Felietony

Telefoniczne zaduszki

Grzegorz Marczak
Telefoniczne zaduszki
Reklama

Autorem tekstu jest Piotr Peszko, pasjonat uczenia się, fan e-learningu poszukujacy nowych rozwiązań dla starych problemów. Autor bloga o edukacji i p...


Autorem tekstu jest Piotr Peszko, pasjonat uczenia się, fan e-learningu poszukujacy nowych rozwiązań dla starych problemów. Autor bloga o edukacji i pomysłodawca konferencji educamp.

Reklama

Klucze, pieniądze i telefon to trzy rzeczy, które mamy ze sobą niemal zawsze. Dają nam substytut pierwotnej jaskini, dostępu do pożywienia i kontaktu ze stadem. Napakowane elektroniką pudełko wylądowało w kieszeni i stało się centrum życiowej grawitacji. Budzimy się koło niego, zasypiamy z nim i coraz częściej prosimy o pomoc. Smartfon stał się centrum outsourcingu wszystkich zadań, które sprawiają naszemu mózgowi problem. Dziesiątki aplikacji bawią, uczą, sprawiają, że o niczym nie zapominamy. Ale jakim kosztem? Gdzie jest granica ingerencji technologii w nasze życie?

Ja swoją granicę już narysowałem. Zostałem ostatnio zaatakowany przez coś okrutnego i bezwzględnego, co niektórzy nazywają rzeczywistością. Telefon, z którego rozmawiałem właśnie się rozładował, a drugi, przebywający prawie zawsze w samochodzie nie dawał oznak życia. Właśnie wtedy doznałem objawienia, które sprowadziło się do bardzo prostego zdania: Kupowanie smartfonu jest jak zakładanie prezerwatywy na stałe w nadziei, że kiedyś może się przydać. Wszystkim zacietrzewionym spieszę z wyjaśnieniem. Otóż przyłapałem się na tym, że mój smartfon leży w samochodzie i używam go tylko wtedy, kiedy w jakimś miejscu nie mam dostępu do innego źródła internetu. Uruchamiam “wifi-cośtam” i po prostu korzystam, więc będąc semi-mobilnym pracownikiem wcale go nie potrzebuję.

Jeśli myślicie, że teraz nastąpi jakaś seria wywodów neoluddycznych i antytechnologicznych to grubo się mylicie. Będzie o tym, co ostatnio wzbudziło u mnie dziwny niepokój. Otóż w kwestii telefonów “na wszelki wypadek” zainteresowała mnie niejaka Tanzeem Choudhury. Prowadzi ona badania, a w serii artykułów opisuje jak telefony mogą pomóc lepiej zrozumieć nas samych. Posiadając całe rzędy różnych zmysłów kieszeniowe komputery mogą śledzić nasz każdy krok i zbierać dane, które do tej pory były niemalże niedostępne, lub dość trudne do zebrania. W wyniku działania odpowiednich algorytmów mogą one stworzyć model tego, jak przeżywamy nasze życie, następnie wykreować wzorzec zachowań i na jego podstawie sugerować określone czynności, produkty, miejsca i usługi. Brzmi fajnie? Nie sądzę. Nie wiem na ile chcę żeby telefon ingerował w moje życie. Kto jest bardziej smart? Kto w tym związku nosi spodnie? Dwa przykłady, które ostatnio znalazłem sprawiają, że jestem zadowolony z miejsca przechowywania swojego smartfona.

Pierwszy został opisany w FastCoexist z wielkim entuzjazmem i wiarą w to jakim pomocnym narzędziem będzie. Otóż w telefonie znajdzie się aplikacja, będąca naszym wirtualnym terapeutą. Na postawie analizy naszego głosu oraz tego w jaki sposób poruszamy się z telefonem nauczy się kiedy jesteśmy spokojni, a kiedy zdenerwowani, zmartwieni, czy całkiem z nami źle.

Druga aplikacja (osobisty doradca od JawBone) śledzi nasz każdy krok, do tego ogranicza naszą wolność średnio-estetyczną opaską na rękę, a opis działania sprowadzić można do następującego zdania:

Zachowanie “…będzie monitorowane za pomocą nadajnika umieszczanego na nodze lub ręku (...) oraz przez urządzenie monitorujące (..), a także przez system informatyczny działający w Centrali Monitorowania. “

szkoda tylko, że tekst pochodzi ze strony Sądu Okręgowego, zamiast kropek jest skazany, a następny akapit to:

W przypadku naruszenia przez skazanego warunków odbywania kary (nieobecność podczas godzin odbywania kary lub manipulowanie przy urządzeniu monitorującym lub nadajniku) system informatyczny Centrali Monitorowania wygeneruje informację o naruszeniu warunków i sąd będzie musiał podjąć w stosunku do skazanego niezwłoczne działania.

Reklama

Możemy się więc dobrowolnie skazać na ograniczenie wolności. Patrząc na różnorodność aplikacji, które inwigilują, raportują, wnioskują i przejmują kontrolę jakoś źle się czuję. Nie dość, że miałbym wspomnianego lateksowego demotywatora nosić na stałe, to jeszcze będzie mi mówił jaki mam nastrój, po zapachu sprawdzał, czy nie mam problemów trawiennych i nie pozwoli sikać na mrozie, a na końcu opublikuje status. A może ja lubię to robić... bez informowania znajomych?

Myślę, że warto się zastanowić do czego potrzebujemy telefonu. Dla przykładu ten, z którego korzystam w porównaniu do smartfona jest strasznie głupi i raczej nie chodzili do tej samej szkoły. Działa wolno, nie zawsze reaguje, ale całe piękno korzystania z niego polega na tym, że władzę nad nim mam ja, nic nie dzieje się bez mojej wiedzy i świadomego działania. Mam uczucie, że to ja mam telefon, a nie telefon mnie. Proponuję więc czasami, zamiast przeglądania “storów” tudzież “marketów” w poszukiwaniu n-tej appki pomyślmy o smart-decyzjach.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama