Postęp jaki dokonał się w ciągu dekady przypomina mi sprint, jaki wykonują naprawdę mocne auta do setki. Gdybym miał go jakkolwiek spersonifikować (albo "zcaronifikować jak kto woli), to pewnie widziałbym go jako Polestara 1, który odpycha się do pierwszej stówki w "biedne" 5,2 sekundy. Nie jest to szczególnie szybko w kontekście pewnie lepszych i szybszych aut sportowych, ale i tak jestem zaskoczony.
10 lat temu kończyłem właśnie gimnazjum i zastanawiałem się którym nauczycielom będę zawracał gitarę przez minimum 3 lata. Skończyło się na tym, że dostałem się tam, gdzie chciałem (i bardzo potem tego żałowałem) - w międzyczasie rozmyślałem również nad tym, co będzie działo się za dekadę. Czy będę już pracował? A może trzepnie mnie autobus i będę mieć to wszystko daleko gdzieś? No i... jak będą wyglądać urządzenia, z których będziemy korzystali na co dzień - pojawi się coś nowego? A może nic lepszego już się nie zdarzy?
Jedno sprawdziło się na pewno. Mobilny internet okazał się tak powszechny jak ten stacjonarny. A nawet go pokonał
Ruch mobilny na Antywebie już od dawna przewyższa ten desktopowy. W moim własnym projekcie dysproporcje są jeszcze większe i 70% to obecnie wejścia z komórek oraz tabletów. Szybki rozwój mobilnego oprogramowania wymusił niejako powstanie atrakcyjniejszych ofert na internet mobilny - nie zawsze bowiem dysponujemy możliwością podłączenia się do sieci WiFi. 10 lat temu router WiFi w domu był porządną nowinką - u mnie w domu taki był głównie z tego powodu, że znajdowało się w nim sporo urządzeń, które wykorzystywały standard IEEE 802.11b / IEEE 802.11g. Ówczesny "internet w komórce" był taką "biedą", że aż zęby bolały: nikt za bardzo nie przywiązywał uwagi do tworzenia responsywnych witryn. Ale możliwości kusiły.
Jeszcze wcześniej bawiłem się przecież Nokią 6230i (platforma Nokia S40), na której można było zainstalować aplikację Java EraGG. Mało tego, za jedynie złotówkę miesięcznie mogłem bez limitu korzystać z transferu mobilnego (realizowanego przez max. HSCSD (tzw. 2.5 G) tylko w ramach komunikatora. Wtedy to było naprawdę "coś", zwłaszcza wtedy, gdy w owych czasach istniał szał na według mnie paździerzowate Sony Ericssony K300i.
Tak, to były czasy, gdy jak się już "weszło" w mobilny internet w komórce, to dokonywało się wręcz gwałtu na przycisku powrotu, żeby nie naciągnąć siebie lub rodziców na koszty. Wtedy też człowiek marzył o tym, by internet w telefonie był - i to dobrze dostępny, bez zbędnych ograniczeń. Tylko nieco ponad dekadę musieliśmy czekać na to, aby cieszyć się z niego w taki właśnie sposób. Mało tego... kilkukrotnie zdarzyło mi się, że ten mobilny był szybszy od... stacjonarnego.
Roboty zamiast chirurgów, wideokonferencje zamiast kolejek do lekarza
Roboty zamiast chirurgów? To już się dzieje. Mało tego, wykorzystuje się VR/AR do tego, aby jeszcze lepiej planować skomplikowane operacje lub by uczyć młodych adeptów sztuki lekarskiej. To więc właściwie się sprawdziło. Gorzej jednak jest w wideokonferencjami: to jeszcze bardzo mało, słabo zagospodarowane poletko, które mam nadzieję, że w ciągu kolejnej dekady się rozrośnie. Przeziębienie z powodzeniem można by było "odprawić" właśnie w taki sposób - wideokonferencja z lekarzem rodzinnym, elektroniczna recepta na leki, zalecenia i do łóżka. W przypadku wątpliwości zaproszenie do gabinetu, szersze badania i voila. Przychodnie być może nieco by się "rozluźniły", a i pacjenci nie zastanawiali się jak dojechać do lekarza z wysoką gorączką.
W dziedzinie wideokonferencji nieźle radzą sobie natomiast... psychologowie. Tutaj jako przykład podam Wam Monikę Kotlarek, która od lat już prowadzi w ten sposób swoją praktykę i co więcej - zbiera naprawdę dobre opinie. Jej drogą podążyło jeszcze wielu innych specjalistów, którzy upatrują w takiej metodzie ogromną szansę dla osób, które np. boją się wychodzić z domu lub są obłożnie chore, a potrzebują opieki psychologa.
Miały być samochody na wodę - są... na prąd
Rodzinna przygoda z dieslami skończyła się na 2.5 TDI V6 - ten silnik był tak idiotycznie skonstruowany (był to najmocniejszy BDG - ok. 180 KM / 350 Nm) i tak awaryjny, że już nigdy w domu nie pojawił się żaden diesel. A było ich trochę - włącznie z Oplem Kadettem, który pojechałby nawet na gnojówce pomieszanej z błotem i jeszcze poprosiłby o więcej. VAG-owski 2.5 TDI nawet przy regularnych wymianach płynów, elementów eksploatacyjnych co chwila straszył komunikatem "Check Engine".
Wtedy uważałem, że rozwiązaniem problemu norm emisji spalin oraz niezłych osiągów jest... wodór. Naukowcy zostali jednak postawieni przed dwoma zasadniczymi problemami w tej materii: po pierwsze, w silnikach tłokowych trudnością był przedwczesny zapłon tego paliwa, co raczej nie wpływało korzystnie na kondycję konstrukcji. Co więcej, problematyczne było magazynowanie - przez pochłanianie sporych ilości energii musi być ochładzany do ok. -250 stopni Celsjusza: w innym przypadku wodór rozgrzeje się tak mocno po nieco ponad tygodniu, że po prostu ucieknie nam ze zbiornika.
Postawiono więc na prąd: samochód podłączasz do ładowarki, czekasz na uzupełnienie energii w akumulatorach i... gotowe. Z tym są zasadniczo trzy problemy. Takie auto ładuje się znacznie dłużej niż trwa tankowanie paliwa do baku: to po pierwsze. Po drugie - zasięg aut elektrycznych dalej jest mizerny w porównaniu do najbardziej wydajnych aut z silnikami wysokoprężnymi. I po trzecie - akumulatory się zużywają i... kosztują krocie.
Nowy Concorde? Do dzisiaj w lotnictwie cywilnym znajduje się spora i jednocześnie smutna luka
Podczas jednej z imprez mało nie pobiłem się z wiecznie niezadowolonym kolegą o walory wizualne Concorde'a. Po pewnej dawce powszechnie akceptowanego w naszym kręgu kulturowym narkotyku (etanol) zapomniałem, że o gustach nie warto dyskutować. Poza tym, że według mnie jest to PIĘKNA maszyna, to w dodatku była... po prostu genialna, cudowna, niesamowita, fenomenalna i... piekielnie szybka. Wyobraźcie sobie lot z Heathrow do lotniska JFK w Nowym Jorku w 2 godziny, 52 minuty i 59 sekund. Taki rekord udało się ustanowić Concorde'owi 7 lutego 1996 roku i nikt dotąd nie zdołał się choćby niebezpiecznie zbliżyć do tego wyniku. Między innymi do tego, że Concorde został wycofany ze służby w 2003 roku.
Najbliżej stworzenia następcy Concorde'a była firma firma Aerion Corporation, która miała stworzyć model SBJ - przeznaczony głównie dla biznesu. W maju 2008 roku rozpoczęto nawet przedsprzedaż samolotu (o wartości 3 mld dolarów), ale od tego czasu większych postępów nie widać.
Television (is not ruling) the nation
Telewizja. Istnieje grono osób, które dosłownie czeka na jej koniec i uwierzcie mi, szczerze kibicuję temu dogorywaniu. I to nie tylko dlatego, że ta publiczna w Polsce urządza sobie zawody w praniu mózgów - telewizja w ogóle to produkt nie pasujący do naszych czasów, gdy możemy sobie sami wybrać to, co chcemy oglądać i co ważne: kiedy chcemy.
Już 10 lat temu uważałem, że dni telewizji są policzone i zastąpi je szeroko rozumiany streaming. Wtedy jeszcze możliwości infrastruktur internetowych nie były jeszcze tak ogromne jak teraz. W dobie ogromnej popularności platform wideo w sieci okazuje się nawet, że zapotrzebowanie staje się niemałym problemem dla dostawców internetu: skandal w postaci "ubicia" neutralności internetu dobitnie pokazuje nam w jak krytycznym momencie jesteśmy i jakie obostrzenia mogą czekać nas również w Europie. Podejrzewam, że sytuacja w USA będzie stanowić wykładnię dla tęgich głów, które rządzą i dzielą na starym kontynencie.
Jednocześnie boję się ogromnej roli internetu - również w zakresie "prania mózgów". Sporo zmieniło się przez 10 lat - po rozkwicie technologii Web 2.0 szybko okazało się, że konsumenci treści są w stanie uwierzyć niemal we wszystko, co przeczytają w sieci. Nie weryfikują źródeł, mają gdzieś, co dzieje się z ich danymi, a tacy giganci jak Facebook skrzętnie to wykorzystują. Czy Daft Punk przewidzieli, że ich utwór "Television rules the nation" stosunkowo szybko się zdeaktualizuje i zasadnym będzie kiedyś napisać "Internet rules the nation"? BTW: z utęsknieniem czekam na kolejny krążek od robo-duetu.
Osobiste blogaski kiedyś - wielkie tuzy dzisiaj
W 2006 roku nie jadłem już kleju i nie rozwalałem sobie czoła na futrynie przynajmniej raz w miesiącu. Od tego czasu obserwowałem już "gościa w czapce", który pisał sobie o nowoczesnych firmach - startupach oraz ezoterycznym wręcz dla mnie wtedy "Web 2.0". Wieścił przy okazji świetlaną przyszłość serwisom, które uprawiają dwukierunkową komunikację: nie tylko przekazują treści konsumentom, ale i pozwalają się im wypowiedzieć. Na takiej kanwie powstał Antyweb, pojawił się wkrótce i Spider's Web, błyskawicznie uformował się trzon polskiej blogosfery, która rządzi i dzieli do dziś.
Grzesiek Marczak po pewnym czasie rozwinął Antyweb do bloga kolektywnego, który obecnie jest naprawdę dużym medium, za którym stoją nie tylko redaktorzy, ale i sztab techniczny oraz sprzedażowy. To samo stało się ze Spider's Webem, z którym na technologicznej scenie doskonale się mieścimy i nawet dzielimy ogromne grono stałych czytelników. 10 lat temu wydawało mi się niemożliwe to, by malutkie, osobiste medium stało się tak wielkie. Mało tego - nie śniło mi się nawet, że na nim cokolwiek napiszę i co ciekawe - przybiję z Grześkiem pionę.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu