Chromebooki, choć są na rynku od dłuższego czasu, raczej go nie zawojowały. Teraz przychodzi jednak rozwiązanie problemu małej liczby aplikacji, dostępnych na ten sprzęt. Rozwiązanie drogie i nietrafione.
Za 70 dolarów zamienisz Chromebooka w protezę Windowsa. Jak dla mnie - bez sensu
Chromebooki, jako urządzenia mają dosyć mocno "pod górkę". Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie reklamowane są głównie jako sprzęt dla uczniów i studentów, ich przydatność w codziennym życiu jest mocno kwestionowana. Głównym zarzutem jest oczywiście mocno ograniczona wydajność względem tradycyjnym maszyn z Windowsem, MacOS czy nawet Linuksem. Wszystko przez to, że programy, które są tam uruchamiane to albo bardzo ubogie wersje webowe, albo też przeskalowane Androidowe aplikacje. W żadnym z tych wypadków nie można mówić o tym, że na Chromebooku zrobimy tyle co na tradycyjnym laptopie. Nie znaczy to jednak, że Chromebooki nie mają zalet. Są dosyć tanie i potrafią działać bardzo długo na zasilaniu bateryjnym, dzięki zastosowaniu dużo słabszych podzespołów. Jednak kwestią czasu było to, zanim ktoś przyzna, że ChromeOS nie za bardzo nadaje się do profesjonalnych zastosowań i zechce uruchomić na Chromebooku aplikacje z Windowsa.
Tak powstało Parallels Desktop, zamieniające Chromebooka w maszynę z Windowsem... tak jakby
Projekt Parallels Desktop nie jest nowy, sam opisywałem tę koncepcję kilka miesięcy temu. Teraz, kiedy oprogramowanie wyszło na Chromebooki, wiemy dokładnie, na jakiej zasadzie działa. Sam program kosztuje 70 dolarów za licencję na jedno stanowisko (nie wliczając w to licencji na sam system Windows 10). Pozwala on za pomocą jednego kliknięcia uruchomić maszynę wirtualną, która działa pod kontrolą Windowsa. I to w sumie tyle. Póki co bowiem, funkcjonalność jest bardzo ograniczona (nie działają chociażby porty USB czy kamerka internetowa). Dodatkowo, możliwość emulowania systemu Windows jest zarezerwowana wyłącznie dla droższych Chromebooków (tych z 8/16 GB pamięci RAM, procesorami i5/i7 i, zapewne, odpowiednio pojemnym dyskiem, by pomieścić dwa systemy).
Problem polega na tym, że takie modele są ekstremalnie rzadkie, a jeżeli już można je kupić, to kosztują tyle co laptopy z Windowsem - różnica w cenie jest tu minimalna. Jeżeli doliczyć za to kwotę za program i licencję, wychodzi, że użytkownik takiego Chromebooka wydał więcej niż kwota potrzebna na zakup "klasycznego" laptopa, a jednocześnie - jego doświadczenie z używania systemu Windows jest dużo gorsze i mniej wygodne. Nie mówię tu tylko o bieżących problemach Parallels Desktop, ale też o tym, że wydajność emulowanego systemu Windows zawsze będzie niższa niż w przypadku, gdyby był on natywnie zainstalowany na danej konfiguracji sprzętowej.
Oczywiście - nie zabraniam nikomu zarządzać swoimi pieniędzmi tak, jak mu się podoba. Jeżeli chce wydać ponad 1000 zł (tak, licencja Windows 10 Home w oficjalnej dystrybucji kosztuje 630 zł) po to, by zamienić swojego i tak drogiego Chromebooka w nie do końca dobrze działający i mało wydajny system Windows - droga wolna. Dla mnie jednak pojawienie się takich programów to dosyć desperacki krok załatania przyczyny niskiej popularności tych sprzętów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu