Felietony

Sprawdź przed zakupem. Mam nadzieję, że ta możliwość nigdy nie zniknie

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

22

Dziesiątki usług sieciowych, setki gier, tysiące albumów muzycznych. Mając tak wiele rzeczy do wyboru nie lubię kupować niczego w ciemno. Na szczęście część producentów i wydawców pozwala mi sprawdzić swoje produkty przed ich zakupem. I mam nadzieję, że taka możliwość nigdy nie zniknie.

Nie wiem jak kupujecie płyty muzyczne, a w zasadzie czy w ogóle śledzicie scenę muzyczną, jakiś gatunek czy jakiegoś wydawcę. Ja staram się kupować jedną, dwie płyty miesięcznie i na szczęście dawno minął już czas kiedy musiałem robić to w ciemno. Dawno temu można było kupić gazety, w których wydawcy umieszczali składanki, najczęściej były to single reklamujące jakiś album. I na podstawie jednego utworu trzeba było ocenić czy dany krążek wart jest uwagi. Zdarzało się niestety, że taki utwór nie wystarczał i po zakupie całego albumu byłem rozczarowany.

A potem przyszedł internet…

Nie chodzi wcale o torrenty, rosyjskie fora z muzyką czy pirackie wrzucanie pełnych płyt na YouTube. Wydawcy (a czasem i sami artyści) wiedzą, że internet to potęga jeśli chodzi o rynek muzyczny i zamiast z nim walczyć, trzeba go odpowiednio wykorzystać. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Jedni obrażają się na serwisy streamingujące muzykę (jak swego czasu Taylor Swift), inni uważają, że to świetna promocja ich muzyki. A jeszcze inni, jak na przykład Metallica, wypuszczają na YouTube całą płytę, w dodatku kręcąc do niej teledyski. Jak taka polityka wpływa na sprzedaż samej płyty? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy, jako słuchać i klient, jestem jednak takim obrotem sprawy zachwycony. Przykład bardziej niszowy? Proszę bardzo - mały niszowy zespół z Olsztyna, Kres. Wypuścili właśnie swój drugi album. Pierwszy mam na CD, dwójkę i tak kupiłem w ciemno, ale zespół i wydawca postanowili umieścić cały krążek w serwisie Bandcamp. Niezdecydowani mogą przesłuchać cały album, super sprawa (choć oczywiście jakość gorsza niż na CD).

Dema gier nie umarły

Wiecie jaka była pierwsza płyta, którą kupiłem po postawieniu w pokoju 486 DX4 133? PowerPack Gry - mała „gazetka” do której dołączono dwie płyty z demami. Zanim ograłem wszystkie, minął miesiąc i mówiąc szczerze nie tylko nie przeszkadzała mi długość dem, ale doskonale wiedziałem w jakie nowe i starsze gry warto zainwestować. Między innymi dzięki demom (a później pełnym wersjom) polska gazeta CD-Action żyje do dziś, sam mam w domu pierwsze numery, do których dołączano czarne płyty z demami. Później te przeniosły się do sieci, a jeszcze później straciły na znaczeniu. Tymczasem wciąż żyją - niedawno w PlayStation Store pojawiła się wersja demonstracyjna Nier: Automata i Gravity Rush 2. Bardzo żałuję, że demówek jest tak mało. Gry na konsole kosztuję blisko 300 złotych i kupowanie ich w ciemno to dość duże ryzyko, a zawsze lepiej samemu sprawdzić niż sugerować się recenzjami. Przynajmniej ja wolę decydować o zakupie w taki sposób.

Podepnij kartę, korzystaj za darmo przez miesiąc

Swoje wersje demonstracyjne mają również dostawcy muzyki czy filmów/seriali ze strumienia. Choć tu demo nie jest najlepszym określeniem - okres próbny to trochę coś innego. Dostajemy w końcu dostęp do całej usługi, przez powiedzmy miesiąc i nie musimy ponosić z tego powodu opłat. W większości przypadków trzeba oczywiście podpiąć wcześniej kartę - część osób zapomni i zapłaci za kolejny miesiąc, inni nie odepną, bo usługa przypadła im do gustu. Przykład? Spotify i Netflix - oczywiście nikt nie przesłucha przez miesiąc całej biblioteki, czy nie obejrzy wszystkich seriali, szczególnie że przecież regularnie pojawiają się tam nowe treści. Ale to świetny sposób żeby sprawdzić czy biblioteka nam odpowiada lub czy interfejs aplikacji/strony przypadł nam do gustu.

Podobnie do sprawy podchodzą producenci oprogramowania - nie wiecie, czy któryś z programów od Adobe spełni Wasze oczekiwania? Proszę bardzo, można to sprawdzić pobierając wersję próbną i korzystać z niej przez 30 dni. Sam niedawno skorzystałem z takiej opcji jeśli chodzi o Adobe Illustrator (trial 7 dni) - potrzebowałem przekonwertować dosłownie dwa pliki, sam z pakietu nie korzystam, nie chciałem prosić o pomoc znajomych - pobrałem próbną wersję aplikacji, szybko załatwiłem swoją sprawę - zawiało trochę cebulą, ale doceniam tak zwanego triala. I na pewno będę chciał skorzystać z wersji próbnej Adobe Premiere, rozważam bowiem przesiadkę z Final Cut Pro X, a dawno nie miałem AP w rękach.

Gorzej niestety kiedy producenci aplikacji udostępniają wersję próbną, ale jest to wersja niepełna. Zastanawiam się cały czas nad zakupem CleanMyMac 3, pobrałem wersję próbną, która owszem poinformowała mnie ile mogłaby zwolnić miejsca na moim dysku systemowym, ale nie zrobi tego dopóki nie kupię pełnej wersji. Sorry, ale nie ufam takim okienkom i chciałbym zobaczyć faktyczne działanie aplikacji, a nie obietnice.

Dobra promocja małym kosztem

W przypadku dem gier często jest tak, że pojawiają się one przed premierą i producenci/wydawcy przygotowują je w oparciu o starszy kod niż finalna wersja gry. To oczywiście dodatkowa praca która może, a nie musi się kalkulować. Wielokrotnie po sprawdzeniu wersji demo, nie miałem już ochoty w ogóle interesować się daną produkcją - ale były też sytuacje, kiedy to właśnie demo przekonało mnie do zakupu. W przypadku „triali” aplikacji czy serwisów jest o tyle łatwiej, że po prostu ogranicza się czas dostępu, podczas gdy program czy usługa dostępna jest w pełnym zakresie - koszty takiego „dema” są więc praktycznie zerowe.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu