Felietony

Jeśli tak wygląda przyszłość wearables, to lepiej niech te gadżety już umrą

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Bardzo kibicowałem rynkowi wearables, ale jeśli nowe produkty mają tak wyglądać, to może lepiej zupełnie o nich zapomnieć.

Jeśli zapytacie mnie, jakie byłoby idealne urządzenie typu wearable - chyba nie umiałbym szybko odpowiedzieć. Regularnie używam smartwatchy i boli mnie w nich tak naprawdę jedno - czas pracy na jednym ładowaniu. Czy jednak polecam zakup takiego urządzenia?

Reklama

Przydatność smartwatcha jest dyskusyjna. Mi podobają się powiadomienia, dzięki czemu nie wyciągam tak często smartfona z kieszeni. Zmiana tarcz to drobiazg, ale fajny, jeszcze bardziej podoba mi się natomiast chociażby sterowanie Spotify. Czy jednak czułbym się „goły” bez inteligentnego zegarka na nadgarstku? Nie, często zamieniam go na klasyczny czasomierz i nie wpływa to w żaden sposób na mój komfort używania smartfona.

To ma być przyszłość wearables?

Szał na urządzenia ubieralne minął, nie czytamy o nich i nie widzimy ich już tak dużo w mediach. Po części wykorzystano już większość innowacyjnych pomysłów, po części wiele z nich okazało się niewypałami. A nawet jeśli były dobrym produktem…no cóż, nikt ich nie kupował.

Jednym z większych problemów wearables był sposób ich sprzedaży - w wielu przypadkach fajne (ale i słabe) pomysły lądowały i wciąż lądują na Kickstarterze i innych platformach crowdfundingowych. Nigdy nie byłem fanem tego typu sprzedaży i nigdy nim nie zostanę - nie lubię kupować kota w worku, a w przypadku innowacyjnych gadżetów brak wsparcia dużej firmy często oznacza, że zostawione na stronie pieniądze przepadną. To znaczy nawet jeśli dostaniemy produkt, raczej wątpliwe, by był w stanie sprostać oczekiwaniom napompowanym sprytnie przez materiały promocyjne.


Ale czemu w ogóle przypominam o tym rynku? Bo co jakiś czas coś przykuwa moją uwagę, ostatnio niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Pamiętacie Spectacles - okulary do Snapchata? Wiosną mówiło się o tym, że ludzie je kupują, a firma na nich zarabia. Niedawno wspominano, że sprzedaż spada, można więc sądzić, że pomysł był niezły, ale na krótką metę. Nie miałem niestety tego gadżetu w rękach, nie jestem więc w stanie stwierdzić, czy nadaje się do czegoś więcej niż szpanowanie przed znajomymi - wiem natomiast, że sam Snapchat mocno traci na popularności, powoli zabijają go podobne tryby dzielenia się mediami w usługach Facebooka - ja aplikację już skasowałem, ale widziałem, że ludzie odchodzą od niej właśnie w stronę Instagrama. A to oznacza, że i same okulary raczej nie będą się lepiej sprzedawać, szczególnie że ich cena nie należy do najniższych (w lutym można było je kupić na stronie Snapa za 130 dolarów).


Wspominam o snapchatowych okularach, bowiem widziałem w sieci jeszcze głupszy i jeszcze droższy gadżet. Nazywa się The FrontRow i jest kamerą umieszczoną w…wisiorku. W sumie sam nie do końca wiem czym - medalionie? Wygląda idiotycznie i ma służyć do nagrywania wideo oraz robienia zdjęć. Serio.

Reklama

Odkrywają kamerę na nowo

Takie hasło widnieje w materiale promującym FrontRow. Ale co w zasadzie potrafi ta kamera wyglądająca jak szpiegowski gadżet z tanich filmów science-fiction? 8 megapikselowa kamera o rozdzielczości 1080p ma obiektyw o kącie 148 stopni, druga 5 megapikselowa oferuje natomiast węższy kadr. Sprzęt ma 2GB pamięci RAM i 32GB pamięci wewnętrznej. Pozwala streamować wideo na żywo na YouTube, Twittera i Facebooka oraz przesyłać filmy i zdjęcia do telefonu, korzystając z transmisji BT i WiFi (mobilna aplikacja FrontRow). Widzicie tu jakieś zastosowanie dla siebie? Tak - odpowiedzą osoby, dla których relacjonowanie swojego życia w serwisach społecznościowych jest codziennością. Nikomu innemu się to nie przyda. Urządzenie potrafi robić zdjęcia o kilka sekund, a później złożyć je w timelapsa. Po co to komu?

Sprzęt ma też, uwaga, ekran dotykowy i działa na Androidzie. Pozwoli ponadto uruchomić zewnętrzne aplikacje, takie jak kompas czy Spotify. W trybie standby jest w stanie działać 50 godzin, nagrywać lub streamować już tylko przez 2 godziny, później musi pójść w ruch ładowarka.

Reklama

Napisałbym, że to kolejny tani gadżet znany również z naszych serwisów aukcyjnych (taka lepsza wersja szpiegowskiej kamery w x - gdzie x to długopis, zegarek, okulary itp) - tyle tylko, że z tanimi gadżetami nie ma nic wspólnego. Kosztuje bowiem 399 dolarów (w prostym przeliczeniu przy dzisiejszym kursie walut to około 1450 zł) - za tyle można też je kupić na Amazonie.

To ja już podziękuję

W zasadzie jedynymi urządzeniami ubieralnymi, którem mają sens są smartwatche i opaski monitorujące aktywność. Wystarczy, że wpiszecie w Google „best wearables”, wyskoczą zestawienia opasek i zegarków. Z jednej strony trochę szkoda, bo na pewno są na świecie tęgie głowy, które potrafią zaimplementować eletronikę w ubrania czy biżuterię w taki sposób, by gadżet okazał się przydatny, czy nawet przełomowy. Wydaje mi się też, że za kilkadziesiąt lat koszulki, kurtki, buty, czapki z czipami i dodatkowymi funkcjami będą po prostu leżeć obok tych zwykłych. Szkoda jednak, że w 2017 roku wciąż pojawiają się na rynku tak nieprzydatne urządzenia jak FrontRow - właśnie przez nie rynek wearables nie jest traktowany poważnie i praktycznie wszyscy mniejsi twórcy muszą iść w zbiórki społecznościowe, nie interesują się nimi bowiem duzi gracze.

źródło

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama