomnianych modeli. Moje wcześniejsze doświadczenia ze smartfonami były głównie teoretyczne, bo w praktyce po dziś dzień mam Nokię E7 (fizyczna klawiatura FTW!) i HTC HD (stare czasy - WM 6.1), i o ile Nokia E7 jest smarftonem, to w związku ze zmianami w Nokii system Symbian został mocno zapomniany. Wspomniane dwa telefony są moimi służbowymi, teraz potrzebowałem coś do prywatnego użytku. Bezkompromisowego użytku.

Frustracja – od APP2SD do root’a

Wyszedłem z założenia, że skoro dany producent, i to nie byle jaki – Samsung – w przyszłym roku deklaruje sprzedaż 390 milionów smartfonów, to wszystko będzie jak należy. Z zakupem trochę zwlekałem licząc, że może na naszym albo chociaż europejskim rynku pojawi się Rugby Smart, ale niestety się nie doczekałem. W końcu dokonałem zakupu i zabawa się rozpoczęła. Podpięcie konta Google / Gmail, FB, Foursquare, Google+, Endomondo, Angry Birds, Fruit Ninja i … zonk jak na poniższym obrazku:


Reklama

Czym prędzej zakupiłem kartę microSD 32 GB z nadzieją, że rozwiąże mój problem. Samsung Xcover ma tylko 150 MB tzw. storage memory. Część aplikacji z pomocą systemowego APP2SD udało się przenieść, ale niestety nie wszystkie tę funkcję obsługują. Google dał mi jedyną słuszną odpowiedź – Root i Link2SD. W międzyczasie jednak obciążenie telefonu było na tyle duże, że włączenie podstawowych aplikacji takich jak telefon czy wiadomości oznaczało kilkusekundowe oczekiwanie. Z czasem przyszły też trudności z odbieraniem połączeń – telefon potrafił dzwonić, ale ekran umożliwiający odbiór pojawiał się z dużym opóźnieniem.

Zrootowanie telefonu okazało się banalne – akurat dla większości, jeśli nie wszystkich Samsungów jest jedna paczka, którą uzyskuje się roota, a drugą można w razie potrzeby zrobić unroota. Najlepiej jest robić go na czystym telefonie, i potem każdą kolejną aplikację od razu przenosić na kartę SD za pomocą Link2SD. W efekcie większość pamięci w telefonie jest cały czas wolna – to jest plus, minusem niestety jest fakt, że aplikacje przeniesione za pomocą Link2SD na kartę działają wyraźnie wolniej. Spora uciążliwość, z każdym kolejnym razem coraz bardziej frustrująca. Dlatego też wielu z moich znajomych, którzy zdecydowali się na przejście z telefonu na smarfona, a wyboru dokonali w sposób mało świadomy, zmaga się z niekończącą się frustracją wynikającą a to z braku pamięci, a to mocy obliczeniowych. I to właśnie jest zasadnicza bolączka sporej liczby smartfonów z systemem Android – tworzą iluzję, że mamy smartfona, który przez słabe parametry wcale nie jest smart, a fon w nim jest mocno upośledzony.

Reklama

Powyższe doświadczenia zapewne brzmią dość niedorzecznie dla użytkowników topowych urządzeń, takich jak chociażby Samsung Galaxy II/III, Xperia P czy HTC X, których parametry i moc obliczeniowa nie daje powodów do narzekania. Jednak i Ci, którzy posiadają najwyższe modele mają powody do narzekania.


Era Nexusa

Jan w jednym z ostatnich swoich tekstów postawił pytanie o zdominowanie rynku Androida przez smartfony i tablety spod znaku Nexus. Z jednej strony jeśli spojrzymy na dynamiczny wzrost aktywacji urządzeń z Androidem i niekończące się problemy z dostępnością najnowszego Nexusa 4 to trudno mówić o możliwości zmiany udziałów tego ostatniego na niekorzyść innych producentów. Z drugiej strony jest coraz większa liczba użytkowników, którzy są niezadowoleni, że aktualizacje na ich urządzenia lądują z dużym opóźnieniem. Przyczyny są dwie – opieszałość producentów, którzy liczą, że zwłoka pchnie część klientów do kupna nowych wersji sprzętu oraz jeszcze większa nawet nie opieszałość, a ignorancja operatorów sieci, którzy łapiąc klienta na umowę zapominają o nim na kolejne dwa czy trzy lata (w zależności od długości trwania umowy).

Tutaj na scenę wchodzi Google, który zaczyna iść drogą Apple – nie tylko soft, ale i sprzęt. Podobną drogę zdaje się obierać Microsoft z urządzeniami z W8 – chociażby Surface.

Niektórzy mogą pamiętać pierwsze teksty Grzegorza na Antyweb o G1, potem był Nexus One, aż wreszcie po umiarkowanych próbach przyszedł czas na Samsung Nexus – pierwsze urządzenie certyfikowane przez Google, które otrzymało aktualizację do Androida 4.0 (ICS). W 2012 roku Google już nie kryło się z tym, że coraz poważniej myśli o linii Nexus – portfolio rozszerzone zostało trochę na wzór Apple – tablety 7 i 10 cali, smartfon Nexus 4, które gdziekolwiek się pojawia to schodzi na pniu. Co przyniesie 2013? Prawdopodobnie wraz z kupioną w zeszłym roku Motorolą zmaterializuje się smartfon X.

Reklama

 

Wracając do androidowej frustracji, kierunek, który obiera dziś konsekwentnie Google może odczarować trochę ten rynek i za rok, może dwa synonimem dobrego smarfona opartego na Androidzie będzie już tylko i wyłącznie marka Nexus, prawdopodobnie od Motoroli. A pozostali? Samsung czy HTC wiedzą co się dzieje decydując się na mariaż z Microsoft i wprowadzając także telefony z systemem Windows Phone. Tylko czy to wystarczy? Za jakiś czas może okazać się, że zwycięzcami w tym wyścigu mogą zostać tylko Ci, którzy mają na wyłączność (patenty) i sprzęt i system czyli pewnie Apple, Google, Nokia i RiM. Samsung jakiś czas temu zrezygnował z bada i może się okazać, że był to jeden z większych błędów w planach dominacji rynku smartfonów.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama