Gry

Resident Evil: Revelations - recenzja

Piotr Kaźmierczak
Resident Evil: Revelations - recenzja
Reklama

Resident Evil: Revelations, to twór nieprzypominający ostatnich odsłon serii o zombiakach, za to w dużej mierze sięgający do korzeni marki. Czy w taki...

Resident Evil: Revelations, to twór nieprzypominający ostatnich odsłon serii o zombiakach, za to w dużej mierze sięgający do korzeni marki. Czy w takim razie ma szansę poradzić sobie w dzisiejszych czasach?

Reklama

Wydaje się, że przynajmniej jedna zasada jest w tym przypadku prosta – jeżeli lubiłeś starsze Residenty, to z pewnością i ten przypadnie ci do gustu. Nowicjuszy, o ile odpowiednio do tego tytułu nie podejdą, może on jednak odrzucić. Jaki więc naprawdę jest Resident Evil: Revelations? Odpowiedź poniżej.

RE: Revelations ukazał się po raz pierwszy w 2012 roku na 3DS-sie i jest najlepiej ocenianym Residentem spośród wszystkich, które w podobnym okresie pojawiły się na rynku. Capcom porwał się więc na rzecz trudną – przeniesienie produkcji z małej konsoli na znacznie potężniejsze sprzęty to dość duże ryzyko, tym bardziej że mówimy tu o zacofanej technologicznie maszynce Nintendo. Sztuka ta jednak się udała.

Stare w nowym wydaniu


Ogrywając powyższą pozycję zdziwiło mnie przede wszystkim to, że przez większość czasu miałem wrażenie, że bawię się przy tytule sprzed lat. Oczywiście zmieniono tu wiele względem pierwowzorów serii (można chodzić i strzelać jednocześnie, kamera ukazuje akcję zza pleców bohatera itp.), ale powrócono do jednej, niezwykle istotnej cechy starych Residentów - dużego, połączonego plątaniną korytarzy obszaru, który możemy dowolnie eksplorować (w tym przypadku zwiedzimy olbrzymi statek wycieczkowy – Queen Zenobię). Poza tym, po latach znów odczułem, że mam do czynienia z prawdziwym survival horrorem. Po prostu dawno nie miałem przyjemności z produkcją, w której musiałbym tak oszczędzać naboje i dodatkowo szukać ich w każdym możliwym zakamarku. Tutaj bez „lizania” ścian zwyczajnie się nie obejdzie, ale twórcy zaprezentowali w tym wymiarze także coś nowego. Wspomnianą nowinką jest skaner, który możemy w dowolnym momencie uruchomić i poszukać ukrytych skarbów w postaci magazynków, części ulepszających broń, czy też ziółek leczniczych przywracających zdrowie.

Warto też pamiętać, że Revelations nie prowadzi gracza za rączkę. Jeżeli sami o siebie nie zadbamy, marny nasz los. Przykładem na to może być kwestia „narzędzi śmierci”- w trakcie wędrówki znajdujemy dość często naboje do różnych broni, ale ich samych już nie. Okazuje się, że przeważnie są one poukrywane (i to nawet w pomieszczeniach, do których ścieżka fabularna nigdy nas nie zaprowadzi), a trzeba wiedzieć, że bez trzech głównych spluw, praktycznie nie da się ukończyć gry. Zwiedzając statek niejednokrotnie zdarzyło mi się też zgubić – jego pokład i wnętrza są naprawdę duże, a brak systemu pokroju GPS-a robi swoje. Nie upatruję jednak tych kwestii jako wad. Mówiąc szczerze, takie małe wyzwania działają nawet motywująco, ale dla ludzi przyzwyczajonych do nowych rozwiązań może to być problem.

W grze pojawiają się i inne typowo residentowe elementy jak: poszukiwanie kluczy do zamkniętych drzwi, rozwiązywanie zagadek (które akurat w tym przypadku wyzwania nie stanowią, ale są ciekawym urozmaiceniem), czy przełączanie wszelkiej maści dźwigni.

Bioterroryzm w natarciu


Reklama

Pora teraz odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ogóle trafiamy na Queen Zenobię. Oczywiście tłumaczy nam to zawiła i typowo residentowa fabuła pełna organizacji bioterrorystycznych walczących o „sprawę” i wirusów wywołujących mutacje u ludzi i zwierząt. Cala historia roi się też od twistów, przyjaciele potrafią przemienić się we wrogów, by ostatecznie wejść znów w skórę sprzymierzeńców itp. – ot, standard w serii. Nie chcę tutaj zdradzać zbyt wiele, powiem tylko, że fabuła generalnie zła nie jest, acz do bólu przewidywalna. Mniejszych, czy większych nieścisłości również znajdziecie tu sporo.

Co ciekawe, w Revelations przejmiemy kontrolę nad kilkoma różnymi postaciami. Większość czasu spędzamy jednak na statku wcielając się w znaną wszystkim fanom Residentów Jill Valentine. Przyjdzie nam też pokierować poczynaniami jej byłego partnera Chrisa Redfielda i jeszcze kilku innych mniej znaczących bohaterów. Ze względu na taki podział, poza statkiem odwiedzimy również inne tereny, takie jak ośnieżone góry, czy pewne miasto zbudowane na wodach Morza Śródziemnego. Lokacje te są odpowiednio mniejsze i tak w zasadzie pełnią rolę dodatków (na osiem godzin zabawy dobre sześć spędzimy na Zenobii).

Reklama

Bo każdy ma wady…


Przejdźmy teraz do minusów. Zasadniczą wadą Resident Evil: Revelations jest koślawa mechanika, która z pewnością nie przypadnie do gustu ludziom przyzwyczajonym do nowoczesnych rozwiązań. Samo strzelanie jest zrobione jak w dużej części gier TPP i sprawdza się nieźle, ale już uniki wykonano słabo (w trakcie ataku przeciwnika, trzeba w odpowiednim momencie, który jest trudny do wyczucia, wcisnąć przycisk i przesunąć gałkę w konkretną stronę). Musicie przy tym wiedzieć, że ze względu na ograniczone zasoby amunicji uniki przydają się i to bardzo. Szkoda więc, że na pięć prób takiego manewru udaje się wykonać ze 2-3. Gra na szczęście posiada w miarę dobrze zorganizowany system autozapisu, który skutecznie ogranicza momenty frustracji. Nadal jednak nie jest to łatwy tytuł, co wychodzi zwłaszcza podczas walk z bossami. Szefowie są upierdliwi i meczący, a by padli trupem, nie raz trzeba wbić w nich jakąś tonę (pewnie mocno nie przesadziłem) ołowiu.

Graficznie Resident Evil: Revelations prezentuje się przeciętnie. Nie odstrasza (chociaż jakość niektórych tekstur jest po prostu słaba), nie wywołuje też absolutnie zachwytu. Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z grą wykonaną przyzwoicie, ale odstającą dość mocno od najładniejszych produkcji tworzonych z myślą o dużych konsolach (warto jednak wspomnieć o klasowo wykonanych wnętrzach pomieszczeń). Na 3DS-sie taka grafika zachwyciłaby każdego, na PS3, czy Xboksie nie może być jednak o tym mowy. W każdym razie, aspekty wizualne nikogo raczej w tym przypadku nie zniechęcą do zabawy.

W warstwie technicznej na minus wyróżnia się przede wszystkim uciążliwe doładowywanie się większych przestrzeni. Czasem wyskoczy po prostu ekran „Wczytuję”, innym razem będziemy patrzyli przez 10 sekund na animację otwierania się drzwi. Wielka szkoda, że Capcom nie usprawnił tego elementu.

…a wszyscy kochamy seriale


Reklama

Podobało mi się za to podzielanie całej gry na epizody, które przypominają trochę to, co widzieliśmy np. w Alanie Wake’u. Do każdego następnego „odcinka” dostajemy też fajnie zmontowany wstęp podsumowujący dotychczasowe wydarzenia. Całość buduje filmową otoczkę i naprawdę dobrze się sprawdza.

Muzyka niczym szczególnym się nie wyróżnia (nie spodziewajcie się motywu tak genialnego, jak ten ze wstępu do RE: Outbreak), ale potrafi też odpowiednio budować napięcie. Na plus, jak zwykle w serii, można zaliczyć rozbudowane orkiestrowe kompozycje. Nie mam jednak potrzeby słuchania utworów w oderwaniu od gry.

A czy Revelations potrafi przestraszyć? Uważam, że raczej nie. Owszem, zdarzały mi się momenty niepokoju, ale o większym strachu mowy być nie mogło (scena z psami z pierwszego Residenta chyba nigdy nie zostanie pobita). Musicie też wiedzieć, że nie mamy tu do czynienia z zombie, a z różnymi zmutowanymi potworkami często o cechach istot morskich. Generalnie i tak zachowują się one jak zombiaki, ale jakieś urozmaicenie z pewnością stanowią.

Oprócz trybu kampanii twórcy zaoferowali nam też opcję gry po sieci (wraz z jedną osobą towarzyszącą). Nie jest to nic spektakularnego, a po prostu przechodzenie odpowiednio skrojonych na tę potrzebę misji, z troszkę zmienionymi zasadami i urozmaiconymi potworkami. Z reguły trzeba tu wykonać jakieś określone z góry cele (znalezienie klucza, zabicie wszystkich na danym obszarze itp.) Pomimo prostoty bawiłem się w tym trybie przednio i z pewnością, jak tylko będę miał możliwość zagrania z kimś znajomym, posiedzę przy nim dłużej.


Resident Evil: Revelations ma jedną zasadniczą zaletę, która niweczy wszystkie wady - po prostu świetnie się w niego gra. Tytuł ten dał mi wiele radości, zmusił do taktycznego podejścia i spowodował, że co rusz zastanawiałem się, czy uda mi się przetrwać kolejne starcie . Fajne jest przede wszystkim to, że Capcom położył w tej produkcji duży nacisk na eksplorowanie terenu przypominającego trochę posiadłość znaną choćby z jedynki. Przez całą zabawę miałem też nieodparte wrażenie, że gdyby Revelations dopieścić, usunąć z niego pewne mankamenty, wydłużyć czas zabawy i poprawić grafikę byłby z tego naprawdę wielki hit. Tak wyszła po prostu bardzo dobra gra w starym stylu. Nie miałbym też nic przeciwko temu, by następne Residenty poszły właśnie w tę stronę, miast dopasowywać się do współczesnych trendów.

Jeżeli uda wam się wyrwać Revelations za 100 zł, bierzcie bez zastanowienia. Jednak żądanie kwoty dwa razy wyższej za roczna grę i dodatkowo skrojoną na małe sprzęty, to duże przegięcie ze strony wydawcy. Mimo wszystko, postanowiłem wystawić tej produkcji najwyższą notę, bo sprawiła mi zwyczajnie masę radości.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama