Filmy

Proszę, dajcie już odejść tej serii. Recenzja Terminator: Mroczne przeznaczenie

Paweł Winiarski
Proszę, dajcie już odejść tej serii. Recenzja Terminator: Mroczne przeznaczenie
50

Nie umiałem iść na seans nowego Terminatora bez oczekiwań i wspomnień poprzednich filmów. Nie po tym jak postanowiono oficjalnie zignorować wszystko, co powstało po Terminatorze 2. Mroczne Przeznaczenie to jedyna prawdziwa kontynuacja Dnia Sądu z 1992 roku. Żałuję, że powstała.

Nikt nie lubi tego typu wstępów, ale zaryzykuję. Uwielbiam dwie pierwsze odsłony Terminatora, to jedne z najważniejszych filmów mojej młodości i nie potrafię przejść przy nich bez sentymentu. Kilka dni temu kupiłem Terminator 2: Dzień Sądu na Apple TV tylko po to, żeby móc go sobie przypomnieć, bo i płyta DVD gdzieś przepadła, czy raczej ktoś zapomniał mi jej oddać. Dlatego na Terminator: Mroczne przeznaczenie szedłem z oczekiwaniami, które spotęgowały odważne komentarze twórców i aktorów - że to prawdziwa kontynuacja, że wszystko co powstało po dwójce nie ma dla kanonu filmów znaczenia. Chwilę przed wyjściem do kina dowiedziałem się, że Mroczne przeznaczenie zanotowało bardzo kiepski weekend otwarcia, a od filmu zaczyna się powoli odcinać sam James Cameron, który miał być przecież dla tego filmowego uniwersum ratunkiem. A podobno ani razu nie był na planie. Mina mi zrzedła, część entuzjazmu do porannego seansu wyparowała, ale wziąłem się w garść i usiadłem na fotelu w warszawskim iMax. Po seansie stwierdziłem natomiast, że najlepszym fragmentem był muzyczny motyw przewodni serii odsłuchany podczas napisów końcowych na dobrych głośnikach iMax. Chyba nie tak miało być.

Przeczytaj też: Wszystko, co powinieneś wiedzieć o serii filmów Terminator

Festiwal wtórności i kopiowania

Zacznę od tego, że nie uważam dwóch pierwszych Terminatorów za wybitne filmy. To nie są obrazy zmuszające do głębszej refleksji, nie zmieniły branży filmowej, nie zapisały się złotymi literami w historii kinematografii, choć jeśli chodzi o efekty specjalne z T2, te wciąż wyglądają dobrze mimo tylu lat na karku. To były po prostu dwa różne, ale równie dobre filmy świetnie wpasowujące się w swoją epokę. Tegoroczne Mroczne przeznaczenie też się wpasowuje - w kategorię prostego, efektownego kina. Filmu, o którym za tydzień nie będę pamiętał. Nie taki miał być ten prawdziwy trzeci Terminator.

Ciężko mi będzie uniknąć spoilerów, a jednocześnie przekazać Wam co moim zdaniem najbardziej “nie siadło” mi w tym filmie - ale wierzę, że mi się uda. Terminator: Mroczne przeznaczenie to bezpośrednia kontynuacja Terminator 2: Dzień sądu, o czym świadczą już pierwsze sceny. Widzimy w nich fragmenty z dwójki, gdy Sarah Connor opowiada o swoich snach, a lekarze szpitala psychiatrycznego uznają ją za wariatkę. Po chwili pojawia całkiem niezłe CGI mogące być fragmentem końcówki Dnia sądu. Fabularnie jest jednak strasznie banalne i naiwne, jednak to właśnie ono tworzy nową przyszłość, w której nie ma Skynetu.

Czy aby na pewno? Już na zwiastunach widać przecież, że ponownie wysłano w przeszłość terminatora oraz osobę, którą ma z nim walczyć. Dostajemy nową linię wydarzeń, która...jest praktycznie identyczna jak stara i wszelkie tłumaczenia pojawiające się na przestrzeni filmu są praktycznie kalką tego, co od lat znamy. Naprawdę nie można było podejść do tematu trochę ambitniej? Dostajemy nowego, bardziej zaawansowanego Terminatora - to model Rev-9, który do złudzenia przypomina możliwościami kultowego T-1000. Rev-9 też się roztapia, zmienia kształt, kopiuje zabite postacie. Przeskok między T-800 a T-1000 był ogromny, między T-1000 a Rev-9 natomiast nieznaczny, no chyba że ogólnikowe “prawie niezniszczalny” to faktycznie taka wielka różnica. “T tysiąc” też przecież trudno było pokonać, w przeciwieństwie do T-800, który nie wytrzymywał kontaktu z mocniejszą bronią. Słabo.

Kylee Reese to teraz Grace, grana przez Mackenzie Davis. Tak przynajmniej odbieram jej postać. Ma dokładnie to samo zadanie, chronić osobę, po która przybywa Terminator - i tu największa zmiana, bo Grace nie jest zwykłym żołnierzem. Niestety wątek tej różnicy jest praktycznie pominięty - szkoda, bo to mogłaby być fajna, ciekawa, poboczna historia wprowadzająca do uniwersum trochę świeżości. Zamiast Johna Connora mamy Dani Ramos, ale to też nie spoiler, bo młoda dziewczyna pojawiła się we wszystkich zwiastunach. Tu też nie ma co liczyć na nowości w opowieści. Generalnie Mroczne przeznaczenie wydaje się kopią dwóch pierwszych odsłon, tyle tylko że podaną w nowej, przystającej do 2019 formie.

Filmowi nie pomagają ani Arnold, ani Linda Hamilton, wcielający się ponownie odpowiednio w T-800 i Sarah Connor. Szczególnie postać Terminatora pokazana jest...no właśnie, ciężko mi znaleźć odpowiednie słowo, bo kiedy Arnie dostał swoje pierwsze minuty w filmie cała sala zaczęła się śmiać. Niby te humorystyczne akcenty miały za zadania rozładować trochę emocje, ale całość wypadła po prostu żenująco. Motyw pojawienia się w filmie kultowego T-800 (dodam, że dużo starszego) jest tak głupi, że chciałem zamknąć oczy i nie zdziwię się jeśli ludzie w połowie filmu wyjdą z kina. Gdyby ktoś powiedział mi o takiej kontynuacji w połowie lat 90. ubiegłego wieku, najzwyczajniej w świecie bym go wyśmiał.

No dobrze, może jest jednak w tym filmie coś pozytywnego? Jest - aspekt wizualny. Efekty nie są wcale takie słabe jak na pierwszych zwiastunach, całość wypada naprawdę dobrze, dynamicznie, niektóre sceny walki są świetne - powiem więcej, najlepsze w serii. Niestety momentami srogo przesadzone, ale trzeba pamiętać, że to inne postacie niż w T2, więc i dynamika walk musiała się zmienić. Tu coś wybucha, tam pęka, rozmachu nowemu Terminatorowi na pewno nie brakuje. Tylko miałem wrażenie, że tych fragmentów było nieco za mało i zdarzały się przegadane dłużyzny nie wnoszące zbyt wiele do samej opowieści.

Oglądając Terminator: Mroczne przeznaczenie bardzo trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś za jeden z najważniejszych aspektów filmu postawił sobie obsadzenie większości obsady kobiet. Czuć, że zrobiono to mocno “na siłę” i niech będzie to mój jedyny komentarz w tym temacie.

Czy warto iść do kina na Terminator: Mroczne przeznaczenie?

Nie, nie warto iść do kina na Terminator: Mroczne przeznaczenie. I nie ma znaczenia, czy jesteście fanami uniwersum, dwóch pierwszych części, kolejnych “skreślonych” filmów, czy kompletnie nie interesuje Was ten obraz przyszłości. To po prostu bardzo przeciętny popcorniak science-fiction, o którym szybko zapomnicie. I gdyby był to po prostu kolejny Terminator bez tego całego szumu i zapewnieniach o byciu kontynuacją ciepło wspominanego Dnia sądu, pewnie poszedłbym na niego bez jakichkolwiek oczekiwań. Twórcy jednak sami postawili przed sobą bardzo trudne zadanie, któremu w żadnym aspekcie nie sprostali. Mnie najbardziej boli, że mimo tych wszystkich fabularnych nawiązań czy powrotu Lindy Hamilton kompletnie nie poczułem ducha starych filmów. Wielka szkoda i o ile jeszcze kilka lat temu choć trochę wierzyłem w wielki powrót, tak teraz mam tylko jedno życzenie - dajcie już tej serii odejść, niech nigdy więcej nie pojawia się na wielkim ekranie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu