Bezpieczeństwo w sieci

Uniwersytet współpracował z rządowymi agencjami i przez półtora roku robił zdjęcia, by pomóc w poprawie narzędzi do rozpoznawania twarzy

Kamil Świtalski
Uniwersytet współpracował z rządowymi agencjami i przez półtora roku robił zdjęcia, by pomóc w poprawie narzędzi do rozpoznawania twarzy
6

Wszyscy starający się dbać o swoją prywatność, ochronę danych i wizerunku -- prawdopodobnie doskonale zdają sobie sprawę że nie jest to ani łatwe, ani wygodne. Już proste zmiany w przeglądarce dające serwisom choćby kapkę mniej informacji na nasz temat potrafią być irytujące, gdy nagle okazuje się, że nie działa jak powinno. Patrząc jednak na ostatnie lata zakładam, że lepiej już nie będzie. Tym bardziej że nawet szkołom zdarza się angażować w projekty rządowe, w ramach których opracowywane są narzędzia pozwalające na efektywne... rozpoznawanie twarzy. Choć odrobinę pocieszające jest to, że to żadna lokalna placówka.

Fotografowali studentów bez ich wiedzy, jako część projektu skupiającego się na rozpoznawaniu twarzy

Takie rzeczy miały miejsce na Uniwersytecie w Kolorado, gdzie między lutym 2012, a wrześniem 2013 wykonano ponad 16 tysięcy zdjęć na których uwieczniono 1,732 osoby. Projekt prowadzony był przez Dr. Terrance'a Boulta, zaś aparat o którym mowa umieszczono tuż obok biurowego okienka. Urządzenie rejestrowało każdego z tamtejszych przechodniów -- dlatego na bazę składają się nie tylko uczniowie placówki, ale także wykładowcy, pracownicy czy... goście. Wiadomo że projekt ten był finansowany przez agencje rządowe (m.in. Dyrektora Krajowych Służb Wywiadowczych, Dowództwo Sił Specjalnych), zaś cały zbierany w ten sposób materiał celowo był -- delikatnie mówiąc -- nienajlepszej jakości. Ludzie wpatrzeni w telefony, niska rozdzielczość, rozmazane, dziwne kąty w których zostali uchwyceni to standard zgromadzonej w ten sposób biblioteki. Celem projektu było jednak rozpoznanie osób mimo tych wszystkich niedoskonałości.

Co zatem stało się ze zdjęciami po zakończeniu projektu? Choć to niewiarygodne — w 2017... trafiły do sieci, by każdy mógł je pobrać. Dopiero w zeszłym miesiącu zostały skasowane, a na swoją obronę Dr. Boult twierdzi że z ich zamieszczeniem i przesłaniem do rządowych agencji czekał tak długo, aż wszyscy uwiecznieni w ten sposób uczniowie nie skończą uczelni. Cóż za dobroć serca.

Uniwersytet w Kolorado mówi wprost, że przed rozpoczęciem projektu — wszystko zostało dokładnie skonsultowane i przeanalizowane. Nie zostały nagięte żadne zasady, ani tym bardziej złamane prawa człowieka — nie gromadzono żadnych prywatnych informacji, a zdjęcia zrobione były w miejscu publicznym — i udostępnione pięć lat później, kiedy większość studentów zakończyła już tam naukę. Najbardziej jednak dziwi motywacja, która miała przyświecać projektowi. Boult twierdzi, że zgromadzony przez nich materiał miałby służyć "wyższemu dobru". W końcu dzisiejsze systemy rozpoznawania twarzy dalekie są od ideału, przez co regularnie dopasowują złe osoby. O tym ile nerwów mogą kosztować fałszywe oskarżenia -- raczej nikogo przekonywać nie trzeba. David Maass z organizacji Electric Frontier Fundation twierdzi, że projekt ten był... normalizacją kultury Toma Podglądacza.

Cały ten projekt może budzić spory niesmak -- ale dla mnie wydaje się być dobrym punktem wyjścia do dyskusji na temat tego, gdzie kończy się prywatność. Wiadomo że ta granica zaczyna być płynną (co szczególnie widać w ostatnich latach). I z jednej strony -- nie ważne gdzie pójdziemy, trafiamy na wszelkiej maści monitoringi, więc już do tego przywykliśmy. Ale jak byśmy zareagowali na wieść, że pan z warzywniaka który odwiedzamy kilka razy w tygodniu bierze udział w analogicznym projekcie? Tak naprawdę nie dowiemy się, póki do tego nie dojdzie. Ale jeżeli mam wybór, to wolałbym nie wiedzieć.

Źródło

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu