Firmy wydają czasem olbrzymie pieniądze na promocję, do produkcji reklam zatrudniają bardzo znanych artystów czy gwiazdy kina, najlepsze agencje, speców, którzy na reklamie zjedli zęby. I czasem bywa tak, że przynosi to niewielkie efekty. Bo ludzie są tym po prostu zmęczeni. Szybciej trafi do nich prawdziwa historia szarego człowieka, który zachwala dany produkt. Taki "bonus" otrzymała niedawno Tesla. Ale wcześniej musiała na to zasłużyć - firma stworzyła samochód, dzięki któremu kierowca wyszedł cało z groźnego wypadku.
Każdy producent marzy o takiej reklamie: kierowca dziękuje Tesli, bo ta uratowała mu życie
Tesla tworzy samochody, które przez część odbiorców uznawane są już nie tyle za rozwinięte auta, co za... komputery na kółkach. Jedni to doceniają, inni niekoniecznie. Niedawno przysłuchiwałem się rozmowie dwóch panów, którzy byli zgodni: elektryk to "lipa". I nie ma znaczenia, kto wyprodukował ten pojazd. Prawdziwy samochód z wyższej półki ma być głośny, z daleka rozpoznawalny i łatwy w tankowaniu. Jeśli nie ryczy, nie rzuca się w oczy, nie strzela płomieniami i nie pasuje do serii Szybcy i wściekli, to mamy do czynienia z odkurzaczem. Osób tak podchodzących do tematu pewnie jest więcej. Ale rzesze kierowców dałyby wiele chociaż za możliwość krótkiej przejażdżki elektrykiem od Elona Muska.
Ludzi zainteresowanych pojazdami tej firmy będzie pewnie przybywać, a przyczyni się do tego chociażby historia pewnego Amerykanina. Opisał ją w mediach społecznościowych, przesłał do Tesla Motors Club, zaadresował do Elona Muska i pracowników firmy. Temat podłapały media, bo sporo w tej historii emocji (pozytywnych), pomieszanych z niebezpieczeństwem. A wszystko zakończone happy endem i podziękowaniami. Podziękowaniami do kwadratu. Takie opowieści lubią nie tylko obywatele USA.
Wspomniany Amerykanin wypożyczył Model X na swój ślub. W wieczór poprzedzający imprezę opuszczał parking tym pojazdem i... miał pecha: policja prowadziła pościg za autem, którym uciekały dwie osoby. Tesla stanęła im na drodze, ale nie skręcali, nie hamowali - nastąpiło zderzenie, kierowca uciekający przed policją uderzył w lewy bok Modelu X przy prędkości ponad 100 km/h. W wielu przypadkach oznaczałoby to pewnie śmierć człowieka przebywającego w uderzonym aucie. A przynajmniej poważne uszkodzenia ciała. Tymczasem Amerykanin wyszedł z pojazdu o własnych siłach (wcześniej musiał uwolnić się z poduszek powietrznych). Gdy udzielono mu pomocy, okazało się, że ma kilka siniaków i zadrapania. Żadnego poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Czytaj dalej poniżej
Teraz kierowca opisuje zdarzenie i bardzo dziękuje firmie: bo stworzyła maszynę, która uratowała mu życie. Może trochę przesadza w tych peanach, ale z drugiej strony pewnie wie najlepiej, jak silne było uderzenie i jakie mogły być jego skutki. Tymczasem on następnego dnia bez większych problemów wziął zaplanowany wcześniej ślub. Prawda, że świetna reklama? Tesla mogłaby wydać grube miliony dolarów, by zachwalać swoje systemy bezpieczeństwa, zwracać uwagę na troskę o kierowców i pasażerów, informować o wynikach testów, ale to mogłoby trafić w próżnię. Słowa wdzięcznego kierowcy to coś znacznie lepszego.
Możliwe, że ktoś przypomni śmiertelny wypadek z udziałem Tesli, stwierdzi, że samochód nie jest w 100% bezpieczny. Ale wypada wówczas dodać, że tamten kierowca nie zastosował się do zaleceń producenta dotyczących Autopilota. Trzeba też mieć na uwadze, że nie ma samochodów gwarantujących 100-procentowe bezpieczeństwo. Ale pojazdy Elona Muska na tym polu radzą sobie bardzo dobrze (przewidują niektóre zdarzenia i na nie reagują), są wysoko oceniane przez specjalistów. Dzięki temu kierowca uderzonego Modelu X przeżył, a teraz dziękuje w Sieci i zapowiada, że kupi auto kalifornijskiego producenta. Gdyby nie zdjęcia z wypadku, podejrzewałbym, że ta historia brzmi zbyt pięknie i jest ustawiona...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu