Gry

Recenzja Transistor – wszytko co kochamy w grach niezależnych

Kamil Ostrowski
Recenzja Transistor – wszytko co kochamy w grach niezależnych
8

Transistor to niemalże idealna gra niezależna. Piękna, zgrabna fabularnie, brzmi jak marzenie. Chociaż nie obyło się bez paru drobnych rozczarowań, to jedna z najlepszych produkcji ostatnich miesięcy. Twórcy niezależni znów nie zawodzą. Poznajcie Red – młodą wokalistkę, robiącą karierę w mieś...

Transistor to niemalże idealna gra niezależna. Piękna, zgrabna fabularnie, brzmi jak marzenie. Chociaż nie obyło się bez paru drobnych rozczarowań, to jedna z najlepszych produkcji ostatnich miesięcy. Twórcy niezależni znów nie zawodzą.

Poznajcie Red – młodą wokalistkę, robiącą karierę w mieście Cloudbank. Niestety, jej sytuacja życiowa komplikuje się, kiedy niemalże traci życie – na drodze między nią a mieczo-podobnym, tytułowym Transistorem, staje na szczęście mężczyzna. Kim jest? Nie wiemy, chociaż wyraźnie jest on spoufalony z główną bohaterką. Facet niestety ginie, przebity wielkim ostrzem, Red traci głos, a gracz jest zagubiony - nie wie co się właściwie dzieje i dlaczego. Miasto tymczasem zaczyna niszczyć Proces – tajemnicze zjawisko, które będziemy próbować powstrzymać. Misję musimy wykonać sami, chociaż będzie nam na szczęście towarzyszył głos naszego wybawcy – jego... dusza, tudzież cokolwiek innego, zamknięta została w Transistorze.

Historia wydaje się stawiać na wszystkie klasyczne elementy, niekiedy tak boleśnie nieobecne w grach wideo: miłość, niedopowiedzenia, półsłówka. Transistor jest wzruszająco subtelne, a środki, którymi odmalowano wizję Cloudbank i paru godzin z życia Red dobrze dobrane i użyte.

Może ratujemy świat, a może nie. Chodzi o zemstę? Ciężko powiedzieć. Kim dla siebie byli Red i tajemniczy wybawiciel? Domyślamy się, wiemy właściwie, ale aż do końca jest to niejasne. Są też inne pytania: na które elementy scenarzysta chce przede wszystkim kłaść nacisk? Przez moment wydaje się, że Transistor skupia się na miłości do miasta, innym razem na miłości dwojga ludzi. Kiedy historia zostaje już zamknięta, a my osuszymy zawilgotniałe oczy (tak, można się wzruszyć), jesteśmy pod wrażeniem tego, jak zgrabnie zostaliśmy poprowadzeni przez fabułę.

Rozgrywka skupia się na jednym pomyśle: na wstrzymywaniu czasu. Transistor pozwala nam zatrzymywać jego bieg i spokojnie planować kolejne ruchy. Po ich wykonaniu musimy się „naładować”, co związane jest z koniecznością przebywania przez chwilę w raczej nieprzyjaznym środowisku. Nie obejdzie się więc bez nutki taktyki – zanim zakończymy daną „turę” dobrze jest upatrzyć sobie miejsce w które się udamy i ukryjemy na kilkanaście sekund. Bez spowolnienia czasu jesteśmy do niczego. Wystarczy chwila w łapach przeciwników, żeby pasek życia stopniał w oczach.

Transistor miesza elementy taktyczne ze zręcznościowymi, a do tego dodaje również parę kropel RPG. Podczas zabawy zdobywamy kolejne poziomy i odblokowujemy umiejętności, które możemy miksować i ustawiać, wedle własnych upodobań. System nie jest zbyt skomplikowany, ale to nie szkodzi – i tak nie będzie czasu, żeby się nudzić. Przejście gry zajmuje nieco ponad trzy godziny.

Graficznie Transistor to najwyższe loty. Nie chodzi mi oczywiście o fajerwerki i efekty, które miałyby wyciskać z naszych maszyn siódme poty. Supergiant Games zrobiło kolejną, po Bastionie, produkcję, w której pierwsze skrzypce grają pomysły, kreatywność i spójność, a nie widowiskowe wybuchy podsycane filtrami.

Mówiąc o tej grze nie sposób przemilczeć ścieżkę dźwiękową. Pod względem muzycznym, Transistor jest prawdopodobnie najlepszą grą, z jaką miałem do czynienia od... zawsze. Wszystkie utwory łączy tyle, że są nowoczesne, ale spokojne. O ile w przypadku większości tytułów muzyka schodzi na dalszy plan, jest niejako tłem dla wydarzeń, tak w przypadku Transistor zwracamy przede wszystkim uwagę właśnie na ścieżkę dźwiękową. Zresztą, możecie przekonać się sami: producent udostępnia soundtrack np. na YouTube.

Ciężko jest wiele zarzucić Transistor. To piękna drobinka. Urokliwy bibelot, przywieziony z podróży do niezwykłego miejsca, którego już nigdy więcej nie odwiedzimy. Można zarzucać Supergiant Games, że przesadzili nieco z długością – trzy godziny to naprawdę niewiele, a sama rozgrywka jest nieco zbyt łatwa. Z drugiej strony, co jest ważniejsze: długość podróży którą odbywamy, czy jej jakość?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Indiegraniezależne