Powiecie, że jestem uzależniony. I pewnie będziecie mieć rację. A ja chyba dopiero teraz zrozumiałem jak dużą rolę w mojej codzienności odgrywa mobiln...
Uzależniony od prędkości, czyli pokonywanie Internetu na piechotę
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Powiecie, że jestem uzależniony. I pewnie będziecie mieć rację. A ja chyba dopiero teraz zrozumiałem jak dużą rolę w mojej codzienności odgrywa mobilny Internet w smartfonie. Szkoda tylko, że musiałem się o tym przekonać przy obniżeniu prędkości do 16 kb/s.
Dawno, dawno temu, w nie tak odległej galaktyce, Orange mocno pilnował przekraczania posiadanych przez użytkowników pakietów danych. Na tyle mocno, że kiedy wyczerpaliśmy przysługujący nam limit, uruchamiano magiczny licznik, który kosił pieniądze lepiej niż niejeden nowy kombajn kosi zboże. Dodajcie do tego problemy z uzyskaniem informacji na temat wykorzystanego pakietu na stronie internetowej firmy i informacyjne smsy przychodzące z opóźnieniem, a rachunek rzędu 600 zł nabity w jeden dzień nie będzie taki niesamowity.
Urlop, polskie morze, WiFi w ośrodku. Jak zapewne się domyślacie tego typu dostęp do sieci jest raczej symboliczny, szczególnie wieczorami, kiedy część osób włączy komputer, a druga część tablety i smartfony. No ale skoro miesiąc w miesiąc nie wykorzystuję swojego mobilnego pakietu, to czemu nie miałbym sobie owymi wieczorami pofolgować? A to YouTube, a to udostępnianie połączenia tabletowi czy PS Vicie. Średnio to rozsądne, ale skoro wchodzę na stronę Orange i widzę, że zostało jeszcze sporo megabajtów do wykorzystanie, to nie mam hamulców. Gdy nagle…
„Pobrałeś xx GB. Opłata za dalszy transfer danych zgodna z cennikiem usług w Twojej ofercie”. Wchodzę na stronę, megabajty wciąż posiadam (zniknęły następnego dnia, tak półtora giga od razu). Ok, korzystałem sporo, rozumiem. Pamiętam też, że Orange zrezygnowało z naliczania dodatkowych opłat, tnąc tylko prędkość połączenia do 16 kb/s. Przecieram oczy ze zdziwienia. Szesnaście kilobitów na sekundę. Dzielę przez 8, dostaję dwa kilobajty. Sam nie wiem czego się spodziewać. Ale to dobra okazja by sprawdzić, co po takim ucięciu prędkości można ze smartfonem zrobić (iOS). Zarówno w nadmorskiej miejscowości jak i już w Warszawie.
Działa, choć wydaje się to średnio możliwe. Nie wiem ile w tym zasługi danych zgromadzonych gdzieś w telefonie – w końcu to, co widać na ekranie jest wielką tajemnicą. Posty mające na karku kilka dni przeplatają się z nowymi niezależnie od tego na jakim łączu akurat pracuję. Wystarczy przecież wyłączyć i włączyć ponownie aplikację, by feed wyglądał zupełnie inaczej. Wbrew pozorom da się również komentować wpisy i zdjęcia, trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość, bo okienko do komentarza potrafi pojawić się dopiero po kilkudziesięciu sekundach. Nie zauważyłem jednak by jakikolwiek komentarz przepadł po drodze.
Zapomnijcie jednak o wrzucaniu zdjęć, nawet po przycięciu ich rozmiaru. Niby pasek idzie całkiem sprawnie, by mniej więcej w 90% zniknąć i pokazać informację, że udostępnianie zdjęcia twa dłużej niż zwykle. A to oznacza, że o publikacji możecie zapomnieć. Niespecjalnie chce również działać oznaczanie się w konkretnych miejscach – działanie siada już na liście okolicznych miejscówek, która nie potrafi się załadować. Podobnie aktywności – próba dodania „oglądam” i wybrania filmu skończyła się na ładowaniu listy najpopularniejszych ostatnio obrazów. W tym samym czasie da się jednak dokopać do najnowszych wpisów znajomych.
Tweetbot to stabilna aplikacja, jednak ze słabym łączem nie radzi sobie najlepiej. Często padała przy próbach aktualizacji osi czasu, o oglądaniu zdjęć załączonych do wpisów nie ma nawet mowy. Odpowiadanie tekstowe na wpisy obserwowanych osób to istna loteria, aplikacja mieli te kilkadziesiąt literek jakby przesyłała kilkumegowy plik i na dobrą sprawę nigdy nie ma pewności, czy owa odpowiedź zostanie opublikowana. Niejednokrotnie znajdowałem je później w wersjach roboczych, choć nie widziałem informacji, jakby wpisu nie udało się opublikować.
O dodawaniu zdjęć i filmów możecie zapomnieć, choć oglądanie obrazów obserwowanych osób działa dość stabilnie. Co nie znaczy oczywiście, że dobrze. Niestety Instagram nie pobiera jedynie obrazka widocznego na ekranie, stara się ściągnąć ze 2-3 zdjęcia umieszczone niżej na osi czasu. Finał jest często taki sam – puste pola na ekranie. Najlepiej więc poczekać aż takowe się pokażą, a następnie próbować ponownie załadować jedno zdjęcie.
Nawigacja Google Map
Jakiś czas temu zrezygnowałem zarówno z oddzielnej nawigacji jak i aplikacji nawigacyjnych. Chcę po prostu dojechać z punktu A do punktu B na aktualnych mapach, by nie trafić na drogę, którą pół roku temu zlikwidowano albo nie wprowadzono do systemu jakiejś nowej trasy. Dlatego w zupełności wystarczają mi mapki Google i ich wewnętrzna nawigacja. I tu niestety droga powrotna do domu pokazała, że przy takiej prędkości Internetu nawigacja po prostu nie działa. Mogłem określić trasę, ale już na etapie jej ładowania program „stawał” nie mogąc pobrać danych. Działały za to same mapy, słabo, bo słabo, ale działały. Widziałem swój punkt przemieszczający się raz po lepiej, raz po gorzej załadowanym fragmencie.
Poczta
Najważniejsze zostawiłem na koniec. Nasze 16 kilobitów na sekundę wystarczy by nie zostać odciętym od maila – zarówno jeśli chodzi o standardową aplikację iOS, jak używany przeze mnie ostatnio myMail. Co ciekawe, automatyczne pobieranie maili działało sprawnie i nie zauważyłem, by skrzynki odświeżały się rzadziej niż zwykle. Nie było też większych problemów z odczytywaniem wiadomości, które przy problemach z siecią lubią się nie wczytać i pokazywać puste pole lub informację o tym, że treść nie może być pobrana. To w kwestii odczytywania, wysyłanie działało z widocznym opóźnieniem, ale zawsze stabilnie, nawet przy próbach z załącznikiem. Oczywiście o oglądaniu przesłanych plików, szczególnie tych większych, możecie zapomnieć – ale to logiczne.
O tym, że używanie Internetu w smartfonie przy takiej prędkości jest kłopotliwe, nikogo nie trzeba przekonywać. Potraktujcie to raczej jako sugestię, czego nie używać, gdy operator przytnie Wam już transfer. Głównie ze względu na nerwy.
Uzależnienie, a raczej codzienność
Wiem, że urlop. Wiem, że powinienem wypoczywać, a nie grzebać w telefonie. Ale jednak całkowite odcięcie się od wirtualnego świata nie jest dla mnie. Będąc poza zasięgiem, czuję się po prostu nieswojo, chodzi o to całe FOMO. Zauważyłem natomiast uzależnienie nie tyle od samej sieci, co jej bezproblemowego przeglądania. Każdy klnie pod nosem kiedy „Internet zwalnia”, ale kiedy taki stan utrzymuje się dłuższy czas, nawet w przypadku smartfona, irytacja zamienia się w bezsilność. Czy to przy chęci sprawdzenia któregoś z serwisów społecznościowych, poczty elektronicznej, czy wysłaniu zdjęcia dziecka teściowej, by ta zobaczyła, jak maluch jest szczęśliwy. Tym samym zacznę spisywać pozostałe na koniec okresu rozliczeniowego megabajty, by sprawdzić jak blisko końca pakietu jestem każdego miesiąca (pakiet 2,2 gigabajta). Bo choć takie długie wyjazdy poza domowym WiFi zdarzają się sporadycznie, to jeśli co miesiąc jestem przy granicy, zainwestuję dodatkowe pieniądze w powiększenie pakietu. Tylko i wyłącznie po to, by czuć się bezpieczniej i nie dopuścić więcej do sytuacji, kiedy posiadany w telefonie Internet mogę sobie…
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu